EN

7.06.2021, 09:16 Wersja do druku

„Błękitny zamek” - zbudowany z emocji

"Błękitny zamek" na motywach powieści L.M. Montgomery „The Blue Castle" w reż. Beaty Redo-Dobber w Mazowieckim Teatrze Muzycznym im. Jana Kiepury w Warszawie. Pisze Maciej Gogołkiewicz na stronie musicalowe.info.

fot. proj. Andrzej Pągowski/ mat. teatru

Gdy już nasycisz się musicalowym urokiem „Pretty Women”, a „Kelnerka” z Broadway'u - otoczona zapachem ciast - przeprowadzi Cię przez zakamarki swego skomplikowanego życia, to bez żadnych obaw pozwól się uwieść marzeniom o błękitnym zamku i razem z Joanną Stirling zanurz się w falach szczęścia, miłości i zachwytu nad życiem.

„Błękitny zamek” to musicalowa, baśniowa opowieść o sile marzeń, o poszukiwaniu (i odnajdywaniu!) siebie wśród otaczających nas pozorów.

W Mazowieckim Teatrze Muzycznym im. Jana Kiepury w Warszawie odbyła się premiera polskiego musicalu „Błękitny zamek” na motywach powieści Lucy Maud Montgomery z librettem Krystyny Śląskiej i Barbary Wachowicz z przepiękną muzyką Romana Czubatego w reżyserii Beaty Redo – Dobber.

Polska prapremiera musicalu "Błękitnego zamku" (reż. K. Sznerr) miała miejsce w 1978 roku w Państwowym Teatrze Ziemi Łódzkiej. Musical w kolejnych latach pokazywano na muzycznych scenach Wrocławia, Krakowa, Szczecina, Poznania, Lublina. W 1995 wystawiono go na scenie Teatru Muzycznego Roma w Warszawie.

43 lata po prapremierze reżyserka Beata Redo – Dobber buduje „Błękitny zamek”, który nie jest jedynie wytworem wyobraźni głównej bohaterki, ale staje się prawdziwym, wymarzonym miejscem, w którym każdy chciałby się znaleźć. Widzowie stają się świadkami powstania wielobarwnej kapy, złożonej ze skrawków kolorowych fragmentów: emocji, uczuć, sytuacji, relacji międzyludzkich, tajemnic, bajek i marzeń.

„Błękitny zamek” to opowieść o 29-letniej Joannie Stirling (bardzo emocjonalna kreacja Anny Lasoty!), która dowiadując się, że został jej tylko rok życia, odważnie decyduje się na realizację swoich marzeń i zerwanie relacji z dość specyficzną rodzinką: ciotką Teklą (Anna Lubańska), wujem Benjaminem sypiącym z rękawa sucharami (przezabawny w tej roli Witold Żołądkiewicz), kuzynkami Izabellą (Katarzyna Trylnik) i seksapiliczną Oliwią (Zuzanna Caban – cóż za głos!) oraz ciotką Georginią (Aleksandra Hofman). W podróży pełnej życiowych zmian Joannie towarzyszy zdun Abel (Grzegorz Szostak). Przełomowe okazuje się jednak poznanie tajemniczego mężczyzny, Eddiego (Marcin Jajkiewicz – w końcu w swoim żywiole), będącego głównym obiektem plotek mieszkańców. Jakby tego było mało okazuje się, że jego ojciec (Andrzej Precigs) jest znanym milionerem.

Eddi zmienia życie Joanny. Przemiana, której jesteśmy świadkami jest imponująca. Joanna rozkwita i fala szczęścia wręcz zalewa scenę. Anna Lasota sprawia, że dla widza to prawdziwe i namacalne doświadczenie!

Dodam w tym miejscu, że to nie jedyna para głównych bohaterów musicalu „Błękitny zamek”. W postaci Joanny i Eddiego wcielają się również Sylwia Gorajek i Tomasz Rak. Z chęcią obejrzę ich grę aktorską.

