„Ba!” Wojciecha Kassa w reż. Heleny Radzikowskiej w Muzeum K. I. Gałczyńskiego w Praniu. Pisze Joanna Chachuła w Kronikach Muzeum Marii Konopnickiej w Suwałkach.
Sierpniowy wieczór, ciepły i cichy. Las wokół Leśniczówki Pranie powoli zasypia, a przed gankiem zbiera się grupka miłośników poezji. Niewielka, ale czuję, że pełna oczekiwania. Na co? Na niezwykłe spotkanie z mową wiązaną, z dwoma poetami Konstantym Ildefonsem Gałczyńskim i Wojciechem Kassem oraz utalentowanym aktorem Łukaszem Borkowskim.
Skupieni wchodzimy wąskimi schodami na strych leśniczówki. W niewielkiej przestrzeni unosi się duch gospodarzy tego miejsca. Siadamy na prostych krzesłach, nikt nie rozmawia, nie rozgląda się. Czekamy i oto wchodzi pomiędzy nas Łukasz Borkowski. Zaczyna się spektakl, bo to nie jest zwyczajne „podanie" wiersza, a właśnie spektakl.
Ba! Wojciecha Kassa to poemat wybitny. Jest w nim nie tylko opowieść o zmaganiach poety z własnymi demonami, materią języka, z bólem i rozterkami człowieka wrażliwego na piękno świata i jego okrucieństwo. Wiersz faluje i tańczy, zmienia tempo, rytmy i rymy. W Ba! Wojciech Kass zaklął duszę poematu. Słowa dotykają najczulszych miejsc w odbiorcy, prowadzą i uwodzą. Nie sposób uwolnić się od emocji i napięcia.
Czy jest możliwe dodanie czegokolwiek do tego wyjątkowego tekstu? Sądziłam, że nie. Łukasz. Borkowski udowodnił jednak, że jak najbardziej.
Siedzimy blisko, widzimy jak pracują mięśnie, jak krople potu lśnią na czole. Czujemy wysiłek wkładany w gesty, a każdy z nich jest przemyślany, zrośnięty z wypowiadanymi strofami. Kiedy pada pytanie, mamy ochotę odpowiadać, bo aktor wciąga widzów w głąb wiersza. Stajemy się częścią tego niezwykłego spektaklu, wszyscy razem i każdy z osobna. Słowa „wchodzą" w nas i zagnieżdżają się w duszach i umysłach.
Niektórzy poruszają ustami, bo znają poemat na pamięć, ale jest cicho. Tylko głos Łukasza Borkowskiego wypełnia strych, głos, ruch, energia i emocje. I to wszystko jest współodczuwane przez grającego i publiczność. Nigdy jeszcze nie doświadczyłam takiego teatru. Słowo, gest, zatrzymanie, pauza pozwalają fizycznie poczuć wiersz, to doznanie nie tylko duchowe, ale również zmysłowe.
Kiedy Łukasz Borkowski staje w oknie, wygrywa prosta melodię na glinianej okarynie i mówi:
Ratuj braciszku
i gdzie bądź zanieś
zaklętą w glinianą okarynę
melodię mojej skargi
drwinę.
...płaczę, łzy płyną i nic nie mogę na to poradzić. To dla mnie najbardziej poruszająca scena tego spektaklu. Czuję ogrom rozpaczy K., bezradność wobec losu, błaganie o jego odmianę, tęsknotę i ból. Za sprawą Łukasza Borkowskiego to wszystko staje się jeszcze bardziej dojmujące, bo oto inny człowiek czuje ten wiersz, tak jak ja. Właśnie czuje – sercem i ciałem, a nie jedynie odczytuje.
W tym spektaklu gra nie tylko aktor, nie tylko tekst poematu. Grają także przestrzeń strychu – na co dzień przytulna, a teraz klaustrofobiczna, kiedy siedzimy z K. w izolatce w szpitalu psychiatrycznym i patrzymy na wrony w parku, grają cienie na drewnianych ścianach, szelest spadających na podłogę kartek i stukot butów, skrzypiące drzwi do sąsiedniego pomieszczenia i trzaskające drzwiczki lodówki.
Pełnia – tylko tak mogę określić to, co dzieje się wokół mnie i we mnie.
Poemat i spektakl dobiegają końca. Cisza. Dopiero po chwili zaczynamy bić brawo, ale wiem, że to za mało. Te oklaski nie oddają ogromu zachwytu, który kłębi się w sercu, w głowie.
Wychodzimy oszołomieni. Nikt nie oddala się, stoimy przed leśniczówką, toczą się ciche rozmowy. Nie wiem, jak wyrazić emocje, których doświadczyłam, więc milczę.
A poemat Ba! zostaje w nas, nie daje spokoju, domaga się kolejnych odczytań. Wielokrotnie do niego wracałam, ale teraz jest inaczej.
Wojciech Kass dał temu poematowi duszę, Łukasz Borkowski – ciało.