EN

6.06.2024, 17:58 Wersja do druku

Co piszczy w trawie polskiego teatru

44. Warszawskie Spotkania Teatralne w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Festiwal podsumowuje Hanna Gęba z Nowej Siły Krytycznej.

„Genialna przyjaciółka” / fot. Natalia Kabanow / mat. teatru

Inne aktualności

Warszawskie Spotkania Teatralne mają opinię przeglądu, dzięki któremu wszystko, co najlepsze w polskim teatrze w ostatnim sezonie przyjeżdża do stolicy. W ostatnich dwóch edycjach wydarzenie posiada nurt główny oraz pokazy studenckie. Festiwal nie ma tematu przewodniego, ale nawet na podstawie części propozycji można wyciągnąć wnioski na temat motywów i inspiracji ważnych dla twórców. Obejrzałam pięć z jedenastu przedstawień z nurtu głównego.

Przełamanie czwartej ściany jako odezwa do społeczeństwa
Aż trzy spektakle wyraźnie przełamywały iluzję czwartej ściany. Co ciekawe, powody zastosowania zabiegu były podobne. Elena Ferrante w powieści „Genialna przyjaciółka” opowiada historię dwóch przyjaciółek dorastających w latach pięćdziesiątych w biednej dzielnicy Neapolu. Reżyserka adaptacji zrealizowanej w Starym Teatrze w Krakowie, Ewelina Marciniak, przedstawia Elenę i Lilę – mimo odmienności losów – jako tak samo zdolne, wrażliwe, niemal identyczne osobowości. Poruszający finał, ostateczna konfrontacja przyjaciółek, które poszły w życiu w innych kierunkach (rodzice Eleny zgadzają się na dalszą edukację córki, podczas gdy Lila jest popychana do szybkiego małżeństwa), rozgrywa się między fotelami widzów. Aktorzy zwracają się do publiczności w różnych sytuacjach, jednak najbardziej zapadła mi w pamięć scena z udziałem postaci męskich, w tej historii drugoplanowych, płaskich charakterologicznie w porównaniu z żeńskimi. Jeden z aktorów tłumaczy widzom, na ilu różnych emocjach można zbudować bohatera, zdradza, że złość jest najprostsza w użyciu. Jego partner opowiada o scenie, która dopiero go czeka, a polega właśnie na zastosowaniu złości. Zostaje spointowany przez tego pierwszego, że przecież wszystkie swoje role tak konstruuje. W tej z pozoru prywatnej wymianie zdań na temat warsztatu (włączają się w nią inni wykonawcy) pojawia się komentarz na temat toksycznej męskości. Wściekły maczyzm zostaje wyśmiany jako najprostsze rozwiązanie i trudno potraktować tę diagnozę jako jedynie wskazówkę dla aktorów.

Coś podobnego ma miejsce także w spektaklu Gianiny Cărbunariu „Opowieści babć szeptane córkom przez matki”. Propozycja Teatru Współczesnego w Szczecinie to przykład teatru zaangażowanego. Reżyserka, a zarazem autorka dramatu, pokazuje punkty wspólne doświadczeń kobiet w Rumunii i Polsce, krajach postsowieckich. Skupia się na temacie zakazu aborcji, który zarówno podczas dyktatury Ceauşescu, jak i we współczesnej Polsce sprowadza kobiety do roli opiekunek ogniska domowego. Półtoragodzinne przedstawienie przypomina spot Aborcyjnego Dream Teamu, niemniej miało momenty poruszające.

Aktorka grająca tytułową babcię, jednocześnie narratorka opowieści, wchodzi na scenę z widowni, próbuje zacząć spektakl. Co chwila przerywa jej któryś z aktorów, sprzeciwiając się prezentowanemu obrazowi męskości. Zanim Beata Zygarlicka (nieżycząca sobie nazywania ją „babcią”) zacznie właściwą opowieść, wszyscy aktorzy wychodzą za kulisy, odmawiając pokazywania takich postaci. Pozostałe na scenie kobiety postanawiają, że same zgrają spektakl. Mężczyźni powracają, wyśmiewając wcielenie się aktorek w milicjantki, przejmują role na nowo, co jakiś czas przypominają publiczności, że nie zgadzają się ze swoimi bohaterami. Jeden z aktorów odmawia grania lekarza, którego bierność (powołuje się na zawodową „klauzulę sumienia”) doprowadza na komisariat pacjentkę po aborcji. Inny przyznaje, że jest ucieleśnieniem mansplainingu, a jego rolą jest tłumaczenie tego, co robią aktorki, które równie dobrze same mogłyby to powiedzieć. Tak samo jak w „Genialnej przyjaciółce”, przełamanie czwartej ściany służy skomentowaniu toksycznej męskości i to na co najmniej dwóch poziomach. Niby gest aktorów odmawiających grania nieetycznych bohaterów jest godny podziwu, z drugiej strony jednak aktorki krzyczą: „jakoś żadna kobieta jeszcze stąd [ze sceny] nie zeszła” i pokazują, że one na taki „sprzeciw” nie mogą sobie pozwolić.

