Tegoroczny przegląd słowackiego teatru to trzecia odsłona długofalowych działań Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego, których celem jest prezentacja w Warszawie (i w Polsce) najciekawszych artystów i spektakli teatralnych naszych najbliższych sąsiadów - o przeglądzie "Dzieje się obok", organizowanym w dniach 3-8 września przez Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego, pisze Joanna Biernacka-Płoska w czasopiśmie "kød - konkrétne o divadle" wydawanym przez Instytut Teatralny w Bratysławie (Divadelný ústav).
W 2017 roku w ramach „Desant UA” zaprezentowano twórców z Ukrainy, dwa lata później artystów z Białorusi w ramach wydarzenia „Nowy teatr białoruski. Nie ma dymu tylko świeczki na torcie”. We wszystkich przypadkach organizatorowi i zaproszonym do współpracy kuratorom i kuratorkom zależało na pokazaniu mniej oficjalnego nurtu życia teatralnego, wydobyciu tego, co dzieje się poza instytucjami, a jak się po raz kolejny przekonaliśmy – dzieje się dużo i są to rzeczy ważne.
Słowacki teatr dla przeciętnego polskiego uczestnika życia teatralnego nie istnieje. Sporadycznie pojawiają się nazwiska pojedynczych twórców czy zaproszone na festiwale tytuły spektakli. A powszechne przekonanie jest takie, że za południowo-wschodnią granicą Polski nie dzieje się nic ciekawego teatralnie. Tym bardziej należy pogratulować Instytutowi i kuratorce Katarzynie Pilarskiej, że odważyli się skonfrontować nas z tym stereotypem i – według mnie – skutecznie go odczarować.
Kuratorka zdecydowała się zaprosić do Warszawy osiem bardzo różnych pod wieloma względami produkcji. I ta różnorodność języków, form, tematów - to pierwsze, pozytywne zaskoczenie uczestnika słowackiego przeglądu. Od 3 do 8 września 2020 mogłam obejrzeć zarówno wieloobsadowe i wielogodzinne przedstawienia, jak i kameralne spektakle, produkcje dla dorosłych, jak i dla dzieci, adaptacje wielkiej literatury i afabularne, zrodzone z improwizacji akcje performatywne. Układanie festiwalowego repertuaru to zawsze trudna sztuka kompromisu, między tym, co by się chciało pokazać, tym, na co nas stać, a tym, kto może przyjechać. W ciągu tych kilku wrześniowych dni doświadczaliśmy, mam wrażenie, dość reprezentacyjnej próbki słowackiego życia teatralnego. Okazało się, że choć dzieje się obok, mieni się wieloma barwami, dotyka bardzo różnych tematów, używa rozmaitych języków – żyje i żywo uczestniczy w otaczającym nas świecie, a przede wszystkim potrafi rozmawiać także z polskim widzem.
Najciekawsze i najbardziej poruszające dla mnie okazały się dwa przedstawienia – otwierający festiwal „Moral insanity” w reżyserii Júlii Rázusovej z Prešovskégo národnégo divadla i prezentowany cztery dni później „eu.genus” z teatru Med a prach w reżyserii Andreja Kalinki.
