EN

16.12.2023, 09:50 Wersja do druku

Bartłomiej Ostapczuk: Pantomima wymaga niezwykłej dyscypliny, wręcz klasztornej

To, co przez 53 lata wydarzyło się w stolicy, udowadnia, że to właśnie w Warszawie objawiła się największa różnorodność stylów i form pantomimy - mówi PAP mim, reżyser Bartłomiej Ostapczuk, autor pierwszej książki o tym fenomenie pt. "Warszawska pantomima - sztuka poza słowami 1970-2023".

fot. Maciej Zakrzewski / archiw. artysty

Polska Agencja Prasowa: Skąd wziął się pomysł na napisanie książki o historii pantomimy w Warszawie i dlaczego rozpoczyna pan swoją opowieść w 1970 roku?

Bartłomiej Ostapczuk: Uznałem, że nikt dotąd nie podjął - jak się okazało - tej niełatwej pracy i nie zebrał informacji na temat warszawskiej historii pantomimy. To, co na przestrzeni 53 lat wydarzyło się w stolicy, jest o tyle ciekawe, że udowadnia, iż to właśnie w Warszawie objawiła się największa różnorodność stylów i form pantomimy. Oczywiście, wiemy o fenomenie Wrocławskiego Teatru Pantomimy i jego twórcy Henryku Tomaszewskim oraz o kilku niewielkich grupach we Wrocławiu, które współtworzyły początki pantomimy w Polsce. Natomiast moje poszukiwania i badania pokazują, że to w Warszawie liczba i różnorodność grup pantomimicznych była największa. Od lat mnie to fascynowało, więc postanowiłem zbierać materiały, relacje, dokumentację. W zasadzie zacząłem gromadzić materiały do tej książki w chwili, gdy utworzyłem Warszawskie Centrum Pantomimy, czyli przed kilkunastu laty.

W ubiegłym roku napisaliśmy w naszej Fundacji projekt do Biura Kultury m.st. Warszawy w ramach programu "Tożsamość kulturowa" i otrzymaliśmy dotację, która umożliwiła mi napisanie tej książki.

Historię pantomimy w Warszawie ułożyłem chronologicznie. Pierwszym zespołem był Teatr Pantomimy "Stodoła", który rozpoczął działalność w roku 1970. I od niego zacząłem moją opowieść. Przypomnę, że od lat 60. do 90. bardzo mocna była kultura studencka. Tak naprawdę ten ruch studencki stał u podstaw wielu teatrów, które funkcjonują do dzisiaj, chociażby Sceny Plastycznej KUL Leszka Mądzika, którą jako Teatr Warszawskiego Centrum Pantomimy współtworzymy.

W Polsce nie mieliśmy szkół pantomimy - i do dzisiaj w zasadzie ich nie mamy - dlatego aktorzy Teatru Pantomimy "Stodoła", który założył i prowadził Marek Gołębiowski, byli entuzjastami. To były osoby, które uczyły się same albo kiedyś stanowiły cześć wrocławskiego środowiska pantomimy.

PAP: Drugi rozdział pana książki opowiada o Teatrze Pantomimy "Studio-Kineo". Co to był za zespół?

B. O.: Ten teatr założył w 1973 roku Krzysztof Hyży, który był przez krótki czas aktorem Jerzego Grotowskiego. Przyjechał do Warszawy z całkowicie innym myśleniem i wyobrażeniem o teatrze pantomimy niż artyści tworzący w klubie studenckim "Stodoła". Poza prowadzeniem zajęć z bardzo szeroko pojętego teatru fizycznego Krzysztof Hyży wprowadził do pracy aktorów część teoretyczną. Wzorem Grotowskiego poszerzał wiedzę aktorów o rozmaite konteksty kulturowe. To był wyróżnik "Studio-Kineo", które działało w Staromiejskim Domu Kultury.

PAP: Trzecim w kolejności zespołem była Scena Mimów przy Warszawskiej Operze Kameralnej. Jak powstała?

B. O.: Scena Mimów bardzo wyraźnie różniła się od Teatru Pantomimy "Stodoła" i "Studio-Kineo". Założyli ją w 1975 roku zawodowi aktorzy, którzy odeszli z Wrocławskiego Teatru Pantomimy Henryka Tomaszewskiego. Jej twórcy na pierwszy plan wysuwali kwestię rzemiosła teatralnego.