„Błękitny zamek” zachwycił mnie muzyką. To musicalowa uczta na najwyższym poziomie, zagrana przez muzyków Mazowieckiego Teatru Muzycznego. Jestem przekonany, że gdyby jej autor Roman Czubaty miał możliwość tworzenia na Broadwayu czy West Endzie, dziś mógłby z sukcesem rywalizować z największymi, musicalowymi kompozytorami.

W 1979 roku Jerzy Waldorff napisał w recenzji: „Błękitny zamek” ma szansę stać się dużym szlagierem scen nie tylko polskich”.

Duety Joanny i Eddiego są tak samo poruszające jak wykonania ze współczesnych musicali - „Śpiew ptaków” (wspaniała wokaliza Anny Lasoty), „Ofiaruj mi swoją samotność” czy kolęda o domu z marzeń (z murmurando zespołu muzycznego!) pozwalają widzowi dotrzeć do emocji głównych bohaterów. Solowe wykonania Joanny („Ja nie chcę mego życia prześnić”) i Ediego („Żyć to znaczy...”) nie są tylko ozdobnikami, przerywnikami, błahymi piosenkami; posuwając akcję do przodu, dają możliwość zajrzenia w głąb postaci, które przechodzą życiowe metamorfozy.

Z drugiej strony mamy przaśne, rubaszne i pełne humoru songi rodzinki Stirlingów: „Pozory”, „Ple, ple, ple”, „Radca Szultz”, przebojowa piosenka o seksapilicznej Oliwii (Zuzanna Caban) czy ballada o Stuartach (czy może raczej stewardach). To szlagiery tego musicalu, w których rodzinka Sterlingów niczym Dulscy Zapolskiej, prezentują się w całej okazałości swojego cwaniactwa, obłudy i udawanej moralności.

Zwieńczeniem muzycznego kunsztu Czubatego w tym musicalu, jest przewodni motyw „W błękitnym zamku”, który na długo zostaje z widzem. Jak pisał przywołany tu już Jerzy Waldorff: „Miłe melodie skomponowane przez Romana Czubatego publiczność nuci wychodząc ze spektaklu”. Czyż nie tego oczekuje się od dobrego musicalu?

Pozwolę sobie tu na małą sugestię. Skoro Mazowiecki Teatr Muzyczny otworzył już drzwi do „Błękitnego zamku” to powinien uczynić teraz ważny krok do jego ocalenia, tak jak dba się o najwspanialsze zabytki sztuki architektonicznej (w tym wypadku muzycznej, teatralnej).

Moim marzeniem jest by piosenki i muzyka Romana Czubatego z tego musicalu, zostały zarejestrowane. Warto podzielić się tym musicalem ze światem! I choć nie jest to orkiestrowe wykonanie jak w oryginale z 1978, to użyte tu instrumentarium: skrzypce, wiolonczela, flet, klarnet, waltornia, fortepian, gitary akustyczna, elektryczna i basowa oraz instrumenty perkusyjne (te subtelne dźwięki trójkąta...) współbrzmią broadwayowsko w aranżacjach Mieczysława Smydy.

Skoro mowa o muzyce nie sposób nie zauważyć choreografii Zofii Rudnickiej - „Noc świętojańska”, scena z potańcówki u Abla oraz rewelacyjne, gorące tango(!) – w wykonaniu baletu i zespołu wokalnego – mimo niewielkiej przestrzeni sceny, zachwycają swoją złożonością. Są też lekkie choreografie jak te w utworze „Ple, ple, ple”, „Radca Szultz”. Nie brakuje też szczególnie wyróżniających się tanecznie scen:

taniec Joanny i stepującego listonosza przywołuje skojarzenia z „Deszczową piosenką”. Stepu jest znaczenie więcej, z przyjemnością patrzy się na mistrzowskie wyczyny Tomasza Pałasza (listonosz) i Michała Wierzbowskiego. Są również drobiazgi w ruchu aktorów, które nadają komizmu wielu scenom. Lekko przerysowane gesty wywołują śmiech u widzów, np. gdy Stirlingowie skradają się, by podsłuchać rozmowę Joanny i Eddiego. Również zachowania i mimika Parsivala (świetny Aleksander Zuchowicz) budują komizm tej postaci. Szalenie podobało mi się w jaki sposób przemieszczała się po scenie Joanna... siedząc w różowiutkim fotelu.

