EN

30.09.2021, 10:24 Wersja do druku

Bulwar doskonałością lśni!

„Bulwar Zachodzącego Słońca” Andrew Lloyda Webera w reż. Jacka Mikołajczyka w Operze Nova w Bydgoszczy. Pisze Maciej Gogołkiewicz na stronie Musicalowe Info.

fot. Andrzej Makowski/mat. teatru

Andrew Lloyd Webber uznał „Bulwar Zachodzącego Słońca” za „swoje najpełniejsze dzieło. Za najbardziej dopracowany musical”.  Inscenizacja w reżyserii Jacka Mikołajczyka w Operze Nova w Bydgoszczy nie tylko potwierdza te słowa, ale dowodzi doskonałości, a zarazem wyjątkowej artystycznej dojrzałości aktorek i aktorów oraz twórców tej produkcji.  Szkoda, że po ośmiu pokazach na kolejne spotkanie z „Sunset Boulevard” trzeba będzie poczekać aż do stycznia 2022; rzadko polski widz ma możliwość obcowania z tak pierwszorzędnie zrealizowanym musicalem.

Musical „Bulwar Zachodzącego Słońca” (na podstawie filmu B. Wildera) to historia Normy Desmond gwiazdy kina niemego („Jeden gest i twoje serce drży, Jeden gest i wiesz to, co wiedzieć masz”), zapomnianej przez producentów oraz widzów („Spławiło ją 30 milionów fanów”), niemogącej odnaleźć się w nowoczesnym Hollywood („Mikrofonu nastał kult, Nam wystarczały twarze”). Norma – pozornie silna – jest nieszczęśliwa, zmaga się z depresją, podejmuje próby samobójcze; w swoim ogromnym domu, który niegdyś odwiedzały gwiazdy kina  („Valentino mówił, że najlepiej tańczy się na kaflach”), ogląda wielokrotnie ten same filmy („Biedaczka w srebrnym niebie”). Towarzyszy jej kamerdyner Max, który podszywając się pod fanów, wysyła do Normy listy, podtrzymując w niej nadzieję, że wciąż jest uwielbiana („Gdy w filmie pojawił się dźwięk, zostałem z nią”)... Bo chyba już tylko Max wierzy, że Norma „jest największą z gwiazd”. Tak pięknie o niej mówi: „Madame   - legenda żywa”.  Ale Max ma również tajemnicę... którą zdradzi Joe Gillisowi, młodemu, bezrobotnemu pisarzowi.

Zbieg okoliczności sprawia, że Joe trafia do domu Normy. Wspólnie siadają do pracy nad (kiepskim) scenariuszem do filmu „Salome”. Dla niego to szansa na szybki zarobek, dla niej okazja powrotu na filmowy plan. Gdy – w efekcie nieporozumienia - ponownie przekracza bramę Paramount Pictures triumfuje i przyznaje w blasku reflektora: „Wracam gdzie jest mój dom”.

Musical „Bulwar Zachodzącego Słońca” to również opowieść o uczuciach. Norma zakochuje się w Joe. To wyjątkowo skomplikowana relacja. We dwoje spędzają sylwestrową noc, snując plany na przyszłość: „Mamy wszystko, co dziś chcemy. Nie potrzebny nam tłok. I ty, i ja, to będzie nasz cudowny rok”. Ale w życiu młodego scenarzysty pojawia się też młoda Betty Schaefer („Nie mogę walczyć z tym uczuciem”). Świat bohaterów musicalu to chwilami zaskakujące skrajności, bo „bulwar słońcem lśni”, ale i „bulwar łaknie krwi”...  I mam wrażenie, że współczesny show-biznes niewiele różni się od tego sprzed blisko 100 lat. Sława, rozpoznawalność, pieniądze, uwielbienie, blask fleszy, a do tego kult pięknego ciała. Cisną się na myśl słowa z wystawianego również w Operze Nova „Barona Cygańskiego”: „Wielka sława to żart”.

