„Tootsie” Davida Yazbeka w reż. Magdaleny Piekorz, w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Pisze Małgorzata Jęczmyk-Głodkowska na blogu Z pierwszego rzędu.
„Tootsie”? Istnieje taki musical? Jestem przekonana, że wiele osób zareagowało jak ja na wiadomość, że będzie to kolejny tytuł wystawiany w Teatrze Rozrywki.
Amerykanom nie wystarcza, że adaptują na potrzeby Broadwayu wszystkie animacje Disneya – w końcu one same się o to proszą! Od lat tworzą też musicale na podstawie filmów, które odniosły sukces. Przykładów nie trzeba szukać daleko – obecnie trwają prace m.in. nad „Dniem Świstaka”, a do tegorocznych nagród Tony nominowano „Pół żartem, pół serio”.
W przeróbkach hitów srebrnego ekranu na wersje śpiewano-tańczone wyspecjalizował się też David Yazbek. Na swoim koncie ma m.in. muzykę i teksty do „Goło i wesoło” oraz „Kobiet na skraju załamania nerwowego”. To on zabrał się za „Tootsie” – film Sidneya Pollacka z początku lat 80., z kultową rolą Dustina Hoffmana. Zabrał na tyle dobrze, że w 2019 roku broadwayowska wersja kinowego klasyka zgarnęła dziesięć nominacji do Tony. Wyścig o miano najlepszego musicalu przegrała co prawda z „Hadestown” i ostatecznie dostała jedną nagrodę – za scenariusz* dla Roberta Horna, ale nie zaszkodziło jej to w zdobyciu uznania zarówno u widzów, jak i krytyków.
Od niedawna „Tootsie” może oglądać także publiczność w Polsce – 19 maja w Teatrze Rozrywki odbyła się prapremiera musicalu w reżyserii Magdaleny Piekorz.
Pierwszy utwór przenosi oglądających na ulice Nowego Jorku – oto zabiegani mieszkańcy wsiadają do zatłoczonych wagonów metra; w jednej z kolejnych scen pojawia się ławeczka z panoramą Manhattanu w tle, w innej – salon z kanapą pośrodku, lodówką i niewielkim stołem. Scenografia Grzegorza Policińskiego oraz uzupełniające ją wizualizacje Tomasza Grimma prezentują Nowy Jork popkulturowych znaków i odniesień, znanych z filmów i seriali, toteż czytanych bez problemu. Bohaterowie używają telefonów komórkowych (ale nie smartfonów), kostiumy – piękne projekty Lidii Kanclerz – zahaczają o różne epoki; damskie, inspirowane strojami noszonymi przez mamę reżyserki, nawiązują głównie do lat 60. i 70.
Powyższe elementy osadzają opowieść w dość umownej przestrzeni, współczesnej, ale filmowo-teatralnej z ducha. Takiej, w której wszystko może się zdarzyć. Nowy Jork to przecież miasto marzeń. Wielkie Jabłko, z którego każdy ma nadzieję uszczknąć odrobinę dla siebie.
Ale to też miasto niezrealizowanych karier i aspirujących aktorów, tymczasowo (przez lata) dorabiających jako kelnerzy. Jednym z nich jest Michael Dorsey. Na co dzień, wraz ze współlokatorem i przyjacielem, Jeffem, niedocenianym scenarzystą (być może wpływ na to ma fakt, że wciąż nie napisał żadnej sztuki), pracuje w restauracji serwującej steki.
Michael jest raz po raz odrzucany podczas castingów. W szukaniu zatrudnienia nie pomaga mu ani chorobliwy perfekcjonizm, ani zbytnia pewność siebie, a tym bardziej głośne wyrażanie tego, co myśli. W efekcie otrzymuje łatkę najbardziej konfliktowego aktora w Nowym Jorku, a szansa na jakąkolwiek pracę w zawodzie maleje do zera. Pewnego dnia bohater dowiaduje się od swojej wieloletniej przyjaciółki, Sandy, o przesłuchaniu do nowej wersji „Romea i Julii”. Zdesperowany i wściekły na agenta, który nic mu nie powiedział, postanawia udowodnić, że zostanie zaangażowany. Wybiera się na nie… jako kobieta – i otrzymuje rolę niani Julii.
Wkrótce okazuje się, że owszem, życie bezrobotnego aktora bywa skomplikowane; ale życie aktora, który odnosi sukces, udając kobietę, zwodzi przyjaciółkę, zakochuje się w koleżance, z którą gra, i staje obiektem westchnień kolegi z planu – to dopiero bieg przez płotki! Na dodatek w pełnym makijażu, eleganckich kieckach i na wysokich szpilkach.
Magdalena Piekorz po raz trzeci współpracuje z Teatrem Rozrywki. I znów jej pasja połączona z iście filmową wyobraźnią (w końcu zaczynała – z niemałymi sukcesami – od kina) oraz biegłością warsztatową przynosi nadzwyczajny rezultat. W idealnie skrojony (nomen omen) kostium komedii opakowane zostało przesłanie o znaczeniu i sile kobiet oraz ich potrzebach. O tym, jak ważna jest możliwość decydowania, kim chce się być. O prawdzie i kłamstwie. I o tym, że warto dążyć do celu, nawet jeśli wydaje się nieosiągalny.
