"Nocny dzwoneczek/ Tłusty czwartek" Gaetana Donizettiego w reż. Grzegorza Chrapkiewicza w Warszawskiej Operze Kameralnej. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Warszawska Opera Kameralna postanowiła przypomnieć dwie mało znane jednoaktówki Gaetano Donizettiego i stworzyła dwuczęściowy spektakl, który składa się z „Nocnego dzwoneczka” i „Tłustego czwartku”. Obydwa utwory gatunkowo przynależne do opery buffa, o niewielkiej obsadzie, dają spore możliwości przede wszystkim do zaprezentowania się śpiewakom, zarówno od strony wokalnej, jak i aktorskiej. W tych komediach opartych na miłosnej intrydze, będących muzycznymi perełkami, język partytury i użyte przez kompozytora i librecistę środki są w bardzo podobne, dlatego reżyser Grzegorz Chrapkiewicz mógł ich akcję umieścić w tym samym miejscu. Wraz ze scenografem Wojciechem Stefaniakiem i autorkami kostiumów (Katarzyna Szczurowska i Anna Skupień) zrezygnował z epokowego sztafażu i całość rozegrał w anturażu współczesnym, co widać w oszczędnej scenografii ograniczonej do dużego łoża z poduszkami (są jeszcze używane łatwe do przestawienia rurowe konstrukcje i wykorzystane dizajnerskie krzesła), jak i w kostiumach, które z powodzeniem mogłyby być prezentowane na dzisiejszych modowych wybiegach.
Chrapkiewicz postawił na żart i dowcip, niekiedy rozwiązania sceniczne mocno farsowe, co pozostaje jednak w pełnej zgodzie z atmosferą i nastrojem utworów, a także z ich konwencją, której te działania nie zaburzają. Realizatorzy, dzięki potraktowaniu akcji z dystansem i pragnieniu wykreowania muzycznej zabawy, podkreślają w ten sposób charakter tego, co się na scenie dzieje. Jednocześnie nie zapominają, że pod warstwą czysto komiczną i żartobliwą kryje się spora dawka wcale niewesołego komentarza na temat ludzkiej natury i kondycji człowieka. Bo w końcu nic w naszym życiu nie jest tylko czarne czy białe, zawsze te dwie tonacje mocno się z sobą mieszają i zazębiają. I o tym relatywizmie zdaje się pamiętać Chrapkiewicz, tworząc przedstawienie, które pod pretekstem komedii otwiera też perspektywę tego, co stoi u podłoża konfliktów i intryg zawartych w libretcie. Dlatego stara się swobodnie posługiwać nie tylko środkami dosłownie ilustrującymi sceniczne dzianie się, ale również tę dosłowność poszerzać o perspektywę znaczeń artykułowanych pośrednio.
Widać to szczególnie mocno w „Nocnym dzwoneczku” pokazującym, że tak naprawdę głównym powodem nie dającym szansy na spędzenie nocy poślubnej aptekarza (swobodnie, dowcipnie i pomysłowo ogrywający jako Don Annibale świetne warunki Tomasz Kumięga) z ukochaną Serafiną (dysponująca ładnym, lekkim, czystym i naturalnym głosem Joanna Radziszewska-Sojka, aż szkoda, że tak długo musiała leżeć przykryta poduszkami w sypialnianym łożu, nie doczekawszy się męża, który musi opuścić Neapol, o czym przypomni mu biała walizka wepchnięta na scenę przez służącego Spirydione – zwiewny niczym błazen Jacek Ornafa) jest nie ów tytułowy przedmiot i jego natarczywy dźwięk, ale podstępność, przebiegłość i determinacja konkurenta, czyli pojawiającego się kilkakrotnie w roli kłopotliwego interesanta Enrica, w którego z dużą dozą dezynwoltury wciela się Michał Janicki (on również umiejętnościami charakterystycznymi wyróżnia się w „Tłustym czwartku” jako Sigismundo, spirytus movens podjętej intrygi mającej nie dopuścić do ślubu Niny, w tej roli również Joanna Radziszewska-Sojka, z Ernesto – świetny wokalnie Aleksander Kunach). Młody solista jak na śpiewaka obdarzony dużymi zdolnościami aktorskimi potrafi również wokalnie niuansować swoje postaci nie tylko wtedy, gdy wciela się w artystę, który stracił głos, ale również jako delikwent poszukujący lekarstwa na ból brzucha czy panaceum na dolegliwości swojej żony.
Oczywiście wszystkie interpretacyjne pomysły reżysera poszerzają nieco dosłowne spojrzenie widza na sceniczną akcję, w żadnym stopniu jednak nie zakłócając humorystycznej wymowy przedstawienia, która jest w tej inscenizacji dominująca. Interesujące są te pomysły (również w choreografii Jarosława Stańka i Katarzyny Zielonki, którzy podkręcali wartkość akcji komentarzami ruchowymi zarówno tancerzy, jak i chóru), które od działań farsowych wędrują w kierunku groteski, albowiem wprowadzają element dwuznaczności i właśnie ów bardziej dramatyczny, a nie tylko beztroski obrys postaci. Jednocześnie nie wprowadza to rozdźwięku w traktowaniu warstwy muzycznej, zachowującej swoją suwerenność i żywiołowość, nad którymi w orkiestrowym kanale z precyzją i dbałością o jakość brzmienia czuwa Kuba Wnuk.