"Amerykański cesarz" w reż. Ivety Ditte Jurčovej z Divadlo Pôtoň w Bratysławie w ramach Przeglądu współczesnego słowackiego teatru „Dzieje się obok" w Instytucie Teatralnym w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Poniekąd to teatr dokumentalny, przedstawienie bowiem powstało na podstawie reportażu Martina Pollacka, który opisał wielką emigrację mieszkańców Galicji do Stanów na przełomie XIX i XX wieku. Nasi bohaterowie uciekają przed biedą (już przysłowiową – galicyjską), głodem, przed wcieleniem do armii. Cóż to było za miejsce w umysłach naszych emigrantów, ta Ameryka? No, trochę jak ze snu albo z baśni, skoro sam amerykański cesarz wyrażał zgodę na wjazd niepiśmiennego galicyjskiego chłopa… A jak już wyraził - trzeba było jakoś się tam dostać, znaleźć pracę, i pewnie kiedyś spełnić swoje marzenie o kupnie sklepu z artykułami rożnymi, gdzie siostra stanie za ladą, a rodzice usiądą na ławeczce i będą pilnować interesu gdzieś w bieszczadzkiej wiosce. To kameralne przedstawienie – istotnie momentami baśniowe i oniryczne, było jednak przygnębiające, chwilami nawet okrutne, brudzące – w rożnym zresztą sensie, byliśmy bowiem świadkami upokorzeń (tak, był pretekst do rozebrania aktora) czy oszustw, jakich ofiarami padali emigranci, i dziś nóż się w kieszeni otwiera…
Faktycznie, trudno pokazać konieczność emigracji w jakichś pogodnych kolorach, ale zauważmy, że Wojciechowi Kościelniakowi w TCN się to udało, w jego Przybyszu ten Nowy Świat jednak potrafił przyjeżdżających do Stanów zachwycić, a w Cesarzu – życie naszych bohaterów zmienia się niewiele, owszem, niewolniczą nieludzką pracą oszczędzają te mityczne dolary, nie radząc sobie jednak dokumentnie ani z samotnością ani tęsknotą za bliskimi.