EN

12.02.2025, 16:29 Wersja do druku

Bohomolec w dresach? Czemu nie!

„Małżeństwo z kalendarza” Franciszka Bohomolca w reż. Jarosława Tumidajskiego w Teatrze Powszechnym w Radomiu. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze Dla Wszystkich.

fot. Natalia Kabanow / mat. teatru

Polski teatr co i rusz przypomina komedie Aleksandra Fredry (warto wspomnieć choćby ostatnie dwie bardzo udane inscenizacje „Ślubów Panieńskich” w Teatrze Polskim w Warszawie i „Zemsty” w warszawskim Teatrze Komedia; szkoda że tego samego nie da się powiedzieć o nieudanej „Zemście” w reż. Radosława Rychcika w Bydgoszczy), gorzej jednak ma się sprawa z krotochwilnym repertuarem, który powstawał jeszcze zanim Fredro obdarował nas całym arsenałem ulubionych do dzisiaj tytułów, podobnie jest zresztą z utworami tych, którzy tworzyli równolegle z nim lub zaraz po nim. Mniej niż sporadycznie pojawiają się dzisiaj na teatralnych afiszach komedie Bohomolca, Zabłockiego czy późniejszych: Perzyńskiego czy Ruszkowskiego. A przecież „Fircyk w zalotach”, jak i bardziej naiwne „Szczęście Frania” czy „Wesele Fonsia” mogą odpowiednio przysposobione, pomimo emfazy i niefrasobliwości graniczącej z powagą, bawić do łez. Przekonujemy się o tym oglądając ostatnią realizację Jarosława Tumidajskiego, który na scenie Teatru Powszechnego w Radomiu przypomina „Małżeństwo z kalendarza” Franciszka Bohomolca, zagrane po raz pierwszy na deskach Teatru Narodowego w 1776 roku.

Zamysł przeniesienia staroświeckiej, obyczajowej komedii Bohomolca do lat z końca XX wieku wydaje się być konceptem ze wszech miar w przypadku tej inscenizacji słusznym i jasnym, jako że pozwala zabawnie pointować nie pozbawione przecież infantylności sytuacje kochanków starających się o rękę młodej dziewczyny i jednocześnie każe spojrzeć na ludzkie zachowania przypisane każdej postaci jakby z nowej perspektywy. A te dzięki temu mogą być rysowane i określane jakby od początku. Tumidajski w związku z tym nie boi się snuć tej opowieści z zastosowaniem bardzo ostrych i bezpardonowych środków, zarówno jeśli chodzi o rozwiązania przestrzenne, mocne emblematy plastyczne, jak i sposób prowadzenia aktorów. Jednocześnie dba o to, by siłą dialogu była jego zwartość i dynamiczne brzmienie staropolskiego języka. Aktorzy w tak narzuconej konwencji zdają się czuć bardzo dobrze, trzymają dyscyplinę, która pozwala nie przekraczać granicy szarży, dbają o naturalną intonację i porozumienie z partnerem. Widać to najlepiej w porywającej roli Marka Brauna (Staruszkiewicz), ale też i w nieco bardziej stonowanej Małgorzaty Maślanki (Bywalska), nie mniejsze wrażenie robi sceniczna swoboda w postaci Agaty zagranej z nerwem i dużą dozą temperamentu przez Katarzynę Dorosińską. Zresztą wszystkie przerysowania czy przesadność gestu, od których w takiej konwencji nie zawsze da się uciec, a także ilość zastosowanych „efektów”, znajdują tutaj swoje silne uzasadnienie, są konsekwentnie przeprowadzane w panowaniu nad sposobem podawania tekstu, jak i scenicznym ruchem aktorów tworzących cały wachlarz współczesnych zachowań, tyleż śmiesznych, co domagających się współczucia czy nie pozbawionego przymrużenia oka braku akceptacji.

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła