Radykalna zmiana w głośnym teatrze bez oglądania się na artystów i widzów to nie tylko polska specjalność. Protest publiczności Volksbühne wszedł na poziom okupacji teatru, a politycy - tak jak w Polsce - rozkładają ręce. Czego możemy się nauczyć od Niemców? - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.
W foyer - jam session, na piętrze - performans, obok - dyskusja. Od piątku trwa okupacja berlińskiej Volksbühne - jednej z najsłynniejszych scen teatralnych w Europie. Aktywiści z kolektywu artystycznego Staub zu Glitzer (Od kurzu do blichtru) zajęli teatr, aby zaprotestować przeciwko nowej dyrekcji Chrisa Dercona. Były szef londyńskiej Tate Modern zastąpił we wrześniu Franka Castorfa, legendarnego reżysera, który kierował sceną przy Rosa-Luxemburg-Platz przeszło ćwierć wieku. Na miejsce zaangażowanego politycznie, radykalnego teatru ze stałym zespołem aktorskim i repertuarem Belg chce powołać międzynarodowy ośrodek interdyscyplinarny prezentujący wystawy, performanse, taniec i gościnne spektakle. Protestujący obawiają się, że pod dyrekcją Dercona Volksbühne stanie się kolejną neoliberalną instytucją artystyczną zaprzęgniętą w mechanizmy rynku sztuki i gentryfikacji, z ofertą skierowaną głównie do turystów. Żądają przekazania bud