Rozmowa Pawła Sztarbowskiego z Datą Tawadze, gruzińskim reżyserem spektaklu „LIBERTÉ [trigger warning]”, prezentowanego na 45. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych.
PAWEŁ SZTARBOWSKI: W ostatnich tygodniach w Gruzji stałeś się niemalże wrogiem publicznym, a prorządowe media sprzyjające partii Gruzińskie Marzenie organizują kampanię nienawiści przeciwko wyreżyserowanej przez ciebie w Royal District Theatre sztuce „LIBERTÉ [trigger warning]”.
DATA TAWADZE: To część większej całości. W Gruzji wciąż trwa fala protestów, które rozpoczęły się w październiku 2024 roku po ogłoszeniu wyniku wyborów, gdy wygrała prorosyjska i antyukraińska partia Gruzińskie Marzenie. Demonstracje zyskały na sile pod koniec listopada, kiedy partia rządząca ogłosiła zawieszenie negocjacji z Unią Europejską, i właściwie trwają do dziś. Teatr stał się ważną częścią tego ruchu, a wielu artystów, aktorów i pisarzy mocno zaangażowało się w protesty, stali się ich twarzami. Wielu z nich było atakowanych i zatrzymywanych. Również filmowcy, już od 2023 roku, bojkotują Narodowe Centrum Filmowe Gruzji z powodu upolitycznienia tej organizacji i próby cenzury. To nadzwyczajna sytuacja. Na fali tych protestów całe niezależne środowisko teatralne podjęło strajk, który trwał ponad sto dni.
I wciąż trwa?
W niektórych teatrach – tak. Często to nie instytucje podejmują bojkot, tylko zespoły teatralne. Na przykład w Państwowym Teatrze Nowym im. Waso Abaszidze w Tbilisi odwołano dyrektora artystycznego Dawida Doiaszwilego. Pozostał za to zespół, który odmawia grania, dopóki dyrektor nie zostanie przywrócony na stanowisko. Strajkowali już wcześniej, gdy został aresztowany aktor Andro Cziczinadze, który od pięciu miesięcy przebywa w więzieniu. Strajk teatrów stał się koniecznością, aktem solidarności wobec kolegów, których spotykały represje ze strony rządu.
Czytałem, że po uwięzieniu Cziczinadzego widzowie przyszli do teatru i klaskali na jego cześć.
Spektakl, w którym tego dnia miał grać, był już wcześniej zaplanowany w repertuarze. Andro został uwięziony, ale publiczność przyszła na spektakl, kupiła bilety, żeby wesprzeć teatr i choć przedstawienie się nie odbyło, widzowie zorganizowali długie, półgodzinne owacje na stojąco na cześć Andro Cziczinadzego. To było niesamowicie poruszające jako symbol solidarności, ale też jako gest polityczny.
Kiedy teatry wrócą do normalnego grania?
Kiedy publiczność przestanie protestować na ulicach. Myślę, że wszystkie gesty ze strony publiczności to również forma podziękowania dla artystów za to, że wciąż stawiają opór. Że się nie poddają.
Polska publiczność miała okazję zobaczyć twój spektakl „LIBERTÉ” podczas Warszawskich Spotkań Teatralnych. W trzech kolejnych częściach, zatytułowanych: „Język”, „Wstyd” i „Propaganda”, analizujesz opresję władzy i systemy manipulowania społeczeństwem. W tekście odnosisz się między innymi do de Sade’a, Marksa, Foucaulta. Traktowałeś tworzenie tego spektaklu jako manifest przeciwko gruzińskim władzom?
Ostatnie półtora roku w Gruzji było bardzo dziwnym i trudnym czasem. 9 kwietnia 2024 roku miała premierę inna sztuka, której tekst rozwijałem podczas prób z aktorami. To był „Głód” na motywach powieści Knuta Hamsuna, a spektakl dotyczył starcia bezbronnej jednostki z systemem. Premiera odbyła się w momencie, kiedy zaczynały się wiosenne demonstracje. Impulsem do ich rozpoczęcia była tak zwana rosyjska ustawa, wzorowana na putinowskiej ustawie o „zagranicznych agentach”, wymierzona przeciwko organizacjom pozarządowym. Próbowaliśmy reagować na to, co się dzieje, a nasz spektakl stał się symbolem oporu i mówienia w teatrze o wydarzeniach politycznych wprost, bez aluzji. W Gruzji to jest nowa sytuacja.
I mniej więcej wtedy zaczęliście już próby do „LIBERTÉ”?
Tym spektaklem chcieliśmy otworzyć kolejny sezon. Premiera odbyła się w październiku 2024 roku, tuż przed wyborami parlamentarnymi. Gdy zaczynaliśmy próby, byliśmy pod wpływem wiosennych protestów. Działania rządu cały czas się rozkręcały.
