EN

14.11.2023, 12:30 Wersja do druku

Alfabet dla zaawansowanych: Barbieri, Mrozowski, Paska

W „Alfabecie dla zaawansowanych" spróbuję uchronić od zapomnienia postacie, z którymi związało mnie życie osobiste albo zetknąłem się z nimi w czasie działalności publicznej. Albo wreszcie byli to po prostu moi przyjaciele lub wrogowie. Tych ostatnich obiecuję potraktować łagodnie, licząc na wzajemność w odwecie - pisze Sławomir Pietras w „Tygodniku Angora”.

Fedora Barbieri
Dwukrotnie siedzieliśmy obok siebie w jury Międzynarodowego Konkursu im. Francisca Vinasa w Barcelonie. Wynikły z tego niekłamana sympatia, przyjaźń i dwukrotne reżyserowanie przez tę wybitną śpiewaczkę włoskiego repertuaru w Polsce. Najpierw Rycerskości wieśniaczej w Łodzi f 1987), gdzie również zaśpiewała Matkę Lucie, a następnie Normy w Warszawie (1992). Była zakochana w moich solistach: Joannie Cortes (Santuzza i Adalgiza), Zbigniewie Maciasie (Alfio) oraz w Sylwestrze Kosteckim (Turiddu i Pollione). Nie mogąc wymówić jego nazwiska, na próbach wołała po prostu „Caruso", również z powodów czysto wokalnych.

Będąc jednym z najwybitniejszych mezzosopranów swojej epoki, występując na scenie do późnej starości, nie pozostawiała suchej nitki na rywalkach: „Ten wyjec" (o Obrazcowej), „podobno była kochanką Mussoliniego" (o Simionato), „co za cienki głos!" fo Viorice Cortez), „siedziałyśmy razem w garderobie, nigdy nie wspominała o matce, myślałam, że jest sierotą..." (to o Callas). Miała cięty język, ale trafne koncepcje i uwagi reżyserskie, wspierana przez syna Franca Barlozzettiego, swego asystenta, którego urodziła w małżeństwie z niegdysiejszym dyrektorem Maggio Musicale Fiorentino.

Kiedyś w Warszawie poznałem ją z Bogusławem Kaczyńskim. Polubili się natychmiast, zwłaszcza gdy Boguś wytłumaczył jej, że w Polsce nie należy opowiadać o sukcesach i serdecznym przyjęciu przez Polaków w roku 1941, „na tym zamku w Krakowie, u tego waszego namiestnika, a potem w Warszawie w Teatrze Polskim, bo Opera była zburzona, gdy z włoskim zespołem operowym śpiewałam Fiammettę w „Il matrimonio segreto". Fedora nie orientowała się bowiem, że podczas okupacji w Polsce można było śpiewać wyłącznie dla Niemców.

Odwiedzałem ją kilkukrotnie we Florencji. Stamtąd przed śmiercią napisała do mnie list z zapytaniem, dlaczego nie proponuję jej wyreżyserowania „Rigoletta”. Nie zdążyłem, ale w moich wspomnieniach i wyobraźni pozostanie zawsze żywa.
(5 listopada 2023)

Marek Mrozowski
Wpadła mi w ręce dwutomowa, opasła, świetnie zredagowana i wzbogacona wspaniałym materiałem fotograficznym publikacja dotycząca 25 lat samorządu Czeladzi. Miasta, w którym się urodziłem i w dowód wdzięczności wymyśliłem i poprowadziłem kilkanaście edycji Festiwalu Ave Maria. Działo się to w okresie, kiedy burmistrzem był Marek Mrozowski (w latach 2002 - 2010), wybitny samorządowiec, później radny powiatu będzińskiego, piastujący również szereg odpowiedzialnych stanowisk na terenie Zagłębia.

W czeladzkiej publikacji jego osoba przewija się wielokrotnie jako kreator i wykonawca takich przedsięwzięć,  jak:  Wschodnia  Strefa  Ekonomiczna, Centrum Handlowe M-1, Zakład Inżynierii Komunalnej, Reforma Mieszkaniowa, powstanie Domu Opieki Społecznej, „Centrum Piaski", idea miast partnerskich (ukraiński Żydaczów, francuskie Auby i węgierska Varpalota), koncepcja Nowej Strategii Rozwoju Miasta, rewitalizacja Starej Kolonii i Kopalni Saturn, Gospodarcza Brama Śląska, Festyny Zdrowia oraz częste i systematyczne kontakty z mieszkańcami.

Przerywam tę dalece niekompletną wyliczankę, aby powiedzieć, że osobowość i dokonania burmistrza Marka Mrozowskiego nie mają sobie równych ani przed nim, ani po nim. W moim sercu pozostaje wdzięczność za rozumienie, wspieranie i opiekę nad Festiwalem Ave Maria, który po jego odejściu, a potem moim wyrzuceniu, już się niestety, jak dotąd, nie odrodził.
Dzięki niemu i Ekscelencji (oby przyszłej!) księdzu proboszczowi kościoła pod wezwaniem św. Stanisława Biskupa Męczennika w Czeladzi przestaję żałować, że urodziłem się w tym uroczym mieście.
(3 listopada 2023)

Stefan Paska
Dziś już artysta ponadsiedemdziesięcioletni, absolwent łódzkiej Filmówki, za moich czasów śpiewak chóru Teatru Wielkiego w Łodzi. Ale nie tym przechodzi do historii polskiego aktorstwa. W swej długiej karierze zagrał ponad sto epizodów w filmach, produkcjach telewizyjnych i spektaklach operowych.

Mimo że były to kreacje drugoplanowe i epizodyczne, przetrwały w pamięci widzów właśnie dzięki teatralnemu instynktowi, profesjonalnym umiejętnościom i interesującym warunkom scenicznym Stefana Paski. Oto niektóre z nich: „W domu” (listonosz), „Rodzina Połanieckich” (Filipek), „Królowa Bona” (świadek podpisania testamentu), „Znachor” (Witalis), „Polonia Restituta (mówca na wiecu), „Magiczne ognie (doręczyciel telegramów), „Republika nadziei” (woźny w gimnazjum), „Komediantka” (lokaj), „M jak miłość” (pracownik w przetwórni), „Czas” honoru (mężczyzna w kolejce po wodę).

Dawniej z szacunkiem i sympatią patrzyłem na chóralne i epizodyczne poczynania tego artysty na operowej scenie. Obecnie każdorazowo z radością witam jego postać na ekranie telewizyjnym.

Panie Stefanie, serdecznie pozdrawiam!
(5 listopada 2023)

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Źródło:

„Tygodnik Angora” nr 17