1. Czy w trakcie praktyki recenzenckiej odczuwała Pani potrzebę
sformułowania kryteriów pisania (jeśli tak, proszę wskazać odnośnik
bibliograficzny lub podać link)? Czy te kryteria się zmieniały (jeśli
tak, to w jaki sposób)?
Nigdy. Do pisania potrzebuję impulsu, konceptu, czasem formalnego. Najczęściej punktem wyjścia jest tekst. Mam alergię na tak zwane opisy przedstawienia, odkąd skodyfikowano je jako osobny gatunek i zaczęto „uczyć” ich pisania studentów teatrologii.
2. Jakiego przedstawienia dotyczyła pierwsza opublikowana przez Panią recenzja teatralna i gdzie została ogłoszona?
Nie pamiętam. Systematycznie zaczęłam publikować dość późno (w połowie lat dwutysięcznych), bo wcześniej pracowałam w teatrze, a poza tym nie miałam gdzie. Te najdawniejsze teksty (sprzed 2000 roku) nie były recenzjami w czystej postaci, formalnie sytuowały się na pograniczu, te późniejsze często zresztą też (gatunkowa „nieczystość” jest chyba cechą mojej publicystyki).
3. Czy zdarzyło się Pani odmówić napisania recenzji w obawie przed zarzutem środowiskowego uwikłania? Jeśli tak, co było powodem odmowy?
Czasem wykorzystywałam argument nieco bliższej znajomości z realizatorami spektaklu jako wygodny excuse do nienapisania tekstu. Wielokrotnie odmawiałam pisania o przedstawieniach tak słabych, że publikacja oznaczałaby kopanie leżącego.
4. Czy zdarza się, że pisząc tekst krytyczny włącza Pani tryb autocenzury? Jeśli tak, z jakich powodów?
Czasem go włączam. Na przykład wtedy, kiedy zarzut wydaje mi się małostkowy. Czasem nie tyle się autocenzuruję, co stosuję znieczulenie. Zdarzyło mi się doświadczyć sytuacji odwrotnej: redakcja była niezadowolona z wymowy recenzji (pisanej do spółki) i próbowała wpłynąć na jej złagodzenie. Rzecz jasna się nie zgodziliśmy. W odwecie bez uzgodnienia zmieniono nam tytuł tekstu.
5. Profesor Zbigniew Raszewski zwykł przestrzegać swoich uczniów przed pułapkami, które czyhają na recenzentów w podróżach służbowych. Zwracał zwłaszcza uwagę na powszechność uprawianej przez teatry bufetowej korupcji. Czy z Pani doświadczenia wynika, że podobne praktyki to już przeszłość, czy wciąż są stosowane?
Jako recenzentka nie doświadczyłam, ale jestem niezbyt rozpoznawalna i mało bywam. Natomiast doświadczyłam dość żenujących awansów, gdy jako pracowniczka (niskiego szczebla) stołecznych instytucji reprezentowałam je gdzieś w Polsce.
6. Czy któraś z okoliczności wymienionych niżej Pani zdaniem naraża krytyka podejmującego się zrecenzowania spektaklu na zarzut przekroczenia dobrych obyczajów?
● bliska (prywatna) znajomość z głównymi realizatorami/odtwórcami przedstawienia, kierownictwem teatru,
● bliska (prywatna) znajomość z rodziną/bliskimi głównych realizatorów/odtwórców przedstawienia, kierownictwa teatru,
Dotyczy obu podpunktów: to jest sytuacja graniczna i rozstrzygnięcie zależy od okoliczności i siły charakteru krytyka. Sam fakt znajomości o niczym nie przesądza, ważne, czy z tego powodu włączamy tryb autocenzury lub łagodzimy zarzuty. Jeśli nie – w pisaniu nie widzę nic zdrożnego.
● podległość służbowa wobec któregoś z głównych realizatorów/odtwórców przedstawienia, członków kierownictwa teatru (np. rektor/dziekan – wykładowca),
Można pisać pod warunkiem, że recenzja będzie niepochlebna.
● wykonywanie w tym samym czasie (bądź w nieodległych terminach) płatnych prac na zlecenie teatru, w którym wystawiono przedstawienie,
To dyskwalifikuje bezwzględnie.