Pierwszy tytuł to monodram Petera Brajerčíka powstały na wątkach wydanej w 2010 roku powieści Umberto Eco „Cmentarz w Pradze” przeplatanych wypowiedziami słowackich polityków, któremu w dniu prezentacji w Warszawie życie dopisało gorzką pointę[1]. Ale to nie scenariusz i zapisane w nim studium wroga. I nie przerażająca aktualność tych obserwacji, a świetna rola Brajerčíka i magnetyzująca obecność aktora na scenie uwodziły najbardziej. Bardzo prosta scenografia – na niewielkiej przestrzeni kilka rzędów kapusty, prostokątne poletko, które w trakcie przedstawienia zostaje otoczone ogrodzeniem z taśm magnetofonowych. I strach na wróble, którego z mozołem buduje aktor. To bardzo prosty i pojemny zabieg, na którym zbudowana została dramaturgia spektaklu. Aktor pojawia się na scenie z szeroko rozłożonymi, usztywnionymi rękami w dużym, ciemnozielonym płaszczu. Wyprostowane, nieruchome ręce utrudniają mu wykonywanie czynności, a zwłaszcza zdjęcie płaszcza. W miarę przedstawiania kolejnych winnych swoich niepowodzeń, w miarę przerzucania odpowiedzialności za całe zło świata na Żydów, Cyganów, Polaków, Czechów etc. (dostaje się wielu nacjom i grupom etnicznym) i snucia różnych teorii spiskowych Brajerčík, wykonując niezłą ekwilibrystykę, ściąga wreszcie płaszcz bez użycia rąk i narzuca go na wbity w podłogę kij. Tworzy swojego stracha na wróble. Tego innego, który - choć nieprawdziwy - ma udawać człowieka i odstraszać ptaki. Stereotypy, przesądy, udawanie, prawda, nieprawda, szerzenie prawdy, rozpuszczanie plotek – nienachalnie i niebanalnie twórcy spektaklu pokazują nam mechanizmy manipulacji i tego, jak łatwo jest dać się uwieść. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy Internet daje nam nieograniczone zasięgi i wielką swobodę w tworzeniu informacji, czy kreowaniu zdarzeń nie zawsze prawdziwych. W spektaklu takim symbolem źle użytego narzędzia komunikacji jest magnetofonowa taśma (bo jak zdają się mówić twórcy nie ma znaczenia, czy do rozpowszechniania kłamstwa używasz rękopisów, druku, radia czy Internetu). Brajerčík własnoręcznie obsługuje szpulowe magnetofony, zapętla niektóre wypowiedzi, cofa, urywa, wraca. Otacza widzów sferą dźwięków, tak jak taśmą otoczył główki kapusty i tylko od nas zależy, czy poddamy się jego wersji wydarzeń, czy spróbujemy popatrzeć szerzej i zobaczyć/zrozumieć więcej.
Paradoksalnie kwestii wolności i odpowiedzialności, może bardziej w sztuce, niż w życiu, oraz poszukiwaniu źródeł twórczości artystycznej poświęcony był także, choć zupełnie inaczej, wyjątkowy performance Andreja Kalinki. Wybitny muzyk zaprosił do projektu tancerzy, muzyków i rzeźbiarzy, których razem z widzami umieścił w czymś na kształt wielkiej pracowni. Publiczność wkraczała na widownię w momencie, kiedy wszyscy artyści byli już na scenie i każdy zajmował się swoją aktywnością, a po 90 minutach widzowie mogli opuścić wydarzenie, albo dołączyć do performerów przy ich „stanowiskach pracy” - bez wyraźnego końca, braw czy ukłonów. Bo przecież nie sposób z chirurgiczną precyzją powiedzieć, w którym momencie dokładnie rodzi się sztuka, co i kiedy wpływa na artystę, ani kiedy proces się kończy. Partie muzyczne przeplatały się w rytmicznych sekwencjach z akcjami tanecznymi, rzeźbiarskimi oraz wokalnymi. Niezwykle precyzyjna, choć nie najłatwiejsza dla widza partytura tego performansu, wymykała się zwyczajnym opisom. Ale nie o opis tu chodziło, a o doświadczenie i współuczestnictwo. O próbę dotknięcia procesu tworzenia in statu nascendi – dla mnie niezwykle fascynującą i zachwycającą.
Prezentując słowacki teatr niezależny nie można pominąć działającego od trzydziestu lat Teatro Tatro. Kuratorka zdecydowała się zaprosić nie najmłodszy już spektakl „Mistrz i Małgorzata” w reżyserii Ondreja Spišáka. W pierwszej chwili żałowałam, że nie uda mi się zobaczyć czegoś nowszego. Później jednak dotarło do mnie, że może dobrze się stało, że warszawska (i nie tylko) publiczność miała okazję zobaczyć właśnie to przedstawienie, dość charakterystyczne dla dorobku Teatro Tatro i jedno z ważniejszych w ich repertuarze. Ponad czterogodzinny spektakl, rozgrywający się w osławionym namiocie to nie tylko adaptacja znanej powieści Michaiła Bułhakowa, ale też opowieść o teatrze jako takim, o wpływie polityki na naszą rzeczywistość, o łatwości z jaką ludzie ulegają władzy i pieniądzom. Nawiązując i silnie czerpiąc z tradycji ludowego, prześmiewczego teatru reżyser wprowadził do spektaklu wiele odniesień do współczesności: czekamy na spóźniającego się prezydenta, który na dodatek nie zapłacił za bilet, mamy na widowni nieznośnego komentującego wszystko widza, który zostaje zastrzelony, a jego miejsce zajmuje równie denerwujący krytyk. Miejsce akcji świetnie zgrywa się z miejscem prezentacji, a estetyka cyrkowa dominuje w strojach i scenografii. W wątku Poncjusza Piłata na scenie pojawiają się wielkie kukły, Noc Walpurgii odbywa się na zewnątrz namiotu w świetle samochodowych reflektorów, a Józef Stalin, którego gra sam reżyser, co chwila pojawia się na scenie, by przypomnieć nam, kto tak naprawdę włada światem przedstawionym tak w opowieści, jak rzeczywistością wykreowaną w namiocie. Ten teatru nadmiaru i przesytu tak środków wyrazu, jak ekspresji aktorskiej nie jest moim ulubionym typem teatru, ale warszawska publiczność przyjęła go z entuzjazmem i nagrodziła owacją na stojąco.
Przegląd zamykała prezentacja „Amerykańskiego cesarza” w reżyserii Ivety Ditte Jurčovej z Divadlo Pôtoň/Instytutu Teatralnego w Bratysławie, spektaklu, którego scenariusz powstał na bazie zbioru reportaży Martina Pollacka „Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji”. Wzorem autora książkowego pierwowzoru dramaturg spektaklu wydobył z wielu opowieści kilka bardzo konkretnych historii. Piątka skromnie ubranych, młodziutkich aktorów – mężczyźni w białych koszulach i burych spodniach, kobiety w jasnych halkach/sukienkach, ściśnięta została na wąskim prostokącie wysypanej piaskiem ziemi, z czterech stron otoczonym widownią i umieszczonymi nad jej głowami wielkimi płachtami ekranów, na których wyświetlano archiwalne zdjęcia z czasów wielkiej (głównie ekonomicznej) emigracji z przełomu XIX i XX wieku. Niewyobrażalna wręcz dzisiaj skala zjawiska, wyzysk i nadużycia, głód i wszechobecna przemoc wobec niepiśmiennej i ubogiej ludności, która zdesperowana szukała dla siebie lepszego miejsca do życia opowiedziana została prostymi środkami, z wielkim taktem i powściągliwością. Przejmujące były momenty, gdy z każdego ekranu osaczały nas twarze pasażerów statków transatlantyckich, upchniętych między pokładami w niewyobrażalnym ścisku. Trudno było nie myśleć w tym kontekście o uchodźcach, koczujących w obozach w wielu miejscach w Europie. O naszej europejskiej odpowiedzialności i dziedzictwie.
