„Noc ciemna. Opowiadania Franza Kafki” wg scen. i w reż. Michała Zdunika w Teatr Ochoty im. Haliny i Jana Machulskich w Warszawie. Pisze Alicja Cembrowska w Teatrze dla Wszystkich.
”Gdy Gregor Samsa obudził się pewnego rana z niespokojnych snów, stwierdził, że zmienił się w łóżku w potwornego robaka. Leżał na grzbiecie twardym jak pancerz, a kiedy uniósł nieco głowę, widział swój sklepiony, brązowy, podzielony sztywnymi łukami brzuch, na którym ledwo mogła utrzymać się całkiem już ześlizgująca się kołdra”.
Okropna to wizja – zamienić się w robaka. Snuje ją Franz Kafka w krótkim opowiadaniu „Przemiana”, które wraz z „Kolonią karną” (zawierającą szczególny opis tortur) stały się podstawą spektaklu „Ciemna noc. Opowiadania Franza Kafki” w Teatrze Ochoty.
Zaledwie kilka osób na widowni, kameralna przestrzeń. Mijają minuty, a aktorów nie ma na scenie – to świetna okazja, żeby przyjrzeć się, gdzie tak naprawdę siedzimy. Plakaty na ścianach, charakterystyczne ławeczki – to dworzec. Drewniana ściana po prawej stronie tworzy więzienie dla stwora, oddziela nas, widzów, od niego – źródła syków i jęków. Później dowiemy się, że to Gregor (Paweł Janysta) – umysłowo chory chłopak zamknięty w pokoju przez rodzinę, która próbuje ukryć go przed światem, ale i przed swoim wzrokiem. Gregor wije się, chowa, skrywa we własnych ramionach, nieskładnie mówi, wydaje niepokojące dźwięki. Jego ciało przypomina woreczek z mąką, tak plastyczny, że moglibyśmy dowolnie go kształtować lub całkiem unicestwić jednym gestem.
Wąska sala, sprawiająca, że widownia właściwie wtapia się w rzeczywistość spektaklu, w tym przypadku zagrała doprawdy upiornie. Od Gregora – przypominającego ranne dzikie zwierzę – dzieli nas wąska ścianka, od wzroku jego ojca – nic. Trochę szkoda.
Bo do rzeczywistości „Ciemnej nocy” w reżyserii Michała Zdunika wcale wchodzić się nie chce, nie chce się w niej istnieć. To rzeczywistość oślizgła, brutalna, bezwzględna i bez wyjścia – co sugeruje scenografia Aleksandry Redy, bo niby jesteśmy na dworcu, który kojarzy się z ruchem i podróżą, a jednak na tablicy ogłoszeń są tylko trzy kierunki. Przy wszystkich jest taka sama godzina, nie wiadomo, czy chodzi o przyjazd, czy odjazd. Wskazówki zegara poruszają się nie w tę stronę, co powinny. Czy z tego miejsca da się wyjść?
Stacja jest martwa i cicha. Próżno w niej szukać ożywczych wibracji czy ekscytacji związanych z podróżą. Przemykający przez nią ludzie są natomiast bardziej cieniami, które zastygają na ławkach i patrzą w dal wzrokiem niewidzącym, wzrokiem bez nadziei. A gdy otwierają usta, skóra cierpnie, bo każde ich słowo jest zimną brzytwą.
Szczególnie bolą słowa oficera i ojca Gregora (Michał Pawlik), który bez mrugnięcia okiem opisuje maszynę tortur i proces egzekucji. Nie chodzi jedynie o treść, ale i formę – Pawlik ma mroźne spojrzenie, wyraźnie akcentuje słowa, wyraźnie czerpiąc przyjemność z samego już opowiadania o bólu ciała i duszy.
Cała obsada „Ciemnej nocy” to aktorzy piękni i młodzi, co paradoksalnie dodaje spektaklowi jeszcze bardziej okrutnego wymiaru: bo ta młodość chciałaby się wyrwać spod ich ciemnych kostiumów, tiulowych spódnic, ciężkich butów i mrocznych makijażów, ale nie ma już siły, nie ma sposobu. Jakąś iskrą w tym wszystkim jest podróżnik – Krzysztof Oleksyn – jako jedyny bosy, poszarpany, brudny. Jakby z innego, nie tak sterylnego świata.
Chociaż spektakl Zdunika chwilami niezwykle porusza (scena ucieczki Gregora i wpadnięcie w ramiona matki), to w innych momentach traci rytm i nie poraża – a mógłby. Zdaje się, że w tym przypadku twórcy zatrzymali się przed progiem kafkowskiego mroku, decydując, że to jeszcze nie moment, żeby zajrzeć za drzwi. Z jednej strony można uznać, że to dobrze – wszak świat dostarcza nam wystarczająco dużo okropieństw, z drugiej – szkoda, bo pozostaje lekki niedosyt, że nie wykorzystano wszystkich środków, by na powierzchnię wyszarpać prawdziwe emocje.