Słuchając bolesnego nagrania z domowego piekła Karoliny Piaseckiej wiedziałem, że trzeba natychmiast przypomnieć opowieść o Pięknej Zośce, słynnej modelce przedwojennych krakowskich malarzy, która doznawała potwornej przemocy domowej - opowiada Marcin Wierzchowski, reżyser nowego spektaklu w Teatrze Wybrzeże.
Przemysław Gulda: Przywozisz do Gdańska bardzo krakowską historię. Jak się odnalazła nad morzem?
Marcin Wierzchowski: Okazało się, że Kraków nie za bardzo tę historię chciał, a w związku z tym, jak silnie utkwiła ona we mnie i we współautorce scenariusza, Justynie Bilik, szukaliśmy miejsca, w którym można byłoby ją opowiedzieć. Przyjął ją Teatr Wybrzeże. Zaoferowaliśmy ją nad morzem z przekonaniem, że historia kobiety, która szuka swojego miejsca, własnej wewnętrznej siły i możliwości wyrażenia samej siebie, a z drugiej strony - historia mężczyzny, który ze względu na siłę swojej kobiety i jej niezależność, nie potrafi radzić sobie ze sobą i siebie odnaleźć, bo zna tylko typ kobiety uległej i podległej, jest opowieścią bardzo uniwersalną. I, niestety, sto lat, które dzieli nas od tamtych krakowskich zdarzeń, owszem, zmieniło świat, ale nie na tyle, żeby ta historia przestała być dziś zatrważająco znajoma.
Jak daleko ta historia odbiega od, mocno obecnego w polskiej kulturze, kolorowego obrazka krakowskiej chłopomanii?
- Ta historia ma swoje źródło w chłopomanii, ale jednocześnie wchodzi dokładnie pod barwnie malowaną i pięknie wyszywaną podszewkę wyidealizowanej opowieści o chłopstwie, bo jest opowieścią o przemocy. Zofia Paluchowa z domu Franczak, była dziewczyną z podkrakowskiej wsi, która została zainfekowana przez matkę marzeniem o pozowaniu. I rzeczywiście, stała się przed wojną jedną z najważniejszych krakowskich modelek, pozującą kwiatowi krakowskiego malarstwa tamtych czasów: Wojciechowi Kossakowi, Piotrowi Stachiewiczowi, Wincentemu Wodzinowskiemu. W pewnym sensie można wręcz powiedzieć, że stała się wizytówką Krakowa - obrazy, do których pozowała, były nie tylko śliczne, ale i popularne, jej wizerunek pojawił się nawet na pocztówkach, reklamujących Kraków.
Ikona chłopomanii?
Była kimś, kto chłopomanię umacniał, ale z drugiej strony była także kimś, po kim została wyłącznie twarz. A pod tą twarzą jest cierpienie kobiety, której mąż nie był w stanie zrozumieć jej pasji, jej potrzeb. Cierpienie kobiety, która nie potrafiła znaleźć swojego miejsca. Biegała boso z oddalonej o dziesięć kilometrów od krakowskiego rynku Dłubni, czyli obecnej Nowej Huty, do centrum, żeby tam pozować, a potem wracała. Żaden z malarzy, którzy zachwycali się wtedy wsią i chłopstwem, nie odważył się przedstawić opowieści o przemocy i okrucieństwie, do jakiego tam dochodziło. I to nie tylko ze strony klas wyższych, ale także pomiędzy samymi chłopami.
Poruszasz się po coraz bardziej obecnej w polskiej debacie publicznej płaszczyźnie mówienia o złym losie polskiego chłopstwa. Na ile ten społeczny wymiar będzie ważny w twoim spektaklu?
- Nasza fascynacja tym tematem sięga czasów, kiedy jeszcze nie pojawił się w polskiej debacie publicznej. Chodzi o moment, kiedy Karolina Piasecka opublikowała godzinne nagranie przemocy domowej, jakiej doświadczała ze strony swojego męża, radnego, polityka PiS. Właśnie w tej chwili nabraliśmy przeświadczenia, że historia Pięknej Zośki potrzebuje opowiedzenia. Historię Paluchowej przedstawiła mi znajoma krakowska graficzka z myślą, że może kiedyś się nią zajmę. Dosłownie trzy dni później pojawiło się nagranie Piaseckiej i wiedziałem już, że rzeczywiście trzeba natychmiast przypomnieć opowieść o Zośce. Słuchając tamtej upiornej godzinnej rejestracji z piekła, uświadomiłem sobie, że nic się nie zmieniło, że właśnie słucham historii Pięknej Zośki.
Jakie były inne źródła waszych inspiracji?
