EN

15.03.2024, 16:34 Wersja do druku

Biada pomysłom ściągającym klęskę

„Antygona” Sofoklesa w reż. Gosi Dębskiej w Teatrze Lalek Banialuka w Bielsku-Białej. Pisze Ludwika Gołaszewska-Siwiak z Nowej Siły Krytycznej.

fot. Dorota Koperska / mat. teatru

Podświetlony intensywnymi kolorami biały ekran. Na jego tle snują się karykaturalnie powyginane postaci. Zbierają porozbijane antyczne rzeźby – szczątki poległych w bratobójczej walce. W tle delikatna muzyka. Ta przydługa sekwencja to jedyny moment, w którym twórcy „Antygony” w Teatrze Lalek Banialuka w Bielsku-Białej korzystają chociaż trochę z teatru formy.

Niezgrabne cięcie. Na scenę wchodzą Ismena (Marcelina Budz) i Antygona (Martyna Gajak), niosą leżaki, rozsiadają się na nich. Rozmowa sióstr ma w sobie coś z sytuacji zarejestrowanej przez ukrytą kamerę w domu milionerów. Znudzone życiem królewskie córki wylegują się na plaży i jakby od niechcenia, przy wtórze krzyków mew, rozmawiają o swoich powinnościach względem braci. Rysują się nieoczywiste, jakby odwrócone w stosunku do tradycyjnych interpretacji, odczytania bohaterek Sofoklesa. Ismena nie jest młodszą, zlęknioną siostrą wichrzycielki, a pragmatyczną strażniczką swoich interesów. Antygonie daleko do bohaterskiej podżegaczki, nie umie poradzić sobie nawet ze składanym leżakiem. I znów cięcie – tak jak aktorki nagle pojawiły się, tak i znikają, jakby przerywając scenę.

Następuje powrót do estetyki początku. Dym, tajemnicze światło i wielogłos – pora na parodos. Pieśń wejściowa chóru śpiewana jest przez wszystkie biorące udział w spektaklu aktorki. Cięcie. Biały ekran idzie w górę. Ukazują się mury Teb… puchowe. Na szczycie, ponad wszystkimi, niedostępny Kreon (Tomasz Sylwestrzak) wygłasza, niby na wiecu, ukazy. Akcja toczy się dalej zgodnie z linią dramatu. Są prawa ludzi i prawa bogów. Jest wina, jest i kara. Ale nawet tak przejrzysty dramaturgicznie tekst jak „Antygona” dopadł eklektyzm i rażąca niekonsekwencja reżyserki Gosi Dębskiej i jej współpracowników. Problem zaczyna się już na poziomie budowania postaci. Obok odtwórców Kreona i jego córek pojawia się jeszcze dwoje aktorów. Radosław Sadowski co scenę wciela się w inną rolę, jest strażnikiem, Hajmonem, posłańcem, Terezjaszem. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie fakt, iż bohaterowie ci praktycznie nie różnią się od siebie. Wyjątkiem jest może tylko żywiołowy i lubieżny niewidomy wróżbita, uganiający się za kolorowymi ptakami pod murami miasta. Katarzyna Pohl natomiast pełni w przedstawieniu nieoczywistą rolę. Obecna od samego początku, przegląda zgliszcza wojenne, włącza się w pieśni chóru. W symbolicznej scenie przekazania wewnętrznej siły, daje Antygonie odwagę do stanięcia oko w oko z tyranem. Chwilę później wygłasza słynny monolog i idzie za buntowniczkę na śmierć. Antygona przygląda się temu pełna dumy i szczęścia. Katarzyna Pohl jest personifikacją kobiecej siły? Młodości? Odwagi? Trudno stwierdzić. Jej kolejne działania gubią tropy interpretacyjne.

Ale niedookreślenie postaci nie jest jedynym wątpliwym elementem spektaklu. Sceny nie tworzą logicznego ciągu, kolejna przerywa to, co zostało nabudowane w poprzedniej. Plastyczność formy teatralnej stwarzająca atmosferę mistyczności jest brutalnie zderzana z dramaturgią etiud, która służy tylko i wyłącznie urozmaiceniu monologów. Niespójne działania nie sprzyjają budowie relacji między postaciami. Kwestie padają szybko, a wszystko rozgrywa się jedynie na poziomie słów. Powstaje chaos, który zaprzepaszcza szansę widza na utożsamienie się z bohaterami antycznej tragedii.

Z bielską „Antygoną” wiązałam duże nadzieje. Wszak jego reżyserka ukończyła białostocką filię Akademii Teatralnej, jest nie tylko specjalistką od teatru formy, ale i absolwentką filologii klasycznej. Niestety, spektakl jest kolejnym kamyczkiem do ogródka tych, dla których ten rodzaj sztuki jest zarezerwowany jedynie dla dzieci. Kto inny bowiem ma dostrzegać potencjał lalkarski w tekstach bardziej wymagających, jak nie wykształceni w jego kierunku twórcy i specjalizujące się w nim instytucje? Kłopoty inscenizacyjne, rekompensowane po trosze przez muzyką Julii Dygi łączącą tradycję ze współczesnością, zaburzają próbę nowego odczytania antycznego dramatu, a szkoda.

***

Ludwika Gołaszewska-Siwiak – studentka III roku filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Absolwentka szkoły muzycznej I stopnia w Opolu i krakowskiego Lart StudiO – Policealnego Studio Aktorskiego. Odbyła staż w Dzienniku Teatralnym.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne