EN

20.01.2025, 17:08 Wersja do druku

Czechowicz odzyskany

„Czechowicz. 20 i 2” Jarosława Cymermana i Marcina Wrońskiego w reż. Łukasza Witt-Michałowskiego w Teatrze im. J. Osterwy w Lublinie. Pisze Grzegorz Kondrasiuk w „Do Rzeczy”.

fot. Jacek Sadowski / mat. teatru

Ten dziwny, nieobecny Józef Czechowicz… Nie doczekaliśmy się dotąd w filmie wyrazistego Czechowicza. Nie korzystają z niego w reminiscencjach ani beletrystyka, ani literatura faktu, nie powstała popularna, dobra biografia poety. Błąka się gdzieś po marginesach lektur polonistycznych, przynależny do awangardy. No i kult jego – uprawiany w ciekawych, dalekich od brązownictwa formach – wciąż dobrze się ma w rodzinnym Lublinie. Do tego prawie zupełnie nieobecny był i w teatrze, i w filmie. Użyłem czasu przeszłego, ponieważ Teatr im. Osterwy właśnie dokonał w tej kwestii znaczącej zmiany. Spektakl „Czechowicz. 20 i 2”, według scenariusza Jarosława Cymermana i Marcina Wrońskiego i w reżyserii Łukasza Witt- -Michałowskiego, jest jednak czymś więcej niż sceniczną biografią. Opatrzony tytułem „tragikomiczny dramat muzyczny” proponuje ryzykowną formułę, mieszając fantazje biograficzne z teatrem spoglądającym w stronę musicalu. Ryzyko się opłaciło – teatr odzyskał zapomnianego poetę. Aż zacząłem sobie wyobrażać, że po tego dziwaka i jego powikłaną biografię – a przy okazji i świetną poezję – mogłaby z sukcesem sięgnąć któraś z dużych serialowych platform cyfrowych.

W spektaklu na próżno szukać tych najbardziej znanych, rustykalnych kawałków związanych z miejscem urodzenia. A przecież jesteśmy w Lublinie, który „nad łąką przysiadł”, bo „sam był, i cisza”, gdzie „na wieży furgotał blaszany kogucik – na drugiej zegar nucił”… Sam scenariusz i użyte w nim wiersze do prostych nie należą, nie unikają brutalności i kontrowersji. Jeśli już jakieś frazy patronują temu przedsięwzięciu, to jest to linia z „autoportretu” „stanąłem na ziemi w Lublinie / tu mnie skrzydłem uderzyła trwoga” oraz ta obecna w tytule, „liczę 22 piętra…”. Punktem wyjścia stały się młodzieńcze pomysły literackie krążące wokół „Henryka”, czyli obsesji na punkcie swojego tajemniczego sobowtóra, który mignął poecie gdzieś na ulicy. Ten właśnie Henryk został wywołany na scenę jako ciemna, niechciana, zazdrosna, sarkastyczna, ulegająca żądzom strona osobowości – która przejęła kontrolę. Rzecz jest zatem o artyście, a może po prostu o skomplikowanym wewnętrznie człowieku, o meandrach jego psychiki, wreszcie – o rozpadzie osobowości. Jego ogromna, oryginalna wyobraźnia była zarazem siłą tworzącą i destrukcyjną, co reżyser oddał, powołując świat na pograniczu realnego i wyobrażonego. Za to obaj dramatopisarze ulegli pokusom psychoanalizowania twórcy, poszli tropem jego relacji z rodzicami i rodzeństwem czy trudności w nawiązywaniu związków.

Osobliwy to zatem wybór tematu i materiału na spektakl z piosenkami. To przedsięwzięcie miało sporo szans, aby nie wypalić. Stało się inaczej. Zaskakująco świetnie sprawdzają się na scenie wiersze – medium piosenki otworzyło je i uczytelniło. Kompozycje Piotra Bańki są nieźle zaśpiewane przez aktorów teatru i przez specjalnie do spektaklu zgromadzony, wieloosobowy chór. Nie brakuje też tu inscenizacyjnych atrakcji i niespodzianek, zmian akcji i nastrojów. Przewija się plejada rzeczywistych postaci międzywojennego Lublina, historia przenika się z dzisiaj, salon fryzjerski ze szpitalem psychiatrycznym (gdzie trafił ojciec artysty), a potem z „kliniką lalek” z wiersza i bajkowymi wizjami jak z Tima Burtona. Jednak spektakl spoczywa głównie na barkach Wojtka Rusina, w podwójnej roli Józefa/Henryka. Całość prowadzą jego niespokojna energia i szydercza ekspresja. Rusin potrafi być i groteskowy, i delikatny. Postać Henryka w czerwonym garniturze, jeszcze jedna emanacja Jokera, jest skontrastowana z wrażliwą osobowością i talentem artysty. Ten zagadkowy, nieobecny facet w przekrzywionym krawacie – komuś się w końcu udało ukazać Czechowicza bez popadania w klisze. A Henryk- -konferansjer-doppelgänger – no cóż, dużo gada i robi wokół siebie zamieszanie, ale to tylko efektowna figura narracyjna… Najmocniejsze sekundy spektaklu należą – nie jest to zresztą komplement dla twórców teatralnych – do medium filmowego. Znakomite sekwencje filmowe najpełniej oddają zwodniczą moc wyobraźni poetyckiej, pokazują równoległą przestrzeń, w której Czechowicz przebywał i która uniemożliwiała mu normalne życie. Jednak dobra poezja wymyka się prostym odpowiedziom. W finale Henryk okazuje się najmniej ciekawy, a dwoistość rozpada się na znacznie więcej aspektów, być może i na 22.

Źródło:

„Do Rzeczy”

Nr 4/613