- Oczywiście wspaniałe książki na temat chłopskiego losu, takie jak m.in.: "Chamstwo" Kacpra Pobłockiego i "Chłopki" Joanny Kuciel-Frydryszak - ta druga ukazała się już podczas naszej pracy. Podobnych lektur było mnóstwo. Wszystkie przynosiły nam pogłębioną świadomość tego, jak mocno przemoc była zakorzeniona w chłopskim DNA. Rozumieliśmy coraz bardziej, z jak potężną spuścizną mamy tu do czynienia. Historia, którą opowiadamy, rozgrywa się między podkrakowską wsią a Krakowem, ale tak naprawdę, w sensie metaforycznym, w całości dzieje się w chłopskiej chacie, bo wszyscy bohaterowie, o których mówimy: malarz Stachiewicz czy wspomagająca Zośkę ciotka, mieszkająca w Krakowie, mają chłopskie korzenie. I pewnie właśnie taka jest prawda o nas: że w 95 proc. wszyscy jesteśmy z chłopa.
Czy zajmujesz się też psychologiczną warstwą obcowania z codzienną przemocą?
- Psychologia jest dla nas bardzo ważna. Skupiamy się na korzeniach przemocy. Pracując nad tą opowieścią, próbując zrozumieć okrucieństwo męża Zofii Paluchowej, Macieja Palucha, przyglądaliśmy się jego osobie, wczytywaliśmy się w jego zeznania - wszystko, co napisaliśmy, oparte było na aktach sprawy sądowej, prowadzonej przeciwko niemu.
Co was w nich najbardziej zaciekawiło?
- Jednym z faktów, który przykuł naszą uwagę, była informacja, że spędził aż cztery lata na frontach pierwszej wojny światowej, a potem walczył jeszcze na wojnie polsko-bolszewickiej. To nas zainfekowało myślą o tym, jak silny wpływ wojna musiała na niego wywrzeć. Owszem, znaczenie miało też to, z jakiego domu wyszedł i jak był tam traktowany, ale potem była wojna, na której spędził dużą część swojego życia, przechodząc przez fronty: polski, rumuński i włoski, cudem przeżywszy to wszystko.
Jak budujecie tę i inne postacie tego dramatu?
- Pracujemy tak, jak pracuję z aktorami zawsze - metodą improwizacyjną, skupiającą się na postaciach. Staraliśmy się wybudować solidne fundamenty dla dramatu rodzinnego, o którym ostatecznie opowiadamy. Dotykanie przemocy w tej rodzinie było jednym z boleśniejszych doświadczeń, jakie miałem. Znaleźliśmy sposoby, żeby robić to bezpiecznie dla wszystkich, z pełnym poszanowaniem granic i wyporności każdego z aktorów i aktorek, członków i członkiń ekipy. Pamiętam moment podczas prób, kiedy kreująca rolę Zośki Karolina Kowalska powiedziała, że Piotr Biedroń, grający Macieja Palucha, ma chyba ciężej niż ona. Dotykanie losu ofiary jest bolesne, ale tworzenie postaci kata jest bolesne w dwójnasób, bo mimochodem znajduje się przy tym w sobie pokłady własnego mroku, okrucieństwa, wulgarności, choroby. I to było niezwykle dotkliwe.
Jak długo pracujecie nad tym spektaklem?
- Rozpoczęliśmy próby w marcu, pracowaliśmy przez dwa i pół miesiąca nad postaciami, potem była przerwa na pisanie scenariusza, a teraz składamy spektakl w całość. Z zespołem Teatru Wybrzeże odbyliśmy niezwykłą podróż, mam wrażenie, że ta praca przynosiła nam ogromną radość, mimo mroku, który jej towarzyszył. Zafascynowało nas mierzenie się z rzeczywistością historyczną. Ta fascynacja ma też konsekwencje sceniczne: Magda Mucha zaprojektowała scenografię, która zaprasza publiczność do chłopskiej chaty. Kostiumy także cofają nas sto lat wstecz. Wierzę w to, że to tylko cudzysłów i nie musimy dopowiadać, jak współczesna jest ta historia. Mamy nadzieję, że opowieść, którą przedstawimy, zrelacjonujemy na tyle współczesnym językiem, że publiczność odnajdzie w niej bolesną prawdę o naszej teraźniejszości.
"Piękna Zośka", reżyseria: Marcin Wierzchowski, scenariusz: Justyna Bilik, Marcin Wierzchowski, dramaturgia: Maciej Bogdański, scenografia i kostiumy: Magda Mucha, muzyka: Marta Zalewska, choreografia: Aneta Jankowska, światło: Szymon Kluz, asystentka reżysera: Katarzyna Dałek, inspicjentka-suflerka: Katarzyna Wołodźko, obsada: Justyna Bartoszewicz, Katarzyna Dałek, Karolina Kowalska, Marzena Nieczuja-Urbańska, Piotr Biedroń, Maciej Konopiński, Grzegorz Otrębski, Teatr Wybrzeże, Scena Malarnia, Gdańsk, ul. Teatralna 2, premiera: piątek, 7 lipca, godz. 19, następne spektakle: sobota, niedziela, 8, 9 lipca, godz. 19, bilety: ulgowe - 60 zł, normalne - 80 zł.