Zainicjowano wówczas prace nad ustawą inspirowaną polityką Putina, czyli tzw. ustawą o propagandzie LGBT. Akurat to prawo mocno wpływało na wolność słowa i wolność artystycznej ekspresji, bo zapowiadało wprowadzenie specjalnych komisji, które miałyby sprawdzać spektakle czy filmy pod kątem czystości moralnej i odpowiedniości ukazywanych tam treści i relacji. Oczywiście, trudno wyobrazić sobie, jak miałoby to działać. Bo w tym wszystkim nie chodzi przecież o realne problemy, ale o propagandę.
Propaganda przeciwko środowiskom LGBT była wygodna tuż przed wyborami. Zresztą, oficjalnie nazywało się to „ustawą o ochronie rodziny i małoletnich”. Oznaczało to, że żadne relacje osób tej samej płci nie mogą być pokazywane w mediach bez ostrzeżenia, że to są treści przeznaczone tylko dla dorosłych i na przykład nauczyciele, którzy wyrażają tolerancję czy solidarność wobec osób LGBT, mogą być uznani za propagatorów zakazanych treści i stracić pracę.
Mówisz, że premiera sztuki odbyła się w październiku 2024 roku. Protesty przeciwko niej wybuchły ponad pół roku później. A jakie były reakcje od razu po premierze?
Po premierze graliśmy spektakl ponad dwadzieścia razy. Oczywiście, zdarzali się widzowie, którzy mieli problem z otwartością tego spektaklu, brakiem podziału na scenę i widownię, z brutalnością tekstu czy nagością aktorów. Ale nie było skarg na ten temat – ani po spektaklach, ani w mediach społecznościowych. Nie było mowy o żadnym skandalu. To spektakl, który ma formę dyskusji, nie ma tam łatwych sądów. Pokazujemy raczej, jak działają struktury języka i propagandy. Również jak działa język podczas demonstracji. To także autokrytyczny spektakl, w którym stawia się pytania o to, jak działa język w sztuce, jak sprawić, żeby był skuteczny i jak go wyzwolić. Czy ten język cokolwiek jeszcze nazywa, czy też został już doszczętnie skompromitowany.
W finale spektaklu widzowie przedstawiają się sobie nawzajem i przytulają się do siebie. W Polsce czułem w tej scenie sporo oporu i nieufności. W Tbilisi obecnie społeczeństwo jest cały czas w trakcie protestów, którym towarzyszy wiele dyskusji, a czasem wręcz gwałtownych kłótni. Chciałem stworzyć w tej scenie bezpieczną przestrzeń dla prostej rozmowy i bliskości. I to niesamowicie działa, w sposób katartyczny. Ludzie przychodzą z przestrzeni protestu, prosto z ulicy i potem tam wracają. Ta scena działa jak rozładowanie, uwolnienie nagromadzonych emocji.
Dlaczego więc po pół roku od premiery zaczęły się protesty przeciwko spektaklowi? Co tak rozwścieczyło protestujące środowiska?
To, co obecnie dzieje się wokół „LIBERTÉ”, w ogóle nie dotyczy spektaklu, ale całej aktywności politycznej teatru i zaangażowania w protesty. Teatry, które nie uczestniczą w protestach, nie mają żadnych problemów. Przynajmniej na razie. Już wcześniej szukano na nas haków. Próbowano sformułować zarzuty przeciwko nam, a gdy nic nie znaleziono, uznano, że należy wykreować jakieś publiczne doniesienia przeciwko teatrowi i zorganizować nagonkę.
Już w kwietniu rozpoczęły się rządowe działania przeciwko protestującym teatrom, zaczęto odwoływać dyrektorów artystycznych. Pierwszym sygnałem było zablokowanie Studia Dramaturgicznego, które działało przy naszym teatrze od jedenastu lat. Cofnięto dotację bez żadnych wyjaśnień. Następnie zwolniono Dawida Doiaszwiliego z Państwowego Teatru Nowego. Spodziewałem się więc, że za chwilę przyjdzie czas na Royal District Theatre – próby cięć budżetowych lub coś w tym stylu. Ale nagonka, jaką urządzono, przerosła moje wyobrażenia.
Opowiedz, jak zaczęła się nagonka na spektakl i jego twórców.
