„Ameryka” w reż. Julii Holewińskiej z Teatru Polskiego w Bydgoszczy na XVI Międzynarodowym Festiwalu Gombrowiczowskim. Pisze Tomasz Domagała na stronie domagalasiekultury.pl.
Spektakl Julii Holewińskiej zaczyna się sceną, która mocno determinuje odbiór całości. Oto Witoldo (to nie literówka) Gombrowicz, budząc się prawdopodobnie z jakiegoś sennego koszmaru, rusza w kierunku tylnej ściany scenografii Tomasza Szerszenia, złożonej z pasów jakiejś jasnej tkaniny, ponieważ widzi wyświetlony na niej imponujących rozmiarów obraz morza. Grający tę postać Damian Kwiatkowski od razu przystępuje do jej ekspozycji, obudowując swoje zachowanie szeregiem gestów wskazujących na pewnego rodzaju ekscentryczność połączoną z obscenicznością. Staje więc nagi – wygląda teraz, że na plaży – i wygłasza monolog będący w istocie emocjonalnym strumieniem świadomości bohatera. Wynika z niego, że widzi statek, na pokładzie którego płyną jacyś oni, nie wiadomo jeszcze, kim są, skąd i dokąd płyną, ale jedno wydaje się pewne: punktem odniesienia będzie tu on sam, Witoldo Gombrowicz i to – jak sugeruje „hiszpańskopodobna” forma jego imienia – ten południowoamerykański, z czasów gdy mieszkał w Argentynie. To on jest tu twórcą, z perspektywy którego poznamy tytułową Amerykę, ale i tworzywem (duchowym i myślowym), z którego za chwilę cały ten świat zostanie ulepiony. Pomysł to bardzo ciekawy, gdyż w finale tego spektaklu okazuje się, że – wzorem naszego wielkiego rodaka – jakbyśmy nie opowiadali o Ameryce, zawsze i tak opowiadamy o sobie. Poniedziałek ja, wtorek ja, środa ja… Z zastrzeżeniem, że chodzi tu nie tyle o opowieść indywidualną, ile narodową.
W kolejnej po morzu scenie zjawiają się na scenie postaci związane z Ameryką Południową, rodem wzięte z polskiej Krainy Metaxy czyli przestrzeni, w której znajdują się wszystkie nasze mityczne – kulturowe i żywe – narodowe persony (szerzej rozwodzi się o niej Olga Tokarczuk w swojej książce „Czuły narrator”). A więc: Krzysztof Kolumb, Diego Maradona, Niewolnica Isaura i Amazonia. Najciekawsza staje się tu bohaterka słynnego brazylijskiego serialu, jej obecność pokazuje bowiem, że cała ta opowieść – zarówno narratora Gombrowicza, jak i Julii Holewińskiej – podszyta jest polskością. I rzeczywiście, jak łatwo się domyślić, choć kolejne sceny są poświęcone odpowiednio każdej/emu z bohaterek/rów, ich istotę stanowi nie tyle ich amerykańskość, ile amerykańskość zdeterminowana polskością. W warstwie wizualnej znajduje to ekwiwalent w odsłanianiu kolejnych, ukrytych dotąd pod prześcieradłami rzeźb, poświęconych symbolicznie każdej z nich. Z tej perspektywy spektakl Holewińskiej byłby więc powrotem do galerii amerykańskiej w dawno opuszczonym muzeum polskości, by jeszcze raz przyjrzeć się z bliska symbolicznym figurom (wspaniała praca Mai Krupińskiej), powstałym w procesie naszego narodowego wchłaniania Ameryki przez mentalną polską przestrzeń. Wisienką na torcie tego doświadczenia staje się wówczas finałowe odkrycie, że nasz przewodnik po tej opowieści – słynny „argentyński” pisarz Witoldo Gombrowicz – jest tu nie tylko kustoszem czy narratorem, ale przede wszystkim żywym eksponatem, chodzącym symbolem natychmiast narzucającej się wszelkiemu obcemu ekspansji polskości. Wiecznie żywy jej kreator i dyrygent, Tadeusz Kantor literatury w ciągłej pogoni za Noblem!
Spektakl zrealizowany jest w sposób bardzo ciekawy, aczkolwiek jest to bardziej teatralny esej, oparty na tekście i w tekście się stwarzający, niż dzieło teatru zdarzeń. Trzeba też jednocześnie przyznać, że bez znakomitych ról Damiana Kwiatkowskiego, Zheni Doliak, Pawła L. Gilewskiego, Emilii Piech oraz Marcina Zawodzińskiego, popartych głęboką wiarą w ten projekt, tego spektaklu by nie było.
Przedstawienie Julii Holewińskiej jest niezwykle ciekawą propozycją tegorocznej edycji MFG, a to dlatego, że prezentuje odrębny teatralny język w mówieniu zarówno o samym Gombrowiczu, jak i o jego wkładzie w narodową kulturę, i choćby z tego powodu na pewno ten spektakl zapamiętam.