„Czarnoksiężnik z Krainy Oz” na motywach powieści Lymana Franka Bauma w reż. Jarosława Kiliana w Teatrze Lalka w Warszawie. Pisze Marzena Kuraś w portalu Teatrologia.info.
Na tegoroczny adwentowy czas Jarosław Kilian wraz z Grzegorzem Turnauem przygotowali muzyczny spektakl lalkowy na podstawie powieści Lymana Franka Bauma, uznawanej za pierwszy utwór fantasy amerykańskiej literatury dziecięcej. Napisany w 1900 roku uchodził za alegorię sytuacji społeczno-politycznej i gospodarczej w Stanach Zjednoczonych na przełomie XIX i XX wieku. I jako powieść z kluczem potraktował ją Jarosław Kilian w swojej inscenizacji, przemycając w scenariuszu cytaty i odwołania do naszej literatury, historii czy legend.
Warto może przypomnieć, że książka Bauma, zaliczana do jednej z najpopularniejszych wśród światowej klasyki literatury dziecięcej, ukazała się w polskim przekładzie Stefanii Wortman w roku 1962 pod tytułem Czarnoksiężnik ze Szmaragdowego Grodu, a ilustracje do niej wykonał Adam Kilian – ojciec reżysera.
Sceniczna realizacja, choć z konieczności mocna skrócona, pozostaje wierna głównej powieściowej osi narracyjnej. Dorotka (Hanna Turnau/ Magdalena Pamuła) porwana przez tornado wraz ze swym domem i ukochanym pieskiem, budzi się w krainie Manczkinów. Okazuje się, że jej dom trafił wprost w Złą Czarownicę ze Wschodu, która rozsypała się w proch. Jej srebrne trzewiczki o magicznej mocy Dobra Czarownica z Północy ofiarowuje dziewczynce, która decyduje się dotrzeć do Szmaragdowego Grodu i odnaleźć Oza, gdyż tylko on może jej pomoc w powrocie do rodzinnego domu, do Cioci Emilii (Agnieszka Mazurek) i Wuja Henryka (Andrzej Perzyna). Po drodze spotyka Stracha na Wróble ze słomianą sieczką w głowie, Blaszanego Drwala, któremu brak serca i Tchórzliwego Lwa bojącego się własnego cienia. Cała trójka postanawia udać się wraz z Dorotką do czarnoksiężnika, licząc na jego ratunek.
Prosta, minimalistyczna i funkcjonalna scenografia Julii Skrzyneckiej przywołuje na myśl metaforyczną scenę jaskini z lekko pochyłym w środkowej części podestem. Po nim porusza się, na nim tańczy i śpiewa Dorotka, a po jej bokach trójka nowych przyjaciół. Są to stworzone przez Skrzynecką zjawiskowe lalki, znakomicie odzwierciedlające charakter przedstawianych postaci – giętki, materiałowo-sznurkowy Strach (Wojciech Pałęcki), twardy, zimny Blaszany Drwal (Tomasz Mazurek) i miękki, bojaźliwy materiałowy Lew (Piotr Tworek) – mistrzowsko animowane z dużym poczuciem rytmu, precyzją i zręcznością. Wyśmienicie prezentują się także dwie Czarownice, zaprojektowane jakby na bazie gigantycznych parasoli, – Dobra wysmukla, jasna i delikatna (Mirosława Płońska-Bartsch), Zła – czarna, rozłożysta o wielkim okrutnym oku (Anna Porusiło-Dużyńska). Bogactwo lalkarskich form dopełniają Manczkinowie, Winkowie, Wilki – przywołujące teatr cieni złowrogie wrony, latające tuż nad głowami widzów czy dziesiątki maleńkich myszek.
Nie można nie wspomnieć niedużego, czarnego, dzielnego pieska Dorotki, Toto, pacynki animowanej przede wszystkim przez Hannę Turnau, która zbudowała postać współczesnej dziewczynki – odważnej, zdecydowanej, empatycznej, niebojącej się konfrontacji z prawdą. I choć wejście w tę rolę początkowo sprawiało jej pewien problem, z rozwojem akcji, a zwłaszcza kolejnymi piosenkami, które wykonywała z lekkością i swobodą, stworzyła spójną i wiarygodną bohaterkę. Pomagały jej w tym, grające razem z nią na równych zasadach aktorskich, lalki, z którymi wchodziła w realne partnerskie interakcje, a animujący je aktorzy potrafili świetnie odgrywać relacje między swą lalką a główną bohaterką. Plan żywy przenikał i jednoczył się z lalkowym, tworząc jednolitą strukturalnie całościową wizję inscenizacji.
Warto zatrzymać się na chwilę przy trzech głównych lalkowych postaciach, będących w spektaklu niejako alegoriami ludzkich charakterów i losów. Trafnie i z dystansem charakteryzowane są one przez piosenki, których znakomite w swej prostocie teksty, napisane przez Kiliana, z muzyką Turnaua, lekko i barwnie, z domieszką sporej dozy ironii, dopełniają scenariusz. Bezrozumny Strach na Wróble śpiewa:
Gdyby rozumu ktoś mi przydał,
to byłbym mądry jak … Derrida!