Mazowiecki Teatr Muzyczny dysponuje niewielką scena stworzoną w jednej z sal Kina Praha. Nie ma tu kulis, zapadni, obrotowej sceny, gąszczu sztankietów. Stworzenie widowiska jest nie lada wyzwaniem. Przy realizacji „Błękitnego zamku” postawiono na nowoczesność, „budując” scenografię wizualizacjami wyświetlanymi na - wypełniających całą przestrzeń - ekranach ledowych. Uwielbiam prawdziwą scenografię, ale tu pierwszy raz rozsmakowałem się w tej formie budowania scenicznych światów.

Wizualizacje Jacka Kamińskiego są chwilami nieziemskie, chwilami bajkowe, ale przede wszystkim eksplodują barwami jak podczas otwierającego drugi akt utworu „Śpiew ptaków”. Magia!

Gdy trafiamy na wyspę Edwarda, w jego chacie możemy ogrzać się przy ogromnym kominku. W domu Abla przyglądają się nam zwierzęta, a na cukierkowo kolorowych salonach u Stirlingów zachwyca różowo-żółta krata na ścianach, identyczna jak ta na sukni (piękna, niczym z journala z lat 50-tych) ciotki Tekli oraz na kilcie Benjamina. Autorka kostiumów Maria Balcerek przepięknie ubrała całą rodzinkę Stirlingów! Stroje Joanny to wizualizacja jej wewnętrznej przemiany - od szarości do błękitu.

W spektaklu – ze względu na niewielką scenę i ograniczone możliwości techniczne (brak kulis) – reżyserka Beata Redo – Dobber zastosowała bardzo ciekawe rozwiązanie, które umożliwia zmiany elementów scenografii, czy przemieszczenie się aktorów w zupełnie nieskrępowany sposób. Pozwólcie, że nie zdradzę szczegółów, by nie odbierać przyjemności oglądania... Wrażenie robią „stopklatki”, podczas których Joanna przedstawia swoją rodzinę. Pomysłowo również wprowadzono do musicalu postać doktora Trenta (w tej roli Dariusz Jakubowski).

Mam nadzieję, że musical „Błękitny zamek” w Mazowieckim Teatrze Muzycznym, to dopiero początek przywracania dawnych polskich musicali. Uniwersalne tematy i piękna muzyka w połączeniu z niesamowitą realizacją, najlepszym aktorstwem są tym, czego również współcześni odbiorcy musicalu poszukują. Dlaczego im tego nie zaoferować!

***

Post scriptum. Jeśli dotarliście do tego miejsca to jeszcze podzielę się z Wami zdarzeniem, które z pewnością będzie kiedyś jako anegdota przytaczane przy okazji wspominania premiery „Błękitnego zamku” w Mazowieckim Teatrze Muzycznym. Tuż przed końcem pierwszego aktu, chwilę po tym jak Abel próbował naprawić piec w domu Stirlingów – uderzając kluczem w jego wnętrze - zgasły ledowe ekrany, wyłączyły się reflektory, zamilkły mikrofony... Awaria, która przerwała dostawę prądu do teatru oraz okolicznych budynków, nie zatrzymała Anny Lasoty i Grzegorza Szostaka, którzy scenę zagrali do końca, a wzruszającą piosenkę zaśpiewali z towarzyszeniem muzyków - unplugged. Po wymuszonej przerwie, niezbędnej do usunięcia usterki, trwającej blisko godzinę, premierowy pokaz wznowiono. To dobry znak!

Tytuł oryginalny

„Błękitny zamek” - zbudowany z emocji

Źródło:

www.musicalowe.info
Link do źródła