„Dobrze ułożony młodzieniec” w reżyserii Wiktora Rubina to także teatr z misją. Opowiada opartą na faktach historię Eugeniusza Steinbarta, transpłciowego mężczyzny żyjącego w międzywojennej Łodzi. Główny bohater posługiwał się dowodem tożsamości zmarłego kuzyna, aby zostać uznanym za mężczyznę. I za to zostaje oskarżony. Prokurator używa wobec Eugeniusza zaimków żeńskich, adwokat męskich. Obydwaj zwracają się do widowni, która może poczuć się niczym ława przysięgłych. Czwartą ścianę przełamują także inne postaci: żona Eugeniusza, która przypomina, że oglądana historia nie traktuje o martyrologii; ich córka opowiada, że czuje się przede wszystkim kochanym dzieckiem. W pewnym momencie publiczność zostaje zaproszona na scenę. Żona prosi ochotnika (bez względu na płeć) o symboliczne „danie nasienia”; wybranej kobiecie zadaje pytania typu – czy zgodziłaby się pomóc znajomej parze w taki sposób, czy chciałaby poznać swoje dziecko. Deziluzja znów użyta została jako sposób na wzbudzenie refleksji w widzu (co zrobilibyśmy w takiej sytuacji), spektakl staje się swoistą odezwą do społeczeństwa. Niestety scena ta wypadła sztucznie, a pytania do postaci „w potrzebie” były podszyte tezą. Odpytka „dawczyni” brzmiała jak szkolne pouczenie, tak naprawdę mogła odpowiedzieć tylko w jeden, „właściwy” sposób. Nie pozostawiono miejsca na żadne niuanse, widzowie zostali potraktowani jak dzieci, które trzeba nauczyć.

„Niepokój przychodzi o zmierzchu” / fot. Natalia Kabanow / mat. teatru

Scenografia: kultura czy natura
Duża Scena Teatru Dramatycznego, na której rozgrywała się większość przedstawień z nurtu głównego, w kilku przedstawieniach utonęła w piasku, czy w trocinach.

Fantastyczny spektakl Małgorzaty Wdowik „Niepokój przychodzi o zmierzchu”, zrealizowany we Wrocławskim Teatrze Pantomimy, to adaptacja bardzo mrocznej powieści Marieke Lucasa Rijnevelda. Żyjąca na holenderskiej prowincji rodzina doświadczyła tragedii – umiera jedno z trojga dzieci. Rodzice pogrążają się w smutku, a drugi syn i córka szukają sposobu na zakończenie fali nieszczęść, jakie spadają na dom. Odkupienia win szukają w „składaniu ofiar”, które przybiera różne formy, najczęściej związane z zadawaniem lub odczuwaniem bólu, czy też z przełamywaniem społecznych tabu. Na spotkaniu po spektaklu twórcy przyznali, że ocenzurowali książkę z mocniejszych fragmentów, zwłaszcza opowiadających o seksie, aby pokazać doświadczenia bohaterów okiem dziecka, dla którego ta sfera jest jeszcze obszarem naturalnej ciekawości a nie owocem zakazanym. Piasek stał się ważnym elementem budowania ponurego klimatu wsi i żałoby, w której pogrąża się rodzina. Tkwią w nim meble, zwierzęta (koń wykonany ze zużytych skarpetek, pies). Poruszanie się jest utrudnione niczym na wydmach. Aktorka grająca matkę (zawsze tyłem do publiczności), co jakiś czas chwytała za odkurzacz w desperackiej próbie „posprzątania” bałaganu.

W „Genialnej przyjaciółce” piasek był przede wszystkim plażą, na którą bohaterki przyjechały odpocząć. Z pozoru sielankowa sytuacja wzbudziła jednak kolejny konflikt, zakochały się w tym samym mężczyźnie. Za płachtą piasku (która stawała się też przestrzenią szkoły, czy gestów kierowanych do publiczności), w tyle sceny, widać było kuchnię i salon do złudzenia przypominający wnętrza z obrazów Edwarda Hoppera.

W „Opowieściach babć…” scenę pokryły trociny, wśród których ustawiono stół, wieszaki z ubraniami, krzesła (niektóre wyglądały jak stare siedzenia autobusowe, inny niczym szkolne meble). Scenografia podkreślała zacofanie miejsca (w domyśle Polski i Rumunii). Gdy trociny zostają „posprzątane” przez kobiety za pomocą szerokich mioteł, ukazuje się cerata w kratkę z rysunkami mandarynek – kolejny znak „udomowienia kobiecości”.