Następnie, w roku 1982 artyści Teatru Pantomimy "Stodoła" i część grupy ze "Studio-Kineo" zdali eksternistyczne egzaminy m.in. przed prof. Aleksandrem Bardinim i uzyskali status aktorów zawodowych. Mając w ręku dyplomy aktorzy poszli do stołecznego Biura Kultury, gdzie wynegocjowali dotację na to, by założyć zawodowy teatr pantomimy w Warszawie. Z tym pomysłem zwrócili się do dyrektora Państwowego Teatru Żydowskiego Szymona Szurmieja, który przyjął ich pod swój dach.

W latach 1987-90 przy Teatrze Żydowskim działało też Studium Teatru Pantomimy, które było wspierane przez Ministerstwo Kultury. I to była w zasadzie jedyna szkoła pantomimy w Warszawie z kilkuletnim programem kształcenia, który obejmował wiele dziedzin praktycznych. Edukacja kończyła się egzaminem przed państwową komisją. To Studium ukończyło kilkadziesiąt osób.

PAP: Kolejny rozdział poświęcił pan Teatrowi Akt, który działa do dziś, a jego spektakle warszawiacy mogą oglądać np. w Centrum Sztuki Współczesnej - Zamku Ujazdowskim, w ich siedzibie na Olszynce Grochowskiej lub w plenerze.

B. O. Trzon tego zespołu stanowili adepci Studium Pantomimy powołanego przez Ministerstwo Kultury przy Teatrze Żydowskim w Warszawie oraz aktorzy z Teatru Pantomimy "Stodoła". Założyli go właśnie w "Stodole" w 1990 roku Dariusz Jarosiński, Paweł Pniewski i Marek Kowalski. Później dołączyli do nich Agnieszka i Tomasz Musiałowiczowie. W 1991 roku powołali stowarzyszenie. Ich spektakle odwoływały się do "polskiej szkoły pantomimy", ale też eksponowały plastykę obrazu, uzupełnianą o elementy cyrku i tańca. Teatr Akt tworzył również rozmaite happeningi i akcje uliczne, które odnosiły się do czasów transformacji społeczno-politycznej.

PAP: Kiedy zaczęła się pańska przygoda z pantomimą i kiedy założył pan Warszawskie Centrum Pantomimy?

B. O.: Moja przygoda z pantomimą rozpoczęła się w 1993 roku, kiedy to zobaczyłem spektakl Warszawskiego Teatru Pantomimy pt. "W nocy na Starym Rynku". Zafascynował mnie ogrom niewerbalnych znaczeń, który pozostał ze mną po przedstawieniu. Postanowiłem wtedy, że chcę tworzyć taki teatr. Drugim ważnym spektaklem, który obejrzałem chwilę później, było plastyczno-pantomimiczny przedstawienie Teatru Akt. To wszystko się harmonijnie połączyło w moim umyśle.

Trafiłem do Studio Obrazu Teatralnego "Mim-Art", które było niezwykle ważnym teatrem amatorskim. Przez kilka lat kształciłem się na własną rękę, aż do roku 1999, gdy otrzymałem etat w Warszawskim Teatrze Pantomimy. Tak rozpoczęła się moja przygoda z tym teatrem. Co ważne, jego dyrekcja postanowiła wznowić przedstawienie "W nocy na Starym Rynku", a ja znalazłem się w jego obsadzie.

Niestety, wkrótce Warszawski Teatr Pantomimy rozwiązano. Wówczas wyjechałem do Stanów Zjednoczonych, by studiować teatr pantomimy. Spędzałem w tamtejszej szkole kilka miesięcy w roku. W 2002 roku powołałem do życia mój autorski, początkowo jednoosobowy, Teatr Pantomimy Mimo, który w ubiegłym roku obchodził jubileusz 20-lecia. Schronienie znalazłem początkowo w Mazowieckim Centrum Kultury i Sztuki, a później w Teatrze Na Woli, w którym w 2007 roku wraz z grupą pasjonatów, aktorów i adeptów utworzyliśmy Warszawskie Centrum Pantomimy, a chwilę później Fundację.

