„Czarodziejska góra" Thomasa Manna w reż. Jacka Bały w Teatrze Miejskim im. Witolda Gombrowicza w Gdyni. Pisze Edward Jakiel w w portalu Teatrologia.info.
Niewątpliwie nader trudnego zadnia podjął się Jacek Bała, dokonując teatralnej adaptacji pokaźnej przecież, z naturalistyczną drobiazgowością skreślonej, powieści Thomasa Manna Czarodziejska góra. I co…? Ano moim skromnym zdaniem rzecz udana. Ciekawie artystycznie – z wykorzystaniem różnorodnych technik teatralizacyjnych, by tak rzec, możliwie jak najwięcej wydobywając przy tym z idei powieści Mannowskiej – nie tylko zaadaptował on do warunków sceny dzieło prozatorskie, ale rzeczowo przełożył je na język teatru.
Jeśli więc o treści chodzi, to z powieści Manna wybrał Bała to, co uznał za istotne. Odnosi się wrażenie, że wydobył wszystko, co ważne, pozostawiając to, co „jak krowa się wlecze”. Z drobiazgowości i detalizmów stworzył skróty presymbolicznych znaczeń, z quasi-sympozjonów (pamiętne u nas u schyłku XIX wieku Wieczory nad Lemanem czy z początku XX wieku Berentowska powieść Próchno – chociaż to odległe skojarzenia i luźne) uczynił wartkie dialogi, podretuszowane humorem. Dodajmy – humorem dla wysmakowanej publiczności, oczekującej czegoś więcej niż skecz, którym zatyka się z taką łatwością apetyty niewybrednych. I chociaż przedstawienie trwa niemal trzy godziny, nie odczuwa się dłużyzny, zbytecznego przegadania. Bała bowiem tak skomponował poszczególne sceny, tak je urozmaicił, że za każdą „odsłoną” pojawia się nowy temat, a wiedzeni dialogów ścieżką widzowie wchodzą w coraz to nowe rozpoznania. Podejmowane różne, zaczerpnięte z powieści Manna, aspekty i wątki tematyczne skupiają się i coraz bardziej intensyfikują, zagęszczają, prowadząc niezawodnie do finałowej sceny. Główny bohater, jako nośnik idei zasadniczej, to jest „zapadania się” człowieka w nieuchronność losu, wprowadza widza w to „zagadnienie”, odkrywając różne tego warianty. Korzystając z bogatego repertuaru Mannowskich rozwiązań, Bała dokonał penetracji różnych niuansów tematu antropologicznego: od kontestacji i wyparcia własnego status quo, poprzez powolne przywieranie do nowej rzeczywistości, wgłębianie się w „stany duszy”, przez erotyczne szaleństwo, aż po ostateczny kres – wyjścia ku nowemu. Wszystko to, może w nadmiarze nieco w jednym przedstawieniu zaistniałe, jest jednak jakąś próbą re-konstrukcji Mannowskiego kilkusetstronicowego utworu.
Mechanizm inkorporacji człowieka w schemat, czy też schematy, wybrzmiewa w adaptacji Bały szczególnie mocno. Główny bohater Hans Castorp (Maciej Wizner) zapada się w codzienność kurortu w Davos, niepostrzeżenie stając się jednym z trybów samonapędzającej się machiny, czy też lepiej powiedzieć, rozszerzającego zakres i intensyfikującego swe badania laboratorium. Przy tej okazji Bała odniósł się do współczesności, przypominając tym samym uniwersalność języka teatru i ponadczasowość – do pewnego stopnia – tego, co Mann w swej powieści pomieścił. Ale ów ponury teatr współczesności, jako swoiste interludium demonicum, posłużyło reżyserowi do silniejszego zasygnalizowania tego, co nieuchronnie spotka niektórych przynajmniej bohaterów.
Na podkreślenie w omawianej tu gdyńskiej premierze zasługuje scalenie muzyczne przedstawienia. Wespół z Barbarą Czarkowską (odpowiedzialną za przygotowanie wokalne) i Samborem Dudzińskim (autorem muzyki) Jacek Bała wyczarował – nomen omen – przedstawienie, w którym muzyka i chóralne oraz solowe partie wokalne spajają w jedną całość przedstawienie. Intensyfikują przy tym jego dramatyzm. Chyba nikt nie wiedział albo nie spodziewał się, że w gdyńskim zespole tkwi taki potencjał wokalny. Ze, zdawało by się, humorem podszytej sceny próby chóru, jako jednego z elementów schematu codziennych, powtarzalnych „rytuałów” kuracjuszy, wyłania się niespodziewanie osobliwość sceniczna, otwierająca szeroko wrota teatralizacji rzeczywistości przedstawionej w powieści Manna wedle prawideł narracyjnych. Spektakl na tym zyskuje, tak w swym wymiarze estetycznym, jak też ideowym.
Współpraca Bały z Dudzińskim, szczególnie przy realizacji tego przedstawienia, zdaje się powtarzać sukces ich wcześniejszej realizacji, Króla Dawida – live! z 2014 roku we Wrocławiu. Skoro tak, to może warto, by obaj artyści na deskach gdyńskiego teatru zrealizowali jeszcze jakiś inny projekt, sięgając po teksty biblijne? Muzyczny „wątek” tej inscenizacji przypomina mi scenę prób chóralnych w filmie Ucieczka z kina „Wolność”. Jest ona niby to absurdalną, a jednak gdzieś głęboko podszytą niepewnością swej ontologii i ciekawie zapraszającą do interpretacyjnego wysiłku oraz próby odnalezienia nowych ujść sensu tytułowej ucieczki. Czyż nasz główny bohater z Czarodziejskiej góry, a konkretnie z adaptacyjnej wersji scenicznej, nie chce uciec do… życia, uciekając pogrążającym go destrukcjom i uschematyzowaniom zamykającym go w klauzurach pozoru?
W rozważnie i w przemyślany sposób prowadzonej, nazwijmy to, akcji, a może lepiej – sekwencji zdarzeń – w omawianym przedstawieniu premierowym wiele dzieje się w rzeczywistości pozasłownej. Myślę tu o ciekawych rozwiązaniach choreograficznych autorstwa Michała Pietrzaka, a nade wszystko projekcjach Artura Lisa. Zarówno jedno, jak i drugie, wprowadzając metajęzyk obrazu i ruchu, umieszczają w przestrzeni scenicznej tego przedstawienia komponent symboliczny. Realizacje, zwłaszcza Lisa, synergicznie związane z choreografią i muzyką, dodają czegoś więcej powieści Manna. W rezultacie adaptacja sceniczna jego utworu staje się jego interpretacją wyraźnie nachyloną w stronę znaczeń symbolicznych, a więc polisemicznych, nieuchwytnych, wobec których interpretator staje się bezradny bezradnością poszukiwań dość jednoznacznych. Mnogość odniesień, aluzji, wspomnianych tu wcześniej presymbolizacji wiedzie do zwieńczenia wyrażonego w finale pytaniem-nadzieją. Ukazuje się ono w postaci olbrzymiego napisu, cytatu ostatniego zdania z powieści Manna: „Czy z tych śmiertelnych zapasów, z gorączkowej orgii, która wokół ciebie zapala teraz dżdżyste niebo wieczorne, zrodzi się również miłość?”.
Premierę Czarodziejskiej góry Manna na deskach gdyńskiego Teatru im. Gombrowicza w adaptacji i reżyserii Jacka Bały należy uznać za udaną, świetnie zapowiadającą repertuar tego teatru, niesłusznie przez niektórych sytuowanego w cieniu innych scen Trójmiasta.