Dla mnie ten bulwar doskonałością lśni. Reżyser Jacek Mikołajczyk stworzył na scenie  mistrzowskie kino. Mam nadzieję, że nie porzuci teatralnej reżyserii na rzecz dziesiątej muzy.  Podziwiając „Bulwar Zachodzącego Słońca” szybko zapomniałem, że to teatralny spektakl. Akcja rozwija się w filmowym tempie, czasami zwalnia, dając widzowi czas i miejsce na własne emocje. We współczesnych musicalach to dość unikalne. Mikołajczyk jest również autorem przekładu i tu kieruję moje słowa uznania za świetnie wykonaną pracę. W trakcie spektaklu nad sceną wyświetlał się oryginalny tekst libretta, dlatego chwilami odrywałem wzrok od sceny, by porównać wersję anglojęzyczną z polskimi tekstami. To bardzo ciekawe doświadczenie...

fot. Andrzej Makowski/mat. teatru

Głowę moją nisko pochylam przed Orkiestrą Opery Nova pod kierownictwem Krzysztofa Herdzina. Już od pierwszych taktów uwertury muzycy przenoszą widza w niezwykły świat dźwięków Andrew Lloyd Webbera, potwierdzając wysoki poziom musicalu. Równocześnie dowodząc swojej uniwersalności. Orkiestra idealnie odnalazła się w monumentalnych, webberowskich frazach, a z drugiej strony potrafiła się świetnie bawić muzyką, gdy grała jak najlepszy amerykański big-band.  

Ale nie tylko mój zmysł słuchu karmił się doskonałością „Sunset Boulevard”. Mariusz Napierała stworzył nieprawdopodobnie piękną scenografię (studio filmowe, prawdziwy amerykański bar z czerwonymi kanapami i przede wszystkim dom Normy ze spektakularnymi schodami, po których majestatycznie schodziła aktorka). I to co lubię u Mariusza Napierały to mnogość zachwycających detali: wyszukane ornamenty nad drzwiami wejściowymi do domu Normy Desmond, fotografie gwiazd kina w barze czy wspaniale odwzorowana brama wjazdowa do Paramount Pictures. Mam wrażenie, że wykonana zdecydowanie lepiej niż ta, którą można oglądać w Los Angeles! Elementy scenografii perfekcyjnie współgrały, tworzyły nierozerwalną całość z wizualizacjami Adama Kellera. Projekcje multimedialne (na szczęście w rozsądnej ilości) wyczarowały wiele niesamowitych scen, choćby tę, w której Joe jedzie samochodem. Nie mogę pominąć pracy Macieja Igielskiego, reżysera światła. To nie tylko tworzenie przestrzeni do zmian na scenie, ale również malowanie światłem emocji bohaterów tego musicalu. Połączenie wizualnych wrażeń powoduje, że widz doświadcza tego, co miała na myśli Norma Desmond mówiąc: „Magia nas ogarnie”.  

Całość dopełniają kostiumy zaprojektowane przez Ilonę Binarsch. Próbowałem liczyć kostiumy Normy Desmond. Ich wielość spowodowała, że przy którejś kolejnej kreacji, pogubiłem się w rachunkach. Bogate, dostojne i olśniewające!

Jarosław Staniek i Katarzyna Zielonka stworzyli choreografię do bydgoskiej premiery „Bulwaru Zachodzącego Słońca”. Uwielbiam ten duet! Przyznaję jednak, że tym razem mam pewien niedosyt ilościowy. Bo pod względem jakości było wyjątkowo. Balet Opery Nova porwany do tańca w openingu zrobił na mnie ogromne wrażenie. Slow motion w scenie w studiu filmowym,  dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Ale znalazłem też ulubione przeze mnie „smaczki”, np. taniec par połączonych... ramionami, przebieranie Joe Gillisa czy „Jezioro Łabędzie” w scenie w SPA.

fot. Piotr Manasterski/mat. teatru

Obok Baletu, Chóru, Solistów i Orkiestry Opery Nova, w bydgoskiej produkcji występują aktorki i aktorzy najlepszych polskich teatrów muzycznych. Mam wrażenie, że zagranie w „Sunset Boulevard” A. L. Webbera to nobilitacja. Wyniesienie na wyższy poziom musicalowego aktorstwa.