PAP: Był pan także jednym z inicjatorów Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Mimu. Od wielu lat jest pan jego dyrektorem i co roku zaprasza do Warszawy gwiazdy światowej pantomimy. O fenomenie tego festiwalu pisze pan w książce. Jakie były jego początki?

B. O.: Nie byłem inicjatorem Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Mimu. Jego twórcą i pomysłodawcą był nieżyjący już dyrektor Teatru Na Woli Bogdan Augustyniak oraz Stefan Niedziałkowski, który w tym okresie prowadził w Teatrze Na Woli Studio Mimów. Natomiast, rzeczywiście byłem obecny przy tym festiwalu od samego początku. Przez dwa lata byłem jego dyrektorem organizacyjnym, a w 2005 roku objąłem dyrekcję artystyczną nad tym wydarzeniem.

PAP: Obok pana ważną postacią w krajobrazie stołecznej pantomimy jest właśnie Stefan Niedziałkowski, któremu poświęcił pan jeden z rozdziałów. Gdzie i kiedy powołał do życia swoje Studio Mimów?

B. O.: Stefan Niedziałkowski wrócił do Warszawy w 1994 roku po pobycie w Stanach Zjednoczonych. I wówczas otworzył swoje Studio Mimów w Teatrze Na Woli oraz objął dyrekcję artystyczną Warszawskiego Teatru Pantomimy. Wydawało się, że to może być nowe otwarcie dla tego zawodowego zespołu. Rzeczywistość okazała się nieco inna, o czym piszę w swojej książce. Do 2004 roku prowadził swoje Studio Mimów w Teatrze Na Woli, a obecnie działa w Mazowieckim Instytucie Kultury.

PAP: Na co zwraca pan uwagę czytelników w tej książce?

B. O: Przede wszystkim ukazuję rozwój sztuki pantomimy na przestrzeni 53 lat w Warszawie. Ten rozwój jest wręcz spektakularny, jeśli chodzi o liczbę zdarzeń i zespołów. Pokazuję też naturalne i konsekwentne przejścia artystów z jednego teatru do drugiego, wzrost ich umiejętności.

Ta historia warszawskiej pantomimy nigdy dotąd nie została opisana. Wiem, dlaczego tak było. Po prostu brakowało materiałów źródłowych. W instytucjach, które powinny gromadzić takie dokumenty w archiwach - prawie nic się nie zachowało. Nikt nie gromadził tych materiałów.

Właściwie moje poszukiwania polegały na docieraniu do aktorów i zespołów, zbieraniu ich relacji, przeszukiwaniu ich prywatnych archiwów, piwnic. Wydobyłem unikalne zdjęcia, czasem natrafiłem na jakieś zapisy filmowe. W efekcie książka przybrała formę opowieści. Z mojej perspektywy relacjonuję i komentuję to, co przez ostatnie 30 lat widziałem. Snuję też relację na bazie dokumentów, świadectw i rejestracji o latach 70. i 80., czyli o tym, czego nie widziałem.

Z perspektywy czasu w tych relacjach i śladach spektakli dostrzec można jeden powtarzający się motyw. Pantomima wymaga niezwykłej dyscypliny, wręcz klasztornej, która prowadzi do tego, że aktorzy wychodzą na scenę i są autentyczni. Po prostu nie kłamią swoim ciałem i emocjami.

Bogato ilustrowana książka Bartłomieja Ostapczuka "Warszawska pantomima - sztuka poza słowami 1970-2023" wydana została przez Fundację Warszawskiego Centrum Pantomimy. Wraz z indeksem aktorów, wstępem i podsumowaniem tom liczy sobie 125 stron.

Publikacja została dofinansowana przez Urząd Miasta Stołecznego Warszawa w ramach programu Biura Kultury "Dziedzictwo kulturowe Warszawy".

Bartłomiej Ostapczuk jest aktorem-mimem, reżyserem przedstawień teatru pantomimy, autorem choreografii, ruchu scenicznego, nauczycielem pantomimy. Jest dyrektorem artystycznym Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Mimu w Warszawie, pomysłodawcą i założycielem Warszawskiego Centrum Pantomimy oraz Teatru Pantomimy Mimo.

Źródło:

PAP