W „LIBERTÉ” mieliśmy wyraźnie oznaczone wszelkie ostrzeżenia. Spektakl jest przeznaczony dla osób dorosłych. W pewnym momencie wprowadziliśmy też naklejki na telefony, żeby nie dochodziło do prób nagrywania spektaklu. Podczas ostatnich pokazów rozdawaliśmy koperty, do których widzowie wkładali telefony, a koperty były zaklejane. A mimo to komuś udało się nagrać, być może w ogóle nie telefonem, tylko jakimś innym sprzętem, maleńki fragment spektaklu – około trzydziestu sekund jednej sceny – a do tego około minuty dźwięku z innej, z cytatami z markiza de Sade’a. Z dwu i pół godziny spektaklu wybrano trzydzieści sekund i jedną minutę, a następnie na bazie tych fragmentów rozpętano nagonkę. Zaczęło się szaleństwo.
Nagrane materiały opublikowano najpierw w mediach społecznościowych?
Tak, ale na fałszywym profilu, założonym specjalnie na tę sytuację. I od razu podchwyciły to różne trolle i boty, ale też profile związane z prorosyjskimi i religijnymi środowiskami. Zaczęto rozpowszechniać nagrania, żeby nakręciła się afera. Wtedy podjęły to prorządowe media – aby nie podejrzewano ich o nagranie nielegalnego materiału. Bo przecież oni tylko reagują na publiczne reakcje i dyskusję w mediach społecznościowych. Materiał pokazujący nagiego aktora był nadawany właściwie cały czas. Oskarżano nas o „propagandę LGBT”, „obrazę uczuć religijnych”, „atak na wartości”, a nawet o „liberalny faszyzm”.
Byliście w stanie grać spektakle?
Cała ta sytuacja zaczęła się 5 maja. Mieliśmy zaplanowane spektakle na 7 i 8 maja, ostatnie przed wyjazdem do Warszawy. Baliśmy się, tym bardziej że policja odmówiła ochrony, uzasadniając to brakiem realnego zagrożenia. Chroniła nas wtedy grupa osób związanych z teatrem. Otoczyli wejście, ochraniali spektakl i grających w nim aktorów. To był wielki gest solidarności i wsparcia wolności artystycznej. Przed teatrem pojawiły się skrajnie prawicowe grupy wspierane przez rząd. Rzucano jajami, doszło do fizycznych ataków na osoby chroniące i wspierające teatr. Zrobiło się bardzo niebezpiecznie. Wtedy uznałem, że musimy odwołać spektakle, bo nie jestem w stanie zapewnić bezpieczeństwa. Następnego dnia mieliśmy demonstrację zorganizowaną przez skrajnie prawicowe Rosyjsko-Gruzińskie Centrum Społeczne im. Primakowa, które jest narzędziem rosyjskiej propagandy. Pojawiły się też osoby związane z gruzińską Cerkwią, zaczęły modlić się przed teatrem i jednocześnie wzywać do linczu na twórcach spektaklu i aktorach.
Teatr był zamknięty i nikogo nie było w środku, więc krzyczeli do pustego budynku. Także tego dnia moje mieszkanie zostało otoczone przez 17 radiowozów, bo mój domowy adres rozpowszechniono na TikToku i zapowiedziano, że protestujący przyjdą pod mój dom. A wieczorem Patriarchat Cerkwi Gruzińskiej ogłosił, że jeśli nie wyrazimy aktu skruchy, zostaniemy ekskomunikowani. Zapowiedziano też skierowanie sprawy do sądu. Dostawaliśmy groźby śmierci, atakowano i oskarżano moich rodziców, którzy są aktorami.
W tej chwili teatr jest zamknięty, nie gramy. Ale zastanawiamy się, jak wznowić działalność. Mam nadzieję, że w czerwcu będzie to możliwe. Ale raczej nie będzie to „LIBERTÉ”, bo to wciąż zbyt niebezpieczne.
W tej chwili jesteś w Warszawie. Boisz się o swoją przyszłość po powrocie do Gruzji?
To wszystko jest ekstremalnie trudne. Oczywiście, staram się zachować ostrożność. Na przykład wiem, że moich kolegów reżyserów zatrzymywano na ulicy z pytaniem, czy nazywają się Data Tawadze. Kiedy do sprawy przyłączyła się Cerkiew, zmieniły się też linie podziałów. W Gruzji to jest bardzo silna instytucja, nie tylko w środowiskach konserwatywnych, ale też wśród osób nastawionych proeuropejsko, które brały udział w protestach.
W zasadzie w Polsce jest podobnie, jeżeli chodzi o Kościół, który jest popierany również przez dużą część środowisk liberalnych.
To, co mnie w tym całym szaleństwie pociesza, to wiara, że gruziński teatr po tych wszystkich protestach, po zaangażowaniu, po zamienieniu scen na barykady, a barykad na sceny nie będzie już tym samym miejscem, co dawniej. Toczy się dyskusja, jakim państwem chcemy być, ale także – jaką kulturę i jaki teatr chcemy tworzyć. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek aż tyle o tym mówiono: jaka jest misja i funkcja teatru, i w jaki sposób może on odgrywać ważną rolę w społeczeństwie. Że może tworzyć nowe narracje, idee i obrazy przyszłości. Może dawać ludziom nadzieję i być miejscem oporu.