Anita Steciuk jest jedną z trzech aktorek grających Normę Desmond na scenie Opery Nova.  Obok Jolanty Litwin – Sarzyńskiej i Katarzyny Nowak – Stańczyk ma największe doświadczenie musicalowe. Grała m.in. Madame Stefę w „Korczaku” i Madame Giry w musicalu „Upiór w Operze”. Ale to rola Madame - Normy Desmond w „Sunset Boulevard” sprawiła, że Anita Steciuk gra całą paletą emocji – od rozpaczy do euforii. Od strachu do szczęścia. To najlepsze aktorstwo jakiego można oczekiwać! Każdym songiem - wypełnionym uczuciami Desmond – Anita Steciuk tworzy obraz wyjątkowej kobiety.  Obraz, który po spektaklu zabieram ze sobą w sercu: „Niech każdy z nas znów pięknie śni”.

Karol Drozd gra Joe Gillisa. To pierwsza tak dojrzała rola Drozda! Jestem przekonany, że będzie miała wpływ na to, w czym ten niezwykle utalentowany aktor zagra w przyszłości. Jako Joe jest szarmancki, uroczy, uczuciowy, ale zdradza też swoją mroczną naturę. Jest draniem, cynikiem i egoistą. Obserwuję karierę tego aktora od kilku lat. To zdecydowanie najlepsza jego rola! Karol Drozd przez cały spektakl nie schodzi ze sceny. Nawet przebiera się na scenie... a właściwie jest przebierany przez chłopców od najlepszego sprzedawcy ubrań („Ubieram gwiazdy Hollywoodu”). I tylko mógłby palić mniej papierosów...

Tomasz Steciuk zagrał kamerdynera Maxa. Mam nadzieję, że nikogo nie obrażę, ale za takim Steciukiem tęskniłem. Po zabawnych, dynamicznych, wręcz rozrywkowych kreacjach w „Rock of Ages”,  „Czarownicach z Eastwick” czy „Rodzinie Addamsów”,  Steciuk z wielką dbałością tworzy postać Maxa von Mayerlinga. To kluczowa figura dla opowiadanej w musicalu historii, a jednocześnie jakby „niewidoczna”, wycofana, na dodatek skrywającą mroczną tajemnicę.  Gdy Tomasz Steciuk śpiewał „Ona jest największą z gwiazd”, z każdym dźwiękiem, rozbudzał we mnie niesamowite emocje; ostatni raz czułem się tak, gdy tego aktora słyszałem w roli tytułowej w „Upiorze w operze”.  Max zagrany przez Steciuka jest wyjątkowy!

Agnieszka Tylutki gra w „Bulwarze Zachodzącego Słońca” postać Betty. Dla mnie to wokalne odkrycie tego musicalu. Po rolach w musicalach Teatru Syrena i Teatru Variete to ogromny aktorski progres dla tej aktorki. I z pewnością wspomniana wcześniej musicalowa nobilitacja. Duety z Karolem Drozdem zaliczam do najlepszych songów tego musicalu! Wspaniała barwa głosu, a przy tym subtelnie kreowana postać Betty.

Tomasz Bacajewski zagrał w oglądanym przeze mnie spektaklu postać Artiego Greena. Dodam, że Bacajewski na zmianę z Karolem Drozdem występuje w „Bulwarze...” w roli Joe Gillisa. Z chęcią wrócę do Opery Nova, by zobaczyć również jego wersję młodego pisarza.  Podobnie jak grę Katarzyny Domalewskiej (jako Betty).

Opera Nova w Bydgoszczy sięgnęła po klasykę musicalu, powierzając jego realizację najlepszym aktorkom i aktorom oraz wyjątkowym realizatorom. Efektem jest jedna z najlepszych musicalowych produkcji ostatnich lat w Polsce. Ubolewam jednak, że po ośmiu pokazach na kolejne spotkanie z „Sunset Boulevard” trzeba będzie poczekać aż do stycznia 2022. Rzadko polski widz ma możliwość obcowania z tak pierwszorzędnie zrealizowanym musicalem.

Recenzja dotyczy obsady z 28 września 2021.

Tytuł oryginalny

Bulwar doskonałością lśni! "Sunset Blvd" w Operze Nova

Źródło:

www.musicalowe.info
Link do źródła