Niezaprzeczalnym atutem wersji musicalowej jest przeniesienie akcji na Broadway. Zabieg ten czyni „Tootsie” w pewnych aspektach metamusicalem i pozwala na wykorzystanie całego wachlarza „branżowych” żartów. Dostaje się reżyserom z manią wielkości, broniącym swych koncepcji jak lwy – ale tylko do momentu, gdy producent zagrozi odcięciem od funduszy. Obrywa się gwiazdom bez talentu, za to z przerośniętym ego, agentom i aktorom. Jednak ostatecznie Yazbek ma dla swoich bohaterów sporo czułości i wyrozumiałości.
Przekład Daniela Wyszogrodzkiego to majstersztyk – potoczysty, z błyskotliwymi dialogami, mnóstwem słownych żartów oraz zabawnych nawiązań do popkultury.
Pełna energii, skrząca się od pomysłów muzyka w porywającym wykonaniu zespołu Teatru Rozrywki pod kierownictwem Michała Jańczyka nie pozwala usiedzieć w miejscu. Co najmniej kilka utworów wpada w ucho i nie chce się odczepić („Bo kto jak nie ja”, „Nie poddam się”, „Chce się żyć”). Wrażenie robi zróżnicowana i dynamiczna choreografia zaproponowana przez Jakuba Lewandowskiego.
„Tootsie” to musical bardzo trudny technicznie. Szybkie tempo, liczne zmiany scenografii i kostiumów wymagają od całego zespołu wielkiej precyzji i dyscypliny (realizatorzy i aktorzy zgodnie podkreślają, że drugi spektakl rozgrywa się równocześnie poza sceną).
Główna rola jest wyzwaniem szczególnym. I nie chodzi o to, że jedna z przemian bohatera z mężczyzny w kobietę (w trakcie numeru muzycznego) nie może przekroczyć 27 sekund! To przede wszystkim rollercoaster aktorski.
Mogłabym napisać, że wcielający się w Michaela i Dorothy Hubert Waljewski** jest objawieniem – gdyby nie to, że od jakiegoś czasu obserwuję dokonania tego aktora i niejednokrotnie już mnie zachwycił. Jego kreacja w „Tootsie” jest kolejnym etapem scenicznego rozwoju, wynikiem połączenia talentu, charyzmy i ogromnej pracowitości. Waljewski jako Michael nie wdzięczy się do odbiorcy, bywa irytujący, ale krok po kroku zaskarbia sobie jego sympatię. A w roli Dorothy po prostu błyszczy! Olśniewa, rozśmiesza, skłania do refleksji, urzeka – koloruje jej postać różnymi odcieniami, w zależności od potrzeb. Dzięki niemu farsowej proweniencji przebieranka nie ma w sobie nic z ordynarnej czy żenującej parodii.
Pozostałe role zostały w chorzowskiej inscenizacji równie trafnie obsadzone. Wiola Malchar-Orynicz** wzbudza sympatię i powoduje salwy śmiechu, kiedy tylko pojawia się na scenie. Jej zbzikowana, neurotyczna Sandy jest zabawna, ale ma też mnóstwo wdzięku i ciepła. Zakochany w sobie gwiazdor Max to kabotyn w gruncie rzeczy okazujący się poczciwcem, a w dowcipnej kreacji Marka Chudzińskiego nie da się go nie uwielbiać. Bawi Bartłomiej Kuciel w przerysowanej roli przekonanego o własnym geniuszu Rona. Katarzyna Hołub zachwyca wspaniałym głosem, a Julie w jej wykonaniu jest rozsądna, bystra i otwarta. Łatwo uwierzyć, że Michael mógł się w niej zakochać. Zachwycający i doskonale bawiący się rolą Jakub Wróblewski jako nieco cyniczny Jeff pełni funkcję jednoosobowego chóru kanapowego, komentującego wydarzenia. A Izabella Malik w roli Rity jest bezbłędna. Niech no tylko wyjdzie z kulisy – publiczność należy do niej.
Skrupulatnie odmierzone proporcje scen zabawnych i lirycznych, ciekawe rozwiązania sceniczne, przebojowa muzyka, wciągająca historia, mądre przesłanie oraz świetne aktorstwo czynią „Tootsie” bezsprzecznie jedną z najlepszych propozycji na rodzimym rynku musicalowym. To popisowy „feel good musical”, podnoszący na duchu i pozwalający wierzyć, że zły los może się odwrócić, a desperackie i niezbyt przemyślane decyzje mogą być początkiem czegoś dobrego. Warto na chwilę zawiesić sceptycyzm na kołku i dać się porwać tej starannie i z rozmachem przygotowanej inscenizacji.
Na zakończenie pozostaje tylko jedno istotne pytanie – gdzie jest królik? Cóż… Odpowiedź czeka w Teatrze Rozrywki.
* Za konsultację merytoryczną dotyczącą terminologii serdecznie dziękuję dr. Jackowi Mikołajczykowi.
** W roli Michaela/ Dorothy na zmianę z Hubertem Waljewskim występuje Tomasz Wojtan, a w roli Sandy na zmianę z Wiolą Malchar-Orynicz – Joanna Możdżan.