EN

13.04.2022, 15:33 Wersja do druku

Co robią pszczoły, gdy umiera im matka?

„Bezmatek” wg Miry Marcinów w reż. Marcina Libera na Scenie pod Ratuszem Teatru Ludowego w Krakowie. Pisze Wiktoria Tabak, członkini 28. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

fot. Klaudyna Schubert

„Mam problem, wypryskują mi z ula pszczoły przy mrozie minus osiemnaście. W tej rodzinie zauważyłem symptomy bezmateczności” – mówi matka (Katarzyna Tlałka) do córki (Maja Pankiewicz). Obie ubrane są w stroje profesjonalnych pszczelarzy. Tytułowy Bezmatek to termin określający pszczelą rodzinę pozbawioną królowej. Stan ten charakteryzuje się nerwowością, zagubieniem i chaosem. Dość szybko doprowadza zresztą do całkowitej zagłady mieszkańców ula.

Marcin Liber przeniósł na deski krakowskiego Teatru Ludowego (a właściwie należałoby napisać, że na duszną i klaustrofobiczną Scenę Pod Ratuszem, bo fakt ten nie pozostaje bez wpływu na odbiór przedstawienia) przejmujący debiut literacki Miry Marcinów. Ponad dwieście stron książki przerobił na kameralny czterdziestominutowy spektakl, w którym udało mu się zbalansować napięcie między cierpieniem a czarnym humorem, miłością a toksycznością, śmiercią a pragnieniem życia i wreszcie między trwającą żałobą a często nieudolnymi próbami organizowania swojej codzienności na nowo. 

KAŚ: Klub Anonimowych Śmiertelników

Co można zrobić, by przestać w kółko rozmyślać o śmierci? Na przykład zapisać się do Klubu Anonimowych Śmiertelników. I tak w jednej ze scen Pankiewicz i Tlałka, już w zwykłych ubraniach, zapraszają publiczność do zabawy w reakcje, ale żeby nie było wątpliwości czy odpowiadać na ich wyznania aplauzem, czy buczeniem to Adam Witkowski (połowa duetu Nagrobki, odpowiedzialny w Bezmatku za muzykę na żywo) unosi w górę transzę z odpowiednim napisem. Dla przykładu: „Córeczko, a wiesz, dlaczego nie ma książek o kobietach w moim wieku w całej tej wielkiej literaturze?” – pyta matka, na co córka odpowiada: „Bo w czasach, gdy ją tworzono, kobiety w twoim wieku dawno już nie żyły, mamo”. Aplauz.

Dialogowanie między skrajnymi stanami, dynamiczne przeskakiwanie od intymnych zwierzeń do groteskowego humoru – to dominujące strategie w krakowskim przedstawieniu. Mocne afektywnie fragmenty (pobyt w szpitalu, diagnoza) kontrowane są tu tymi bardziej przyziemnymi (prasowanie ubrania do trumny) albo wstydliwymi (a więc takimi, o których nie wypada mówić publicznie). I dlatego właśnie matka i córka – rewelacyjnie zagrane przez Tlałkę i Pankiewicz – są postaciami tak bardzo autentycznymi, mięsistymi i wielowymiarowymi. Obie popełniają błędy, obie się czegoś wstydzą i obie bywają sobą zażenowane, ale nie o moralne oceny bądź sądy tu chodzi, bo obok umierania zawsze jest też przecież jakieś życie.

fot. Klaudyna Schubert

Ziejąca pustka

Rzeczy, które trzeba robić z umierającą na raka matką? Spędzać razem dużo czasu, wybaczyć, przeprosić, ale przede wszystkim nie udawać, że matka nie umiera. Rozmawiać, dużo rozmawiać, także o śmierci. Bo matka nie odchodzi, matka umiera – jak wyraźnie zaznacza w swojej książce Mira Marcinów, podejmując także namysł nad językiem, za pomocą którego opowiadamy o śmierci bliskiej osoby.

Bezmatek nie jest jednak kolejną irytująco terapeutyczną opowieścią podtrzymującą popularne przekonanie, że to, co nas nie zabije, to nas wzmocni. Marcinów – a za nią Liber – nie traktuje rozpadu jako elementu koniecznego na drodze do rozwoju, raczej opowiada o pustce, z którą uczymy się jakoś żyć, ale która, co pewien czas i tak na nowo się uaktywnia: pochłania, zasysa, obezwładnia. Śmierć matki nie wzmacnia córki, lecz coś w niej nieodwracalnie niszczy. 

Przeniesienie na scenę prozy przepełnionej tak silnym ładunkiem emocjonalnym to trudne zadanie. Łatwo osunąć się w ckliwą formę albo wprost przeciwnie – w cyniczną. Na szczęście twórcom i twórczyniom krakowskiego Bezmatka udało się znaleźć trzecią drogę i stworzyć szczery oraz bezpretensjonalny spektakl ze świetnymi kreacjami aktorskimi.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne