„Przygody Koziołka Matołka” Kornela Makuszyńskiego i Mariana Walentynowicza w reż. Maksymiliana Rogackiego w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Kamila Łapicka na swoim blogu.
Kolejne księgi przygód Koziołka Matołka ukazywały się w pierwszej połowie lat 30. XX wieku nakładem warszawskiego wydawnictwa Gebethner i Wolff. Przeszły do klasyki literatury dziecięcej. Każdemu czterowierszowi napisanemu przez Kornela Makuszyńskiego towarzyszyła ilustracja Mariana Walentynowicza.
Na początku lat 60. „Koziołka” wystawiał Jan Dorman, najpierw na scenie „Banialuki”, potem w Teatrze Dzieci Zagłębia. W Encyklopedii Teatru Polskiego można znaleźć piękną dokumentację fotograficzną obu inscenizacji. Będziński spektakl odniósł sukces nie tylko lokalny, ale także międzynarodowy – zapraszano go na festiwale do Jugosławii, czy Szwecji.
Zdaniem Jana Dormana intymność istniejąca między sceną a widownią sprawia, że wszystkie działania aktorów są piękne i czarodziejskie. Dzieci zaś są w samym środku widowiska. Ich komentarz jest tekstem, który jest niezbędnym elementem spektaklu. Ich reakcje należą do gry. Dzieci tworzą własną fabułę i postacie, niekoniecznie identyczne, jak te ukazane na scenie. Zadaniem artystów jest inspirowanie, kształtowanie dziecka i jego wyobraźni. Takie refleksje znalazły się w znakomitym dokumencie z archiwum TVP: „Teatr i sztuka sceniczna – Teatr Dormana cz. 1″.
Jan Dorman potrafił dotrzeć do dziecięcej wrażliwości. Chętnie obserwował dzieci, to czym żyją, jak się bawią, i korzystał z tych doświadczeń przygotowując spektakle. Jego wizja teatru promieniowała na całą Polskę. Mam przeświadczenie, że „Przygody Koziołka Matołka” w reżyserii Maksymiliana Rogackiego wyrastają z podobnego sposobu rozumienia teatru.
Tak, jak w teatrze Dormana czekali na widzów aktorzy oraz parawan, lalki i przedmioty, z których każdy coś wyrażał, tak w stołecznym Teatrze Polskim czekała trupa wędrownych kuglarzy, czyli Teatr Koza i jej wóz, pełen cudownych rekwizytów. Wykonawcy od pierwszych chwil świetnie potrafili się z dziećmi skomunikować. Budowali widowisko przy ich udziale. Czasami wychodzili z ról i w dowcipny sposób komentowali sytuacje sceniczne. Wchodzili w role również na oczach publiczności. Począwszy od Elizy Borowskiej, która wstała spomiędzy rzędów foteli, aby włożyć na głowę rogaty melonik i stać się Koziołkiem. Pozostali wykonawcy, czyli Marta Alaborska, Hanna Skarga, Jakub Kordas, Dominik Łoś i reżyser we własnej osobie, przeistaczali się nieustannie w coraz to nowe postacie – w napotkanych przez Matołka rozbójników, królewny czy smoki – dyskretnie zmieniając elementy stroju i charakteryzacji.
Urzekła mnie scenografia Diany Marszałek – dowód na istnienie teatralnej wyobraźni, działającej na zasadzie umowności, symbolu i zabawy. Jednym z najpiękniejszych rekwizytów była skromna walizka z namalowanym po jednej stronie słońcem, a po drugiej księżycem – kiedy aktor robił pełen obrót, unosząc walizkę nad głową, mijał dzień i noc. Podobnie zaznaczano inne metamorfozy np. drogowskazy (z napisem „Pacanów”) przyłożone do głów aktorek symulowały zajęcze uszy, klamerki do bielizny były igłami jeża, długi szalik – trąbą słonia, a duża skrzynia w kolorowe romby stanowiła wehikuł wielofunkcyjny. Nie można zapomnieć o wybornej personifikacji Nowego Jorku – posągowy Maksymilian Rogacki chodził na szczudłach, w koronie Statuy Wolności na głowie, i pytał: ,,Hau du ju du?”.
Przedstawienie Teatru Polskiego w Warszawie jest po prostu pierwszorzędne, wymarzone na teatralną inicjację. Jego dynamika i forma odpowiadają rytuałowi dziecięcej zabawy, w której wszystko zmienia się błyskawicznie i nie obowiązuje zasada prawdopodobieństwa. Obok bogactwa barw i dźwięków (tworzonych na żywo!), dzieci radują się dzięki piosenkom, żartom oraz efektom zaskoczenia – wybuchów i konfetti nigdy dość! W tej oprawie nauka, że droga do celu może być ważniejsza niż tak zwany sukces, wchodzi do głowy o wiele prędzej niż chińskie abecadło!
***
Autorka wpisu obejrzała spektakl w ramach prac w Komisji Artystycznej Konkursu „Klasyka Żywa”.