Teatr odzyskał swoją funkcję dzięki tym protestom. Często powtarzam, że w tym czasie udało nam się ochronić teatr przed samym teatrem jako konformistycznym i elitarystycznym rajem do tej pory zaprzyjaźnionym z każdym reżimem.
Ta zinstytucjonalizowana, skostniała forma sztuki nagle dostała szansę przemyślenia na nowo różnych spraw, uświadomiła sobie swój potencjał. Więc mam nadzieję, że kiedy wrócimy już do budynków, przyniesie to nowe rozdanie. Oczywiście, te zmiany będą możliwe, jeśli w ogóle przetrwamy. Obecnie doskonale widzimy różnicę pomiędzy teatrem a sztuką teatru.
Co masz na myśli?
Sztuka teatru zbyt długo była zamknięta w klatce skostniałego, zinstytucjonalizowanego teatru, a publiczność nie mogła zrozumieć, że to, co robimy na ulicach, to także tworzenie. Propaganda mówiła nam, żebyśmy się nie angażowali, tylko wrócili na scenę i mówili stamtąd – co jest bardzo symptomatycznym argumentem. Chcieli, żebyśmy wrócili do klatki, którą zbudowali, aby kontrolować tworzenie sztuki. Kiedy więc mówię o sztuce teatru w miejsce teatru, to mówię o żywej, niezinstytucjonalizowanej sztuce, która może kształtować nowe życie, nową kulturę i uwolnić sztukę teatru z elitarnego, konformistycznego więzienia, w którym spała zbyt długo.
W przyszłym sezonie masz reżyserować „Anioła zagłady” Luisa Buñuela w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Możesz opowiedzieć więcej o tych planach?
Będę pisał nowy tekst inspirowany filmem Buñuela, ale myślę, że metafora ludzi znajdujących się w pułapce, zakleszczonych przez jakieś niewidzialne niebezpieczeństwo, nieznane zagrożenie, jest niestety wciąż odpowiednia do opisu dzisiejszego świata. Szczególnie w czasach wojny hybrydowej, w której żyjemy.
Dotyczy to przecież nie tylko Gruzji, ale też wielu krajów na świecie. Ten dziwny, niewidzialny wirus rozprzestrzenia się w nieunikniony sposób. Kondycja strachu, poczucia zagrożenia, jakaś zapaść, a jednocześnie potrzeba podtrzymywania rutyny normalnego życia, żeby w ogóle móc przeżyć i nie oszaleć. Ta metafora wymyślona przez Buñuela buduje konflikt pomiędzy codziennym życiem i zwykłą chęcią przeżycia a twardą rzeczywistością, która atakuje nas na każdym kroku. Żyjąc w Europie Wschodniej i Środkowej, chyba wszyscy mamy to doświadczenie. Obecnie największy strach społeczeństwa wiąże się z tym, jak w ogóle uniknąć strachu, jak nie konfrontować się z rzeczywistością, w której żyjemy i która nam zagraża. Do tego dochodzą różnorakie teorie spiskowe czy cały czas wytwarzane fake newsy. Ta struktura jest też w filmie Buñuela. Świetnie oddaje on histeryczność współczesnego świata w wymyślaniu teorii spiskowych. Tak jakby już sama ekstremalnie trudna rzeczywistość nam nie wystarczała.
Paweł Sztarbowski - Publicysta, dramaturg, doktor nauk humanistycznych, zastępca dyrektora Teatru Powszechnego w Warszawie, laureat Grand Prix „Dwa Teatry” za słuchowisko „Somosierra”. W radiowej Trójce prowadzi autorską audycję „Królestwo roślin”.
Data Tawadze - Najbardziej znany gruziński reżyser teatralny młodego pokolenia. Urodzony w 1989 roku, studiował aktorstwo, a od 2008 roku pracuje jako reżyser w Royal District Theatre w Tbilisi. Wystawia spektakle, które łączą klasyczne dramaty i mity ze współczesnymi zagadnieniami. Jest laureatem Nagrody im. Sandro Achmeteli. Jego sztuka „Matka wojna” wygrała europejski konkurs teatralny Talking About Borders. Jako reżyser pracował m.in. w Maxim Gorki Theatre w Berlinie, Staatsschauspiel Dresden, Schauspiel Frankfurt. W Polsce zrealizował spektakl „Nic o nas bez nas” w Teatrze Polskim w Bydgoszczy (2022).