W „Teatrze w świecie widowisk” Zbigniew Raszewski pisał o cyrku jako przykładzie widowisk, które choć cieszą się ogromnym powodzeniem, to jednocześnie mają bardzo niski prestiż: „Gdzie indziej wysoko ceniony, także przez elity, u nas jest w tej chwili widowiskiem bez znaczenia, przez władze traktowanym z pewnego rodzaju zażenowaniem. Za mojej pamięci raz się zdarzyło, że władze państwowe udały się na przedstawienie galowe do cyrku. Był to cyrk przybyły z ZSRR, a wszystko działo się w warunkach, które właściwie uniemożliwiły urządzenie gali w jakimkolwiek teatrze.
W zwykłych okolicznościach żaden dostojnik u nas do cyrku nie pójdzie. Ani żaden pisarz, malarz, profesor. (Chyba że z dziećmi.) Wiadomość, że ktoś w tych środowiskach odwiedza cyrk dla przyjemności, budzi bezbrzeżne zdumienie.”
Teatr Rozrywki (tzw. cyrk bułgarski) przy ul. Kruczkowskiego w Warszawie (stan z 1974). Budowany w 1965–69, miał pełnić funkcję m.in. stałego cyrku z widownią na ok. 3000 widzów. Zamknięty w 1971 ze względu na brak standardów ochrony przeciwpożarowej. Wyburzony w 2002. Ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, (Archiwum Grażyny Rutowskiej, sygn. 40-W-326).
Sam Raszewski w „Raptularzu" przyznawał się do wizyt w cyrku i nie traktował uczestniczenia w tego rodzaju widowiskach jako czegoś, co mogło uwłaczać profesorskiej godności. Co więcej, zwracał z ubolewaniem uwagę, że - w przeciwieństwie do stolic wielu innych krajów - w Warszawie po 1945 roku nie było żadnego stałego budynku, w którym zespoły cyrkowe mogłyby występować przez cały rok (wspominając przy okazji niechlubną historię budowy tzw. cyrku bułgarskiego na Powiślu). Dziś takie poważne traktowanie cyrku - przynajmniej w środowisku badaczy teatru - dziwi coraz mniej. Cyrk stał się pełnoprawnym przedmiotem badań, choć oczywiście w Polsce droga do pełnego opisania jego historii i przemian jest jeszcze bardzo daleka.
Przyczyniła się do tego oczywiście popularność tzw. „nowego cyrku”, a także coraz odważniejsza teatralizacja cyrkowych pokazów. Szkoda jedynie, że nieco mniej uwagi poświęca się przedstawicielom dawnego cyrku, którzy wciąż jeszcze krążą po kraju. Wizyta pod cyrkowym szapito była przez pokolenia dla wielu widzów jedną z podstawowych form kontaktu ze sztuką widowiskową na żywo. Bez przymusu (jak to miało miejsce na przykład w przypadku szkolnych wycieczek do teatru), w atmosferze jarmarcznego święta, z dreszczykiem emocji, z piciem przez słomkę kupionej na widowni oranżady w foliowej torebce (tak, były takie cuda).
Może warto się zapytać, czy droga wielu przyszłych miłośników teatru na widownie scen dramatycznych czy muzycznych nie wiodła przypadkiem przez cyrkowe namioty? Sam lepiej pamiętam przedszkolne doświadczenia z cyrkiem niż pierwsze spektakle oglądane w teatrach dla dzieci. Czy ma to związek z tym, że wizyta w cyrku zwykle była spontaniczna i bardziej bezpretensjonalna, że na cyrku nie ciążyła i nie ciąży konieczność bycia „kulturą wysoką", że nie wchodzi się do namiotu z obawą, czy ja coś z tego zrozumiem, ale po to, by po prostu przede wszystkim podziwiać czyjeś niezwykłe umiejętności?
Trzeba też pamiętać, że teatr, by istnieć potrzebuje możliwie szerokiego „świata widowisk” - przy czym nie zawsze są one konkurencją dla sceny. Jeśli zachowują swoją specyfikę, jeśli nie udają czegoś, czym nie są, to jestem przekonany, że w niczym teatrowi nie szkodzą, wręcz przeciwnie - otwierają widownie na nową publiczność, poza tym – jak to miało już wielokrotnie miejsce w historii - wzbogacają jego język. Czy dotyczy to też ogromnego obszaru widowisk, które za sprawą pandemii pojawiły się w sieci? To temat na zupełnie inną opowieść.