EN

16.03.2022, 16:33 Wersja do druku

Co zwycięży – miłość czy nienawiść?

fot. Karpati & Zarewicz / mat. teatru

„L’Incoronazione di Poppea” Claudio Monteverdiego w reż. Natalii Babińskiej w Polskiej Operze Królewskiej w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze Dla Wszystkich.

Ostatnie dzieło operowe Monteverdiego należy do utworów szczególnie trudnych do zainscenizowania, dlatego nieczęsto pojawia się na operowych scenach świata. „Koronację Poppei”, napisaną do libretta weneckiego prawnika Benedetta, porównuje się do największych tragedii z twórczości Wiliama Szekspira. Opera ta łączy w sobie różnorodność emocji, zawiera elementy zarówno przepełnione silnym ładunkiem dramatycznym, jak i komediowym. Miłość i nienawiść są tutaj mocno ze sobą splecione, tak samo jak uczuciowa prawość z ludzkim bezwstydem czy cynizmem. Sama muzyka Monteverdiego, który bywa określany ojcem opery a nawet jej geniuszem, pełna zmysłowości, płomiennej żarliwości i ekspresyjnej siły wyrazu, zawiera w tym dziele wiele form muzycznych – od silnie zabarwionych egzaltacją monologów – lamentacji po ujmujące czarownością i lekkością canzonetty. W spektaklu Polskiej Opery Królewskiej muzyczna dojrzałość tego utworu widoczna jest nie tylko we wnikliwej, precyzyjnej i logicznej w budowaniu przebiegów dramaturgicznych interpretacji partytury pod okiem Krzysztofa Garstki, ale również w tym, jak poszczególni wykonawcy podchodzą do wokalnej frazy czy różnej jakości ozdobników. Pod tym względem partie zostały przygotowane przez solistów bardzo starannie, a Natalia Babińska (reżyseria) zadbała o to, by postaci były ze sobą mocno skontrastowane. Garstka zaś zwraca baczną uwagę na melodykę, rytm i kolor brzmienia, zaś w warstwie wokalnej nie zapomina o funkcji, jaką pełni poetyckie słowo i jego zawartość emocjonalna.

Natalia Babińska, umiejscawiając akcję w pałacowych komnatach przypominających łaźnię z jej charakterem intymno-zmysłowym, oczyszczającym i jednocześnie jakby odurzającym (scenografia: Martyna Kander), próbuje zerwać z konwencją, która ogranicza się w operach barokowych najczęściej do silnie stylizowanych teatralnie gestów czy póz, szukając w inscenizacyjnych kierunkach tego, co może wyrazić psychologiczna prawda poszczególnych postaci. Pragnie pozostać w zgodzie z muzyką, w której nastrój erotyzmu miesza się z uczuciową powściągliwością, a bezwstydność z bezpretensjonalnością. Pod tym względem dużo ciekawsza jest część druga spektaklu, zdecydowanie bardziej ekstatyczna i mniej jednoznaczna od pierwszej. Miłosne relacje pomiędzy bohaterami wydają się momentami chyba jednak zbyt grzeczne, a skłonności postaci i ich wyuzdanie wydobywane są mało dynamicznie. Stąd narracja spektaklu wydaje się niekiedy nie dość gorąca czy mało obsesyjna i jakby pozbawiona odrobiny spontaniczności. I nie chodzi mi wcale o brak jakichkolwiek znamion rozpusty, czy sugerowania za wszelką cenę, że dwór Nerona to sodoma i gomora. Chodzi o pewną inscenizacyjną niedookreśloność, która bywa szczególnie w akcie I dość nużąca.

W roli zepsutego Nerona oglądamy Kacpra Szelążka, który zagrał swojego bohatera na jednej i to dość jednostajnej nucie, jednocześnie niespecjalnie tego dnia zachwycała barwa głosu śpiewaka – określiłbym ją jako dość „piskliwą” i pozbawioną blasku. W konsekwencji nie dochodzi w tym przypadku do konfrontacji tego, co można zawrzeć z jednej strony w dziecięcej, rozkapryszonej słodyczy cesarza (to akurat Szelążkowi udaje się pokazać), połączonej z podstępnością, przebiegłością, małodusznością i nieprawością ludzkich poczynań. Szelążkowi nie udało się objawić całej bezwzględności, okrucieństwa, nieobliczalności rzymskiego imperatora i jego ogarniętego szaleństwem uczucia. Zdecydowanie ciekawiej prezentuje się Ottone, nieszczęśliwy kochanek Poppei, w stonowanej emocjonalnie i dźwiękowo, bardzo prawdziwej, wyważonej i dobrodusznej interpretacji Jana Jakuba Monowida. Podobać się mogła u tego śpiewaka przede wszystkim duża doza naturalności w ukazywaniu silnych przeżyć potęgujących dramatyczny efekt, co bardzo dobrze obrazowała też strona wokalna, tym razem pozbawiona ostrych tonów, niekiedy u tego solisty pojawiających się zbyt często. Aktorsko na plan pierwszy wysuwa się Arnalta w interpretacji Doroty Lachowicz. Mocno dramatycznym, w ostatnim lamentacyjnym monologu wręcz tragicznym tonem, operuje Aneta Łukaszewicz jako odtrącona Ottavia. Dużo kobiecego wdzięku posiada Małgorzata Trojanowska kreująca postać tytułowej Poppei, choć to oczywiście za mało, by mówić o skończonej i pełnej roli – sam pierwiastek uwodzicielski czy eksponowanie samej pogardy to dla tej postaci zdecydowanie za mało. Podobać się natomiast mogą role Drusilli w wykonaniu Pauliny Horajskiej, czy Jakuba Foltaka jako Valetta.

Miłosny duet Nerona i Poppei, w przepiękny sposób wieńczący operę Monteverdiego, został w przedstawieniu Babińskiej wzięty w sceniczny cudzysłów, który nie pozwala uwierzyć do końca w ich szczęście uzyskane przy użyciu przemocy i w dążeniu do osiągnięcia władzy za wszelką cenę moralnie nie do obrony. Co zresztą historia tragicznych losów tej zakochanej pary brutalnie potwierdziła.

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Wiesław Kowalski

Data publikacji oryginału:

16.03.2022