„Władczyni much” Magdy Fertacz w reż. Konrada Dworakowskiego w Teatrze Ludowym w Krakowie. Pisze Paweł Kluszczyński z Nowej Siły Krytyczmej.
Kilka lat temu, w czasie dyskusji towarzyszącej premierze w Teatrze Zagłębia („Na dnie” Maksima Gorkiego w reżyserii Pawła Świątka), usłyszałem, że obecne czasy to „inwazja telewizji rzeczywistości”. Pisał o tym Wiesław Godzic w publikacji „Telewizja i jej gatunki. Po «Wielkim Bracie»”. Zgadzam się z tą sentencją. Masowe media starają się pokazać świat bez tony pudru, organicznie, w jakości w full HD, kamery i mikrofony rejestrują coraz bardziej intymne sytuacje z życia nie tylko celebrytów, ale i tak zwanych „zwykłych ludzi”. Nierzadką praktyką producentów jest naciąganie rzeczywistości, kreowanie sytuacji tak, by oglądalność przyniosła zysk reklamodawcom. Byleby tylko wzbudzić zainteresowanie widzów, a najlepiej by ślepo uwierzyli we wszystko, co zobaczą.
„Władczyni much” Magdy Fertacz w reżyserii Konrada Dworakowskiego w Teatrze Ludowym w Krakowie to spektakl przyglądający się praktyce umieszczania wybranych w castingach ludzi w reality show. Grupka musi wspólnie działać, żeby przetrwać na odległej od stałego lądu wyspie, realizując przy tym określone zadania. Siedem gamerowskich foteli i tyleż samo gogli VR to zapowiedź podróży, w którą mają się wybrać bohaterzy programu o przetrwaniu w tropikach. Szczęśliwcy to modelowi przedstawiciele społeczeństwa: kwiaciarka po pięćdziesiątce (Małgorzata Kochan), influencerka Ewcia (Iwona Sitkowska), wierzący w patriarchat Lech (Maciej Namysło), człowiek sukcesu (Piotr Pilitowski), skonfliktowany z nim syn (Wojciech Lato), transpłciowy mężczyzna (Piotr Franasowicz), introwertyk (Karol Polak). Tak dobrana paleta charakterów, postaw i doświadczeń życiowych narzuca określone konflikty i interakcje.
Przebieg wyprawy komplikuje wypadek samolotu transportującego uczestników. Nawet fakt podróży staje się niejasny, nie ma pewności, czy jest to rzeczywiste przemieszczenie się w czasie i miejscu, czy wirtualne, dokonane za pomocą gogli. Poza tym między bohaterami przemyka Starucha (Joanna Chmielecka), postać niczym z dzieł Daniiła Charmsa, mąci rzeczywistość, wprowadzać w nią elementy absurdu. Zachowania uczestników pozostają jednak takie, jak przystało na typy ludzkie, które reprezentują. Zgrywający macho Lech ogłosił się szefem i bez kozery wydaje rozkazy. Jako biały heteronormatywny facet brzydzi się transeksualistą, który do tego otwarcie mówi, że pozostawił sobie macicę, aby urodzić dziecko i założyć rodzinę. Ewcia panikuje, kiedy w telefonie wyczerpuje się bateria. Ojciec i syn wciąż wytykają sobie przeszłość, zagubiony introwertyk Damian wycofuje się, a kwiaciarka stara się wszystkim matkować. Grupę spaja chęć przetrwania za wszelką cenę, pogrzeb odnalezionego ciała pilota (Kajetan Wolniewicz), czy wspólne rozpamiętywanie przeszłości. Poruszane są najróżniejsze tematy: rodzicielstwo par jednopłciowych, wycięcie macicy dla zachowania młodzieńczych kształtów, brak bliskości, skrywanie lęków, samotność.
Starucha za pomocą ogromnych rozmiarów mózgu wyłącza bohaterom logiczne myślenie. Można uznać, że ta postać to symbol świata wirtualnego, który łatwo przysłania realny. Jej wejścia nie mają jednak spójnej funkcji, raz moderuje akcję, innym razem przygląda się sytuacji lub naśladuje działania. Jest tytułową władczynią much, towarzyszą jej chmary owadów, utrapienie uczestników tropikalnej eskapady. Jest nieokreślona, choć białym kostiumem, włosami i twarzą wyróżnia się na tle czarno zaaranżowanej sceny. Czy jej obecność ma głębsze znaczenie, czy jest tu tylko dla efektu? Głowię się po dziś.
Mam jeszcze inne wątpliwości co do dramaturgii nowohuckiego spektaklu. W całym tym zgiełku zgubił się przekaz, nie wiadomo, co jest wątkiem wiodącym, a co drugim planem. Zachowania postaci są sztampowe, a ich konsekwencje przewidywalne. Brakuje efektu zaskoczenia, jaki zdarza się na przykład w scenografii Mariki Wojciechowskiej. Maska Kajetana Wolniewicza do złudzenia przypomina jego twarz, po ściągnięciu aktor wstaje i odchodzi, można by pomyśleć, że dokonano na nim dekapitacji. Wyświetlane na ekranach w tyle sceny wizualizacje Anety Klimek budują psychodeliczną aurę. Inscenizacja przypomina grę komputerową, zabrakło jej jednak wyrazistości.
Spektakl Konrada Dworakowskiego jest naszpikowany masą przemyśleń, historii, emocji, na wpół realne sytuacje stają się mętne, trudno zrozumieć zamysł całości (czy to symboliczne odczytanie medialnego świata, zarówno tego konwencjonalnego, jaki i wirtualnego). Trzeba przyznać, że jest nieźle zagrany i w sumie dobrze się ogląda.
Magda Fertacz
„Władczyni much”
reżyseria: Konrad Dworakowski
Teatr Ludowy w Krakowie, Duża Scena, premiera 7 marca 2021 (premiera online w ramach Festiwalu Mała Boska Komedia 13 grudnia 2020)
występują: Joanna Chmielecka (gościnnie), Małgorzata Kochan, Iwona Sitkowska, Piotr Franasowicz, Wojciech Lato, Maciej Namysło, Piotr Pilitowski, Karol Polak, Kajetan Wolniewicz
Paweł Kluszczyński – rzemieślnik kultury, z wykształcenia technolog chemik, z pasji autor recenzji, felietonów, dramatów, poezji, bajek, bloga ijestemspelniony.pl; zawodowo od zawsze związany z teatrem, finalista VII Edycji Konkursu im. Andrzeja Żurowskiego dla młodych krytyków teatralnych.