„Art of Living” wg Georgesa Pereca, w reż. Katarzyny Kalwat, w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Rozsiadłem się do tej uczty z wielkimi oczekiwaniami a wręcz - jako fan Pereca – roszczeniami. Najpierw – przez jakiś kwadrans - nie byłem pewien, czy to na pewno moje ulubione smaki, czy wszystko zostało należycie doprawione, ale wkrótce już z radością wybierałem z owego pieczystego te kawałki chudziutkie, te kosteczki, które z lubością wysysałem do ostatniego szpiczku, miętosząc je skrupulatnie, czy aby nic tam nie zostało, a pomlaskiwałem z ukradka też.
Przepraszam reżyserkę i dramaturga za zgoła niewegańską metaforę, ale właśnie tak mi na Art Of Living w Starym było. Było mi dobrze.
Rozkosznie było patrzeć na aktorów bawiących się tekstem, a scena (ciekawe – zagrana czy zaimprowizowana) pewnego nieporozumienia między postaciami granymi przez Urszulę Kiebzak i Pawła Kruszelnickiego – była wprost majstersztykiem. Zresztą, słabszych ról dostrzec tu niepodobna bo ten spektakl jest kreacją zespołową i SŁOWO „kreacja” jest koherentne. Otóż to, bo Art of Living jest spektaklem właśnie o słowach i może właśnie dlatego obszedł mnie wyjątkowo mocno, gdyż – w pewnym uproszczeniu mówiąc - zawodowo emituję słowa. I często zastanawiam się nad tym, jak to możliwe, że moim słuchaczom niekiedy zdarza się słyszeć zupełnie coś innego, niż ja im powiedziałem. No właśnie, jak?
Napisy generowane przez rozumator mowy, czy jak to tam się nazywa, z powodu rozmaitych zakłóceń (o czym – jako się rzekło – jest ten spektakl) kilkukrotnie wywołały we mnie niepohamowany śmiech, potęgowany tym, że akurat na scenie widzieliśmy sytuację zgoła niewesołą. Jak sądzę dla aktorów to sytuacja dość intrygująca, zważywszy na to, że nie widzą, co tam to urządzenie sobie bzdurzy i jak rozumie ich słowa. Podobno maszyna ma się „uczyć”, ale gdy będzie dosłownie pisać co słyszy, spektakl trzeba będzie z afisza zdjąć. Chwała Bogu, perspektywa to odległa.
Z obowiązku recenzenckiego napiszę, że przedstawienie jest dość długie (5h) i że jest „nie dla każdego”, ale krótsze być nie może, gdyż wówczas będziemy mieć do czynienia z brykiem z Pereca, a Stary bryków nie daje (książka też jest długa i też nie dla każdego) i owe godziny w teatrze dały mi zupełne zadowolenie artystyczne, jak mawiał Antoni Słonimski.
Sodkie. A przepraszam, eł mi zjadło.