Muzycy na scenie
Najbardziej muzycznym spektaklem była „Mała piętnastka – legendy pomorskie” z Teatru Nowego w Słupsku. Autorskie przedstawienie Tomasza Mana traktuje o katastrofie, która wydarzyła się na jeziorze Gardno w 1948 roku. Opiekunka obozu harcerskiego postanowiła uatrakcyjnić pobyt rejsem przez jezioro. Łódki okazały się zniszczone, a większość druhen nie umiała pływać, wiele utonęło. Historię opowiadają trzy aktorki i aktor. Chociaż każde z nich ma przypisaną rolę wiodącą, kiedy potrzeba, grają kogoś innego. Aktorki śpiewają harcerskie piosenki w mniej lub bardziej zmienionej aranżacji. Towarzyszy im dwójka muzyków ubranych w togi z fioletowymi akcentami, właściwymi sędziom i ławnikom. Scenografia nawiązuje do scenerii sali sądowej, niemniej spektakl bardziej przypominał reportaż, film dokumentalny niż rozprawę.

W „Genialnej przyjaciółce” popis dał Wacław Zimpel, muzyk był obecny cały czas na scenie. Nie tylko grał na instrumencie i tworzył muzykę elektroniczną, ale także wciągano go także w działania. Raz i drugi dyskretnie (ktoś wrzucił mu grosik do futerału lub krzyczał jak na muzyka na weselu), by pod koniec pozwolić mu pokazać się w zjawiskowej czarnej sukience i na wysokich obcasach. Wygłasza wtedy własny monolog o przyjaźni – poszerzając wymowę spektaklu o kolejną perspektywę. Monotonna elektroniczna kompozycja wydobywała znudzenie i zatracenie sensu, jakie odczuwały bohaterki. Bardziej ckliwe, jednocześnie podszyte niepokojem melodie towarzyszyły na przykład wspólnej kąpieli przyjaciółek, podczas której stwierdzają, że nie może im być dobrze jednocześnie, gdy jedna cieszy się życiem, druga musi cierpieć.

Teatr zaangażowany
Odniosłam wrażenie, że polski teatr różnymi metodami próbuje dotykać aktualnych problemów. Aby opowiedzieć o transpłciowości i pokazać, że nie jest ona „fanaberią naszych czasów”, twórcy „Dobrze ułożonego młodzieńca” sięgnęli do historii. Podobną strategię zaobserwować możemy przy „Opowieściach babć…”. Adaptacje powieści „Genialna przyjaciółka” i „Niepokój przychodzi o zmierzchu” nie pozostają ideologicznie neutralne. Twórcy nie tylko wybierają z nich to, co najbardziej poruszające (przeżycie przyjaźni czy żałoby), ale i dodają do pierwowzoru własne teksty (w „Genialnej przyjaciółce” monolog Zimpla, autokomentarze aktorów), wycinają to, co może wydać się zbyt mocne (seksualne drastyczności z holenderskiej powieści), by nie oderwać uwagi widza od głównego tematu (przeżywania straty).

Przedstawienia prezentowały nie tylko różne strategie artystyczne, ale także różne poziomy. Męczył dydaktyzm dwóch najbardziej zaangażowanych społecznie spektakli, czyli „Opowieści babć…” i „Dobrze ułożonego młodzieńca”. Chociaż „Genialna przyjaciółka” łapała za serce boleśnie szczerym przedstawieniem kobiecej przyjaźni (cudownie zagranej przez duet Karolina Staniec i Anna Paruszyńska-Czacka), spektakl dłuży się. Piosenki z „Małej piętnastki…” ciągle jeszcze chodzą mi po głowie, ale nie przekonała mnie koncept sali sądowej i chwilami kiczowato użyte multimedia. „Niepokój przychodzi o zmierzchu” to mój faworyt: genialna scenografia, minimalizm w słowach, ruch sceniczny, plastyczność obrazów przeniosły mnie w klaustrofobiczny, zimny klimat holenderskiej wsi i mentalność jej mieszkańców. Spektakl urzekł mnie przede wszystkim uniwersalnością przesłania, nie próbował moralizować, ani wykraczać poza ramy historii, dzięki czemu opowiedział ją dokładnie i pomysłowo.

Hanna Gęba – studentka Artes Liberales i Sztuki Pisania na Uniwersytecie Warszawskim. Członkini Polskiego Towarzystwa Szekspirowskiego. Miłośniczka teatru (w szczególności musicali oraz adaptacji sztuk Stradfordczyka), literatury i krytyki feministycznej.

Źródło:

Materiał własny

Autor:

Hanna Gęba

Wątki tematyczne