„Boska!" Petera Quiltera w reż. Tadeusza Łomnickiego w Teatrze Śląskim im. S. Wyspiańskiego w Katowicach. Pisze Rafał Turowski na swoim blogu.
Prawda, że jest w tej doskonale przecież znanej historii coś i uzależniającego i wzruszającego? Coś takiego, co motywuje reżyserów do kolejnych inscenizacji, które dawane są przy kompletach na widowni, właściwie zawsze z owacjami na stojąco… Cóż, historia straszliwie fałszującej damy jest opowieścią o sile marzeń, o odwadze niezbędnej by je spełnić, o cenie, jaką niekiedy musimy za to zapłacić. A także - o przyjaźni, o ludziach, którzy przypadkowo, z niekiedy trudno zrozumiałych powodów – stają się dla nas po prostu centrum wszechświata.
Florence Jenkins to jedna z najtrudniejszych ról teatralnych, szczególnie dla aktorki posiadającej minimalny choćby słuch. Jeśli bowiem w którejkolwiek z wykonywanych arii trafiłaby w pożądaną tonację, cały spektakl przestaje mieć sens. Grażyna Bułka jednak dała sobie radę z tym zadaniem śpiewająco (sic), były momenty, że ramiona się same kuliły i uszy więdły, zwłaszcza w górnych rejestrach, z którymi Jenkins tak zachwycająco się mocowała.
Na pierwszym planie mamy relację Florence z Cosme (świetny Mateusz Znaniecki), którego życie prywatne znamy tylko z dyskretnych ale bardzo zabawnych niedopowiedzeń, pozostałe postaci w tej adaptacji (St.Clair czy Dorothy) schodzą w tym spektaklu na plan dalszy, ustępując miejsca trzeciemu głównemu bohaterowi tego spektaklu – szalonym, kolorowym, olśniewającym kostiumom Gosi Baczyńskiej.
Mam smutną wiadomość - wszystkie terminy Boskiej są wyprzedane i w ogóle mnie to nie dziwi. Dyrekcję namawiam na częstszą eksploatację, w widzów - na polowanie!