I wiedzę miałbym jak … Harrari!
(Filozof modny, niezbyt stari).
Zrozumiałbym też Levinasa!
A teraz tylko – hopsa, sasa…
I każdy z was mi przyzna rację,
że głupie moje dywagacje.
Blaszany Drwal tak wyraża swe wielkie cierpienie z powodu braku serca:
Wióry lecą, warczy piła,
pod siekierą drzewo pęka,
Ach, gdzie jesteś moja miła,
bez miłości żyć to męka.
A Tchórzliwy Lew wyznaje:
Choć wyglądam na tyrana,
jestem tchórzem, to rzecz znana,
przerażenie we mnie budzi,
liści szum i szepty ludzi.
Gdy przyjaciele pytają Dorotkę, co według niej jest potrzebne do szczęścia – rozum, serce czy odwaga, po chwili zastanowienia odpowiada wprost, że nie wie. Czy Strach, Drwal i Lew, gdy Oz da im to, czego tak bardzo pragnęli, osiągną spokój i będą szczęśliwi warto przekonać się samemu, oglądając tę piękną inscenizację, zwłaszcza że pomysłowe sekwencje kończące przedstawienie, sarkastyczne i ironiczne, z zabawnymi projekcjami, bez których nie może obejść się dziś niemal żaden spektakl, zaskakują i bawią, może nawet bardziej dorosłych widzów niż dzieci.
Kilian umiejętnie i płynnie wplótł w scenariusz odniesienia do naszej przeszłości, tej dalszej i tej bliższej. Chcąc przedstawić je chronologicznie, choć w takiej kolejności nie występowały, należałoby zacząć od odwołania do legendy o królu Popiele, którego zjadły myszy. Osamotniona Dorotka, rozpoczynając swą wędrówkę, jeszcze przed spotkaniem przyjaciół, mówi: „jedźmy, nikt nie woła”. Ten wers ze Stepów akermańskich Adama Mickiewicza z cyklu Sonetów krymskich ukazuje samotność i zagubienie wędrowca, ale też tęsknotę za krajem, uczucie dobrze znane nie tylko poetom Wielkiej Emigracji. Przywołany tytuł noweli Stefana Żeromskiego Rozdziobią nas kruki, wrony…, będący wyrazem patriotyzmu i tradycji walki niepodległościowej, dość ostro wybrzmiewa, gdy bohaterowie muszą walczyć z wysłanymi przeciwko nim przez Złą Czarownicę wielkimi wronami. Z kolei wypowiadane przez Dorotkę słowa Hamleta „reszta jest milczenia” odwoływać by się mogły do Hamleta polskiego. Portretu Aleksandra Wielopolskiego Jacka Malczewskiego, symbolicznego obrazu ukazującego dwie możliwe drogi, którymi może pójść nasz naród, ale także każdy z nas. Usłyszymy jeszcze wers popularnej piosenki z okresu okupacji hitlerowskiej „siekiera motyka, bimber, szklanka” czy charakterystyczne dla wprowadzonego przez Wojskową Radę Ocalenia Narodowego (tzw. WRON) stanu wojennego hasło „wrona orła nie pokona”.
Spektakl utrzymany jest w niespiesznym tempie, choć zmienność i różnorodność tego, co oglądamy na scenie, potrafi skupiać uwagę publiczności, także tej najmłodszej, przez cały czas. Jest to zasługa dobrego i sprawnie skrojonego scenariusza, dozującego napięcie akcji dramatycznej, której punktem szczytowym wydaje się być spotkanie z Czarnoksiężnikiem. Ale po ekscytujących i intrygujących rozmowach z Ozem ukazującym się pod postaciami wielkiej Głowy, karcianej Damy, Potwora czy Ognistej Kuli, niepokój rośnie jeszcze bardziej, kiedy Zła Czarownica wysyła przeciwko przyjaciołom swe wściekła wilki, wrony i w końcu Skrzydlate Małpy, które ich obezwładniają. Emocje i napięcie opadną dopiero pod koniec, gdy Oz zostaje zdemaskowany, a pragnienia i marzenia zrealizują się niejako same, dzięki wspólnie przebytej drodze i determinacji, by dotrwać i dojść do końca. Kunsztu całości dopełnia zachwycająca reżyseria świateł (Damian Pawella) zmieniająca prostą scenografię w magiczne, kolorowe, baśniowe światy, oraz muzyczne kompozycje Turnaua, od łatwo wpadających w ucho melodii poprzez elementy rapu do utworów wysublimowanych brzmieniowo.
Najnowszy spektakl Jarosława Kiliana i Grzegorza Turnaua godny jest polecenia nie tylko dla widzów 6+, ale także dla tych starszych. Artyzm, fachowość, rzemiosło, estetyczna wrażliwość, a do tego uniwersalny przekaz zapewnią artystyczne wzruszenia i dobre emocje.