Najsłabiej w tym festiwalowym zestawieniu wypadło przedstawienie „Kocham cię, uważaj na siebie” Veroniki Malgot i Lýdii Ondrušovej z Divadlo NUDE. Cztery młode kobiety, cztery różne historie, cztery różne próby opisu doświadczenia macierzyństwa. Spektakl prezentowany był w niewielkim mieszkaniu, gdzie każda z aktorek, w luźnym, domowym stroju, spotykała się z widzami w innym pomieszczeniu. Ciekawy pomysł sprawdził się najlepiej w ostatniej historii, gdzie zaproszeni do salonu usiedliśmy na kanapach, a bohaterka, siedząc na dywanie opowiadała historię kobiety samotnie wychowującej dwie córki, które dzieli spora różnica wieku. W trzech pierwszych opowieściach widzowie postawieni zostali raczej w mało komfortowej roli podglądaczy, niż kogoś, kto wpadł na kawę, by wysłuchać wyznań i żali Każda z historii prezentowała inną wersję macierzyństwa, żadna nie miała nic wspólnego z przesłodzonym obrazem super matek chwalących się sobą i swoimi dziećmi na Instagramie. Zabrakło mi w tym przedstawieniu głębszej refleksji, jakkolwiek historie (w większości osnute na autobiograficznych doświadczeniach realizatorek) niosły ze sobą spory ładunek emocjonalny to jednak dość przeciętne aktorstwo i brak pomysłu, co z tymi monologami zrobić spowodował, że skończyło się na czymś na kształt psychodramy. Być może potrzebnej w zalewie lukrowanej, internetowej rzeczywistości, ale mało interesującej artystycznie.
Na festiwalu zaprezentowano także dwa spektakle dla dzieci: „Dziki świat wyobraźni” z teatru ODIVO i „Dziadziuś” Bratislavské bábkové divadlo oraz koncert grupy Kamajota. Z udziału w „Dzieje się obok” w ostatniej chwili zrezygnowało Divadlo Nová Scéna ze spektaklem „Dom. A gdzie jest ten twój?”, jako jedną z głównych przyczyn podając zagrożenie epidemiologiczne. Bo trzeba też napisać, że ten przegląd miał jeszcze jednego, nieproszonego i niezbyt pozytywnego gościa. Była nim mianowicie pandemia SARS-COVID 19 i związane z nią ograniczenia. Sam termin festiwalu, w związku ze zmieniającymi się, jak w kalejdoskopie zaleceniami epidemiologicznymi, był dwukrotnie przekładany. Nikt do końca nie wiedział, czy uda się pokazać wybrane spektakle w Warszawie i dla jak licznej widowni. Tym większe uznanie dla artystów i organizatorów za podjęcie wyzwania i wysiłek włożony w to, żeby pokazać zaproszone przedstawienia w obowiązującym reżimie sanitarnym, a szczególnie za zgody na streaming prawie wszystkich spektakli, co umożliwiło uczestnictwo w wydarzeniu także osobom, które z powodu korona wirusa nie mogły się przemieszczać. Na koniec pozostaje mieć nadzieję, że kiedy znowu będziemy mogli swobodnie podróżować, słowacki teatr i słowaccy artyści teatru będą częstszymi i coraz mniej nieznajomymi gośćmi w Polsce, bo jak pokazał przegląd „Dzieje się obok” są tego warci.
___
[1] W dniu prezentacji spektaklu w Warszawie ogłoszono wyrok w sprawie zabójstwa dziennikarza śledczego Jana Kuciaka i jego narzeczonej Martiny Kušnírovej w lutym 2018 roku, uniewinniający Mariána Kočnera, głównego zleceniodawcę morderstwa. Nikt nie spodziewał się takiego zakończenia sprawy, wszystkim trudno było uwierzyć, że to prawda i oficjalny werdykt.
Joanna Biernacka-Płoska – absolwentka teatrologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Recenzentka teatralna, dramaturżka i kuratorka; Współpracowała z krakowskim „Dziennikiem Polskim” (2000-2001), była członkiem redakcji „Didaskaliów” (2000-2001) oraz miesięcznika "Dialog" (2013-2014). Wykładała w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego (2008-2011). W latach 2005–2011 pracowała jako dramaturg we Wrocławskim Teatrze Współczesnym i współorganizowała Międzynarodowy Festiwal Teatralny DIALOG-WROCŁAW (2005-2009). Od 2014 roku w Instytucie Teatralnym zajmuje się koordynacją projektów m.in Konkursu Fotografii Teatralnej, Spacerownika Teatralnego i Placówki.