"Balladyna" Juliusza Słowackiego w reż. Wojciecha Adamczyka w Teatrze Telewizji. Pisze Krzysztof Krzak w Teatrze dla Wszystkich.
Niecały miesiąc temu mieliśmy możliwość obejrzenia w Teatrze TVP piątą inscenizację „Lata w Nohant” Iwaszkiewicza. 22 listopada 2021 roku pokazano zaś czwartą realizację telewizyjną „Balladyny” Juliusza Słowackiego. Wszystko wskazuje na to, że tendencja narodowo–patriotyczna w tym medium publicznym trzyma się mocno.
Nie mam nic przeciwko prezentacji w największym teatrze w Polsce, jakim jest Teatr Telewizji (choć jego oglądalność spada z sezonu na sezon), rodzimej klasyki, ba, nie przeszkadza mi powtarzalność realizowanych tytułów pod warunkiem, że każda kolejna inscenizacja przynosi coś nowego, odkrywczego, a nawet kontrowersyjnego. Bo tylko wtedy jest sens pokazywania znanej choćby z lektury szkolnej historii. Ważne są również kreacje aktorskie – w poprzednich spektaklach telewizyjnych tytułową bohaterkę zagrały: Zofia Kucówna (w reżyserii Ewy i Czesława Petelskich), Krystyna Janda (u Olgi Lipińskiej) i Anna Korcz (w przedstawieniu Janusza Wiśniewskiego).
Wojciech Adamczyk, reżyser obecnej telewizyjnej wersji tragedii Słowackiego, ma już za sobą doświadczenie w jej reżyserowaniu – ponad dwie dekady temu wystawił ten dramat w łódzkim Teatrze Powszechnym. Teraz główną rolę powierzył Katarzynie Ucherskiej, z którą współpracował przy okazji serialu „Dziewczyny ze Lwowa” i podczas dyrektorowania w Teatrze Ateneum, w którym aktorka jest na etacie. Wybór ciekawy, gdyż dziewczęcy wygląd aktorki znakomicie kontrastuje z czynami, których dopuszcza się jej bohaterka w drodze po władzę. Niestety, Ucherska nie udźwignęła tej trudnej i wymagającej roli (może przyszła ona do niej jednak za wcześnie). Balladyna w jej interpretacji jest osobą – jak to się mówiło w mojej młodości – „bezpłciową”, nijaką, nie budzącą mocniejszych emocji.
Wewnętrzne przeżycia bohaterki aktorka wyraża jedynie mocnym rozszerzaniem oczu. Nic więc dziwnego, że rywalizująca z nią Goplana (Lidia Sadowa) nie ma problemów z jej pokonaniem (notabene: w spektaklu Adamczyka tytułowa bohaterka nie ginie od pioruna lecz od… malin). Zarzut „bladości” granych postaci, zwłaszcza tych kluczowych dla dramatu, dotyczy w najnowszej „Balladynie” nie tylko wykonawczyni roli tytułowej. Pozytywnie wyróżniają się: Grzegorz Daukszewicz jako rubaszny Grabiec i przede wszystkim Modest Ruciński w roli demonicznego Kostryna. Są również Krzysztof Gosztyła (Kanclerz) i Sławomir Głazek (Rycerz), reprezentanci starej dobrej szkoły aktorstwa, potrafiący przykuć uwagę widza najmniejszą nawet rolą, tworzoną wyrazistym, elektryzującym przekazem słownym.
Co – poza aktorami – oglądamy na ekranie? Pomieszanie świata baśniowego z realnym w scenografii stworzonej przez Marka Chowańca. Jest ona dość oszczędna, a jednocześnie funkcjonalna, pozwalająca na płynne przejścia z jednego miejsca akcji w drugie. Dominuje spowity mgłą las (nie tylko on jest zamglony), podświetlony (czasem nawet prześwietlony) ostrym, czerwonawym światłem; jest też chata Wdowy (nadspodziewanie dobrze zagrana rola matki przez Dorotę Chotecką, znaną widzom z serialu „Ranczo”, nadużywającą jednak w scenie finałowej krzyku), zamek Kirkora… W tych przestrzeniach poruszają się aktorzy ubrani przez Katarzynę Adamczyk w kostiumy przywodzące skojarzenia z „Wiedźminem” i „Gwiezdnymi wojnami”, co może wywoływać niezamierzony efekt komiczny, jak w scenie gdy Balladyna w męskim przebraniu dowodzi bitwą. Śmieszą też wzięte z bajek dla dzieci efekty znikania i pojawiania się na pstryknięcie palców poszczególnych postaci, uzupełniane kolorowymi obłoczkami i dźwiękami jak z pozytywki. Natomiast muzyka Piotra Salabera, wraz z wszechobecną mgłą, tworzy ponury, groźny, tajemniczy klimat świata opowieści z pradziejów naszego kraju, w którym ludzie targani są ekstremalnymi namiętnościami i żądzami. Ich potęgi nie udało się w pełni przekazać w telewizyjnej „Balladynie” A.D. 2021.