EN

21.12.2021, 13:02 Wersja do druku

Benefis Józefowiczów

„Metro. 30 lat później” w reż. Janusza Józefowicza w Teatrze Telewizji. Pisze Krzysztof Krzak w Teatrze dla Wszystkich.

fot. mat. Teatru TV/Facebook

Telewizyjny pokaz kultowego musicalu „Metro” (20 grudnia 2021 r.) mógł być dla tych, którzy go nie widzieli przypomnieniem tego zasługującego na docenienie dzieła i stworzeniem możliwości poznania spektaklu przez tych, którzy takiej okazji dotąd nie mieli. Tymczasem „Metro. 30 lat później” okazało się typowo jubileuszowym koncertem, a momentami wręcz benefisem rodziny Józefowiczów.

Nie oglądałem „Metra” w latach 90., gdy święciło ono największe triumfy, ani później, gdy grane było (i dotąd jest) w Teatrze Studio Buffo, ani gdy odbywało regularną trasę po kraju, trafiając m.in. na kielecką Kadzielnię czy do katowickiego Spodka, gdzie nakręcono wersję pokazaną w Teatrze Telewizji. Nie znaczy to jednak, iż jest mi ono całkowicie nieznane – do dziś jestem w posiadaniu sprawnych kaset magnetofonowych, na których nagrano piosenki z tegoż musicalu w wykonaniu m.in. Katarzyny Groniec, Roberta Janowskiego czy Edyty Górniak, którzy w „Metrze” zaczynali swoją karierę i tylko trochę żal, że przynajmniej jedno z nich jest dziś bardziej znane z foliarskich niż artystycznych dokonań.

O czym opowiadają Agata i Maryna Miklaszewskie w libretcie owego musicalu? W największym skrócie rzecz ujmując jest to historia Jana, który po nie najlepszych doświadczeniach w show biznesie przenosi się do metra, gdzie śpiewa i gra na gitarze dla jego pasażerów, tworzących swoistą operę Jana. Pewnego dnia trafia tam również Anka, odrzucona w castingu do musicalu w zawodowym teatrze. Między nimi nawiązuje się nić sympatii, a może nawet czegoś więcej. Razem postanawiają dzielić się z innymi tym, co im w duszy gra. Wkrótce dołączają do nich inni odrzuceni przez Filipa młodzi kandydaci na gwiazdy, razem tworzą w metrze spektakl, który niespodziewanie odnosi sukces, o którym piszą gazety. Ten ich sukces postanawia zdyskontować menadżer. Co wybiorą młode dziewczyny i równie niestarzy chłopcy: karierę i pieniądze czy wierność swoim zasadom, bycie sobą?

Kiedy ogląda się „Metro. 30 lat później” nietrudno dojść do konstatacji, że przedstawiony w nim dylemat (pieniądze, kariera, sława contra wierność sobie i miłość) wydaje się być – delikatnie mówiąc – mocno zwietrzały. I nie porusza. Wybór wydaje się oczywisty: pieniądze i sława, choćby krótkotrwała, o czym świadczyć może gremialne wśród młodzieży parcie na szkło, nawet jeśli jest to szkło medium urągającego wszelkim standardom europejskim i światowym. A i miłość w dzisiejszych czasach straciła, jak się wydaje, romantyczny charakter, a już na pewno wyzbyła się altruizmu. Uwiarygodnieniu innej niż powyższa teza nie pomagają też wykonawcy (któreż to pokolenie już gra w „Metrze”?). Nie wiem, jaki w roli Jana był Robert Janowski, ale Jakub Józefowicz z całą pewnością nie jest magnetyczny, a takiego artysty poszukiwał Filip kreowany przez jego ojca, Janusza Józefowicza (w Buffo grają go na zmianę: Maciej Robakiewicz i Robert Więch – cóż, jubileusz ma swoje prawa). Jan młodego Józefowicza jest pozbawiony charyzmy i trudno uwierzyć, że porwał tłumy młodych ludzi do wspólnej działalności, trudno też się dziwić, że przy pierwszej nadarzającej się okazji opuszczają go. Zdecydowanie więcej prawdy ma w sobie Magdalena Dąbkowska w roli Anki. Występującej gościnnie Nataszy Urbańskiej trudno odmówić całkiem dobrej formy wokalnej i tanecznej, jednakże na tle młodego zespołu jej wykreowana nastoletnia młodość jest nadto widoczna, trochę śmieszna, a na pewno rażąca. Razi też przerysowana i mocno „genderowa” postać Maxa w wykonaniu Mariusza Czajki, jednego z nielicznych artystów z pierwszej obsady, którzy w „Metrze” ostali się po dziś dzień. Innych, takich jak Barbara Melzer, Michał Milowicz, Katarzyna Groniec czy Joanna Dark (kiedyś: Jagła) można zobaczyć na archiwalnych wstawkach, które pewnie wbrew zamierzeniom twórców telewizyjnej wersji rozbijają spójność przedstawienia, powodując pewne zagubienie widza.

Poza błahą i w sumie wątłą opowieścią wyreżyserowany przez Janusza Józefowicza spektakl ma dość nierówne tempo, mocno „siadające” i nużące zwłaszcza w końcówce przedstawienia, do czego przyczyniają się również mało melodyjne (skomponowane przez Janusza Stokłosę, który również na jubileuszowej scenie się pojawia) piosenki. Bronią się w zasadzie tylko te śpiewane zespołowo („Wieża Babel” czy „Uciekali”) lub w duetach bądź tercetach („Chcę być Kopciuszkiem”, „Na strunach szyn”, „Marzenia się spełniły”). Godne docenienia są dynamiczne, żywiołowe układy choreograficzne (również w opracowaniu Janusza Józefowicza) w brawurowym wykonaniu tancerzy Teatru Studio Buffo. Wobec powyższego: w dalszym ciągu numerem jeden z repertuaru tej sceny pozostaje dla mnie musical… „Romeo i Julia”.

Tytuł oryginalny

Benefis Józefowiczów

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła