„Podróż zimowa" Franza Schuberta w reż. Łukasza Koniecznego, „Salome" Richarda Straussa w reż. Romualda Wiczy-Pokojskiego, „Głos Potwora" Aleksandra Nowaka w reż. Agnieszki Smoczyńskiej na III Baltic Opera Festiwal w Sopocie i Gdańsku. Pisze Piotr Wyszomirski w „Gazecie Świętojańskiej”.
Relacja z trzech wydarzeń Baltic Opera Festival 2025 i rozważania ogólne na kanwie dokonanego oglądu.
Należę do pewnie mniejszościowej grupy osób, które nie zamykają oczu podczas koncertów muzyki dokładnej i widowisk operowych. Opera jest dla mnie dziełem polifonicznym, w którym każdy znak jest ważny i współtworzy ostateczny rezultat.
Spotkanie I – najtrudniejsze, czyli podróż zimowa w lipcu
Tegoroczny festiwal otworzył performatywny koncept Łukasza Koniecznego specjalnie zainscenizowany na potrzeby festiwalowe. Premierowany w 2023 r. w Berlinie, pokazywany już w Polsce (2024 w Łodzi) jest hybrydą gatunkową, na którą składają się: śpiew z akompaniamentem, taniec i wizualizacje. „Winterreise. Schubert/Müller/Baczyński” to opowieść dla braci Koniecznych szczególna, jednym z komponentów projektu jest autentyczny notatnik ich pradziadka, Kazimierza Fidlera, dokumentujący pobyt w obozie koncentracyjnym w Buchenwald. Ciekawy koncept, wymagający od widza wielkiego skupienia, któremu mogłyby pomóc warunki ekspozycji, ale raczej zaszkodziły niż wsparły.
Wybór miejscówki na prezentację początkowo mnie zachwycił. Szukanie nowych przestrzeni dla popularyzacji muzyki dokładnej to z założenia świetny koncept, ale ostatecznie pokaz w Galerii Layup – 100cznia nie był trafionym pomysłem. Gruchające pod sufitem gołębie i spadające piórka można jeszcze zaliczyć do nieoczekiwanych wartości dodanych, ale już widoczność, naturalne w sumie w ten piękny, słoneczny dzień oświetlenie i brak tłumaczenia sprawiły, że był to dla mnie pokaz trudny w odbiorze. Moja znajomość języka niemieckiego opiera się głównie na przyśpiewkach wesołego zespołu Rammstein i starych polskich filmach wojennych:
Moja znajomość języka niemieckiego opiera się na starych polskich filmach wojennych dlatego bardzo szybko nastąpiła we mnie deziluzja i pozostał jedynie podziw dla popisu wokalnego Łukasza Koniecznego, któremu towarzyszył tancerz Boris Randzio.
Baltic Opera Festival, Winterreise – oklaski i ukłony
Spotkanie II – największe
„Salome”, czyli opera w Operze Leśnej. Zwycięstwo muzyki i śpiewu. Zachwycająca para i orkiestra Sinfonia Varsovia pod batutą Yoela Gamzou. Ta para to oczywiście tytułowa Jennifer Holloway i Gerhard Siegel w roli Heroda, jej wujka. Każde pojawienie się niemieckiego tenora wnosiło energię, był najbardziej charyzmatyczną postacią na wielkiej scenie. Amerykańska mezzo-sopranistka z brawurą poprowadziła szaloną, naznaczoną niespotykanymi komplikacjami genealogicznymi postać (jak podaje T. Craughwell była jednocześnie córką córki siostry Heroda Filipa I i jego własną córką; siostrzenicą i żoną Filipa; córką i bratową Herodiady). Oboje imponowali impostacją, wzbudzając zachwyt publiczności.
Warto też wyróżnić kilka pomysłów inscenizacyjnych i scenograficznych. Odważnym w swojej czytelności był zabieg reżysera Romualda Wiczy-Pokojskiego, który umieścił po obu stronach proscenium żołnierzy i cywilów. Nie mieliśmy problemów z rozszyfrowaniem współczesnego adresu tego pomysłu, a obecność przez cały spektakl agresorów i ofiar nadała opowieści dodatkowego sensu, nie burząc jednocześnie głównego przebiegu. Zachowania członków obu grup były dyskretne, wystarczyła ich, jakże wymowna, obecność. Wicza starał się rozciągnąć przestrzeń widowiska, wysyłając pod koniec Heroda i Herodiadę na widownię, co było także dodatkowym walorem. Napowietrzny, przezroczysty kontener to jeszcze jeden, tym razem już bardzo spektakularny, zabieg wprowadzający kolejny plan i urozmaicający prezentację.