● praca na etacie w innym teatrze,
Kiedyś praca na etacie w teatrze (także w Teatrze TV) zamykała drogę do uprawiania krytyki teatralnej. Nie było to uregulowane formalnie, lecz opierało się na niepisanej środowiskowej zasadzie. Dziś większy problem stanowią nie ci, którzy są etatowo związani z teatrem, o czym publicznie wiadomo, lecz ci, których formalnie takie więzi nie łączą, choć de facto figurują na listach płac. Innymi słowy w rugowaniu złych praktyk skuteczniejsza wydawałaby mi się zasada przejrzystości (informowanie w stopce o aktualnie pobieranych stypendiach, honorariach, udziale w grantach, zasiadaniu w płatnych komisjach selekcyjnych lub opiniujących, sądach konkursowych) niż egzekwowanie łatwych do ominięcia wymogów formalnych.
● inne (jakie?).
Kiedy tekst ma być przepustką do zdobycia etatu / zlecenia / usług / nagrody / stopnia kariery, albo nie daj Boże powstaje na konkretne zamówienie.
7. Czy czyta Pani blogi, prowadzone przez ludzi zajmujących się teatrem zawodowo? Dlaczego nie lub dlaczego tak?
8. Czy czyta Pani blogi o teatrze, prowadzone przez nieprofesjonalistów? Dlaczego nie lub dlaczego tak?
Ad. 7 i 8. Incydentalnie. Sama nie eksploruję, najczęściej wiodą mnie tam linki podesłane przez znajomych.
9. Czy zdarza się Pani czytać cudze recenzje (klasyków lub bieżące) dla przyjemności?
Dla przyjemności czytam klasyków. Recenzje bieżące czytam raczej z przyczyn zawodowych lub z ciekawości; czasami z obsesyjnej obawy, że napiszę o przedstawieniu coś, co może być uznane za wtórne (z powodu długiego procesu wydawniczego przed takimi zarzutami nie są chronieni na przykład recenzenci miesięcznika „Teatr”; dlatego uważam, że teksty krytyczne, publikowane w papierowych periodykach od dwutygodnika wzwyż, redakcje winny opatrywać dzienną datą złożenia przez autora).
10. Czy chadza Pani do teatru dla przyjemności?
Idealistycznie zakładam, że do teatru powinno się chodzić dla przyjemności (po zachwyt, wzruszenie, oczyszczenie, naukę, zabawę). Natomiast stanowczo zbyt często wychodzę z teatru znękana (Andrzej Bobkowski: „Przyjemnością jest pójście do teatru, ale nieraz wyjście jest jeszcze większą”).
11. Kogo z polskiej krytyki teatralnej ceni Pani najwyżej? Dlaczego? Czy któregoś nazwałaby Pani swoim mistrzem?
Pracę magisterską pisałam o Boyu, ale to nie był mój wybór, lecz propozycja profesora Raszewskiego. Odnalazłam i przeczytałam wszystkie krytyczne teksty Boya o teatrze w pierwodrukach, a nie w ocenzurowanych Pismach. Boy mnie irytował z wielu względów (nie czas i miejsce na takie wywody), ale doceniam, że nie nudził i dobrze pisał. Mam nabożny stosunek do Karola Irzykowskiego. Doznaję olśnień czytając poszczególne teksty Marty Fik, Jerzego Koeniga, Ludwika Flaszena. Pomimo świadomości rozmaitych uwikłań, przekłamań i kombinacji uwielbiam Jana Kotta, którego poznałam osobiście. Spośród żyjących trudno mi wskazać bezwarunkowe kandydatury, powiedzmy, że zapamiętałam poszczególne teksty różnych autorów. Niektórych cenię za styl lub polemiczny temperament, innym ufam (nawet jeśli się nie zgadzam), z kilkoma odczuwam powinowactwo w kwestii upodobań.
12. Czy uważa Pani, że krytyka teatralna ma jakikolwiek wpływ na teatr / życie teatralne / środowiskowe obyczaje? Jeśli tak – jaki (proszę wskazać konkretne przykłady).
Na teatr – nie mam pojęcia. Na życie teatralne – jakieś ma. Na obyczaje chyba też, nie zawsze dobry. Czasem ma wpływ na rozkwit kariery lub jej wyhamowanie – nie tylko recenzowanych, ale także recenzującego.
Małgorzata Piekutowa – absolwentka wydziału Wiedzy o Teatrze warszawskiej PWST. Pracowała m.in. w Instytucie Sztuki PAN, Teatrze Narodowym w Warszawie, Agencji Filmowej TVP, Muzeum Narodowym w Warszawie. Publikowała na łamach portalu Teatralny.pl, współpracuje z miesięcznikiem „Teatr”. Obecnie w redakcji „Raptularza” e-teatru.