Niezaprzeczalne walory sopockiej „Salome” ucichły w bardzo ważnej scenie. Taniec Salome wg pomysłu Maćko Prusaka przypominał rozmachem sceny batalistyczne we współczesnym, polskim kinie. Rozumiem, że oczekiwanie od Jennifer Holloway, że uwiarygodni szaleństwo Salome adekwatnie szalonym tańcem jest równie naiwne jak oczekiwanie na zwycięstwo polskiej drużyny w Lidze Mistrzów piłki nożnej, ale to, co zobaczyliśmy, zaskoczyło nawet najwierniejszych fanów opery. Nie będę się dalej pastwić, opuszczam wszystkie siedem zasłon.
„Salome” to zwycięstwo opery, czego najlepszym dowodem była reakcja licznej widowni. Pięć tysięcy osób na pokazie opery robi na pewno wrażenie.
Richard Strauss, Salome @ Baltic Opera Festival – premierowe oklaski i ukłony
Spotkanie III – najbardziej satysfakcjonujące
Rozpoczęli równo i wspaniale, ale ona skończyła już po 57 minutach, a oni po 80 minutach. Splot niezwykle szczęśliwych okoliczności skumulował kosmiczne wrażenia i stworzył wyjątkową, potrójną koincydencję: Polak w kosmosie, kosmiczny tenis w Londynie i kosmiczny „Głos Potwora” w Gdańsku.
Od czasu „Ariadny na Naxos” nie widziałem w Operze Bałtyckiej w Gdańsku tak dobrego przedstawienia. Spektakl potwierdził, że mniej znaczy często lepiej, a opera potrzebuje reżysera równie jak dyrygenta. Intrygująca muzyka, świetne pomysły scenograficzne bez zagracania sceny, dopracowane wizualizacje i najwyższej jakości wideo. Nad wszystkim wzruszający głęboką emocjonalnością głos solisty. Smoczyńska! Nowak! Shemet! Dobesz! Berkowicz! Monowid!!
„Głos Potwora” udowadnia, że opera nie musi mieć kiczowatego libretta, że solista nie musi ciągle zerkać na dyrygenta, że śpiewak może być prowadzony przez reżysera, który ma koncepcję i oryginalne pomysły, że chór może zagrać, a nie tylko stać. Że emocjonalność może być wiarygodna i… realistyczna, gdy koncepcja muzyczna i wokalna współgrają ze sobą i uzupełniają. Że może zaskakiwać i chwytać za gardło na początku i puścić dopiero na końcu.
Choć inspiracją dla Roberta Bolesto był życiorys Solomona Perela i film „Europa, Europa” Agnieszki Holland, to autor libretta rozszerzył i zuniwersalizował opowieść poprzez poprowadzenie narracji opartej dość swobodnie na mitologii. Uzyskany dzięki temu patos jest wielowymiarowy, opowieść ucieka przed zaszufladkowaniem, ale główny komunikat jest czytelny: każda wyjątkowość, inność, nieprzystawalność jest zawsze śmiertelnie zagrożona bez względu na czas i pozorny spokój – Zły nigdy nie zasypia, co najwyżej ucina sobie mikrodrzemkę jak żyrafa.
Umiejscowienie akcji w Muzeum Europy i nakładanie się dwóch porządków opowieści: mitologicznej (tragiczna historia Meduzy) i realistycznej (wystawa muzealna od ustawiania obiektów, poprzez udostępnienie widzom po sprzątanie po zakończeniu ekspozycji) tworzy kolejny poziom do interpretacji. Tytuł opery nawiązuje do zmiennego odczytywania postaci mitologicznej. Meduza, niegdyś piękna kobieta ukarana zamianą w odrażającą istotę za zakazaną miłość (zdemaskowano jej związek z Posejdonem), była uważana początkowo za potwora i budziła grozę. Dopiero z czasem, ta jedyna ze śmiertelnych Gorgon, została uznana za ofiarę i zrozumiano jej tragedię.
Ta historyczna zmienność pozycjonowania Meduzy w zbiorowej świadomości sprawia, że opowieść staje się niezwykle pojemna znaczeniowo i zaskakująco celnie koresponduje z zagrożeniami prywatnymi i globalnymi naszych czasów. Agnieszka Smoczyńska, jedna z największych nadziei polskiego kina, operę wyreżyserowała, co zdarza się niezmiernie rzadko (w Polsce na pewno pozwalają na to Trelińskiemu i Warlikowskiemu). Oglądamy dopracowaną, całościową koncepcję wizualną i przestrzenną. Wideo samo w sobie zasługuje na żywot osobny, wizualizacje Natana Berkowicza wzmacniają tragiczny przekaz, scenografia Jagny Dobesz daje tlen i znaczenie, co na niewielkiej jak na wyobrażenia operowe scenie w Gdańsku jest niezwykle ważne.
Alek Nowak pisząc „Głos Potwora” wpisał w niego konkretny głos. Kontratenor jest idealnym medium do wyrażenia tak wielkiej skali przeżyć, z jaką stykamy się w opowieści. Jan Jakub Monowid, oprócz unikalnej skali daje jeszcze wzruszającą emocjonalność i niewinność. Ten współczesny „monodram na chór i solistę” mimo niedługiego przecież przebiegu dostarcza tyle inspiracji i podniet, że długo po zakończeniu niepokoi i namawia do przeżywania i powrotów.
Produkcja Malta Festival, Kulczyk Foundation, Opery Bałtyckiej w Gdańsku i Narodowego Centrum Kultury miała premierę na Malta Festival 28 czerwca i była najjaśniejszym akcentem polskiej prezydencji w Unii Europejskiej, o której chyba mało kto wie w kraju wiecznych wyborów i wszechogarniającego hejtu walczącego zaciekle z wywyższeniową bucerką. Szkoda, że do końca roku spektakl można zobaczyć tylko na festiwalu Eufonie, bo bardzo potrzebny jest w Gdańsku – to gotowy przepis, to najlepszy przykład jak można zrobić coś wartościowego w tak trudnych okolicznościach, w jakich funkcjonuje Opera Bałtycka.
Co dalej z festiwalem i… operą?
(…) wchodzimy w fazę dojrzałą, w której możemy planować festiwal bez stresu cały rok.*
*Tomasz Konieczny w rozmowie z Anną S. Dębowską zamieszczonej w programie BOF, którą bardzo warto w całości opublikować w internecie (przyp. red.)
Po pięciu latach starań Tomaszowi Koniecznemu udało się dopiąć swego: ma zapewnione finansowanie na kilka lat i budżet na poziomie co najmniej 7,5 mln zł. Czy to dużo? Nie jestem watchdogiem, więc nie pytam: kto, ile i dlaczego, ale należy wiedzieć, że opera, jeśli ma mieć jakość, to musi kosztować, bo taki jest rynek usług w tym gatunku. Kilkuletnie budżetowanie zapewniają: Orlen, Ministerstwo i samorząd województwa pomorskiego poprzez gwarantowane, dedykowane zwiększenie dotacji podmiotowej dla Opery Bałtyckiej. Gwarancja kilkuletniego dofinansowania pozwala na planowanie, a my możemy nie tylko cieszyć się, że mamy festiwal, ale też możemy, a nawet powinniśmy… wymagać (uśmiech).
Oprócz oczywistego postulatu jak najwyższej jakości poproszę o większy offset dla pomorskiej kultury. Najbardziej oczywisty poziom tego oczekiwania to dłuższy żywot i dostępność produkcji festiwalowych (powinny wejść, gdzie to możliwe, do repertuaru Opery Bałtyckiej). Poprzez festiwal można przybliżać sztukę i specyfikę opery dla widza spoza operowej bańki. Nie chodzi o to, by opera trafiła pod strzechy, bo to zawsze będzie nieco elitarna dziedzina, ale żeby więcej osób ją rozumiało. Mądre i atrakcyjne działania popularyzatorskie są potrzebne nie tylko BOF, ale także Operze Bałtyckiej, jeśli idea nowej opery ma zyskiwać zwolenników i dialogować z oponentami, którzy uważają ją za zbyt drogą rozrywkę dla tłustych kotów i oczekują bardziej sprawiedliwego podziału pieniędzy publicznych w celu zaspokojenia potrzeb różnych środowisk twórczych.
Czy stać na sukces? O genezie i finansach Baltic Opera Festival
Dwa
lata temu zastanawiałem się czy sukces, jakim była I edycja BOF, będzie
kontynuowany. Nie jest żadną tajemnicą, że proces budowania BOF
rozpoczął się za czasów innej ekipy politycznej i można się było
zastanawiać czy będzie kontynuacja. Jak się okazało, nie tylko jest ciąg
dalszy, ale też obserwujemy rozwój i gwarancję stabilizacji. Jak to się
stało, że flagowy projekt poprzedniej ekipy jest kontynuowany przez
obecną i to z jeszcze większym przytupem? To na pewno osobisty sukces
Tomasza Koniecznego a na naszym, pomorskim gruncie niedościgłego
dyplomaty, jakim jest bez wątpienia Romuald Wicza-Pokojski. Opera ponad
polityką? Bardzo proszę o kulturę ponad polityką (uśmiech).
Szukajmy gwiazd, którym się chce
[foto, wideo] Hommage, czyli dwa dni na Malcie
Obserwacja
procedur pozyskiwania środków na kosztowne wydarzenia artystyczne
skłania do mało odkrywczego spostrzeżenia, że bez gwiazd to ani rusz.
Dominika Kulczyk, gwiazda biznesu i najbogatsza Polka, nie tylko
uratowała Malta Festival, ale podniosła festiwal na najwyższy poziom w
Polsce, a przecież nie musiała, bo naprawdę nic nie musi. Tomasz
Konieczny, dyrektor artystyczny BOF, jest wybitnym śpiewakiem o
ugruntowanej pozycji na arenie międzynarodowej i nie musiałby poświęcać
kilku lat dla idei BOF, ale poświęcił i dopiął swego. Szukajmy więc
gwiazd, którym się chce i które albo mają pieniądze albo potrafią je
zdobyć.
Uzyskane korzyści: bezpłatne akredytacje na wydarzenia