W „Alfabecie dla zaawansowanych” spróbuję uchronić od zapomnienia postacie, z którymi związało mnie życie osobiste albo zetknąłem się z nimi w czasie działalności publicznej. Albo wreszcie byli to po prostu moi przyjaciele lub wrogowie. Tych ostatnich obiecuję potraktować łagodnie, licząc na wzajemność w odwecie - pisze Sławomir Pietras w „Tygodniku Angora”.
Fedora Barbieri
Zostałem jej przedstawiony w gronie jurorów Konkursu Wokalnego im. Vińasa w Barcelonie. Podczas przesłuchań siedzieliśmy obok siebie, co wykorzystałem, aby zdobyć sympatię tej wielkiej śpiewaczki, wspaniałego mezzosopranu, partnerki Marii Callas w wielu arcydziełach wspólnie śpiewanego repertuaru (m.in. Norma, Tristan i Izolda, Aida, Medea, Trubadur).
Do wręcz sędziwego wieku firmowała swym wielkim nazwiskiem większe i mniejsze role, występując w najlepszych obsadach, z najznakomitszymi dyrygentami i na największych scenach, z Metropolitan włącznie. Była gwiazdą w dawnym operowym stylu. Dowiedziawszy się, że jestem Polakiem, wspominała, jak to na początku kariery, dokładnie w roku 1940, występowała w Warszawie na czele włoskiej trupy operowej, śpiewając Fiamettę w „Il matrimonio segreto” Cimarosy. - Spektakle odbywały się w jakimś teatrze dramatycznym, bo opera była wtedy u was zburzona - mówiła. - A w Krakowie daliśmy koncert na zamku, u tego waszego gubernatora. Bardzo miły człowiek - wspomniała (!).
Dwukrotnie zaprosiłem ją wraz z synem Frankiem Barlozettim, który był jej asystentem, gdy w Łodzi reżyserowała „Rycerskość wieśniaczą” (na premierze zaśpiewała Matkę Lucie), a potem w Warszawie zainscenizowała „Normę” w pięknej scenografii Andrzeja Majewskiego z europejskim debiutem Hasmik Papian w partii tytułowej. W apartamentach Teatru Wielkiego gotowała kolacje, zapraszała Joannę Cortes, którą uwielbiała, oraz Sylwestra Kosteckiego śpiewającego Turidu. Nie mogąc wymówić jego trudnego dla Włoszki nazwiska, wołała po prostu - Caruso!
Po kilku latach, umierając we Florencji, kazała mi przekazać, że ma żal, ponieważ spodziewała się propozycji wyreżyserowania jeszcze „Rigoletta”, bo tak dobrze jej się pracowało z polskimi śpiewakami.
Żałuję, że do tego nie doszło. Wybacz, Fedoro!
Zbigniew Macias
Uważany był za cyngiel mojego operowego CKM-u (Cortes, Kostecki, Macias). Stanowili oni tercet najlepszych produkcji w Łodzi, Warszawie i Poznaniu.
Zbyszek zaraz po dyplomie zadebiutował w Operze Śląskiej, aby wkrótce wrócić do Łodzi, już ze statusem gwiazdy. Był od młodości zdrowym, mocnym i urodziwym barytonem, a śpiewał bogaty i wszechstronny repertuar ukraszony interesującym aktorstwem i swobodą poruszania się na scenie.
W finale swej operowej kariery zaczął interesować się reżyserią, zręcznie pokierował artystycznie Teatrem Muzycznym w Łodzi i, niestety, nie otrzymał - a szkoda - stanowiska dyrektora tamtejszego Teatru Wielkiego, bo łódzkie władze marszałkowskie albo oślepły, albo dostały zeza.
Miejmy nadzieję, że gdy odzyskają wzrok, wrócą do kandydatury tego artystycznie wybitnego syna ziemi łódzkiej.
Piotr Kraśko
W pierwszych latach swej kariery telewizyjnej przyszedł do mnie w Teatrze Wielkim w Warszawie w jakiejś sprawie medialnej. Podczas rozmowy powiedział, że jako dziecko podczas wakacji słuchał czegoś, co opowiadałem, leżąc na plaży w Sopocie obok jego matki, znanej dziennikarki Barbary Pietkiewicz. Po latach zacytował mnie tak dokładnie, że pomyślałem wtedy: - Trzeba obserwować tego młodzieńca, bo z niego coś wyrośnie!
Obecnie jest niekwestionowaną gwiazdą publicystyki telewizyjnej, autorem mądrych i ciekawych programów. Na wizji niezrównanym rozmówcą podczas spotkań z najróżniejszymi osobowościami, swobodnie poruszającym się w wielu dziedzinach, zwłaszcza polityki i kultury, przy czym jego znajomość problematyki amerykańskiej jest zaiste imponująca. Zademonstrował to podczas ostatniej wizyty prezydenta Joe Bidena, komentując, informując, rozmawiając, snując refleksje i dygresje doprawdy w mistrzowskim stylu. Wszystkim tym znacznie przewyższa swych telewizyjnych rówieśników i młodszych konkurentów. Wśród nich obserwuję bacznie tylko Radomira Wita, być może następną wybitną osobowość, gdy w końcu zestarzeje się - oby jak najpóźniej .
Znałem jego dziadka - Wincentego Kraśkę, który w czasach PRL-u odpowiadał za sprawy kultury w KC PZPR. Był człowiekiem prawym, kompetentnym i umiarkowanym. W młodości jako sekretarz KW w Poznaniu dyskretnie romansował z ówczesną primadonną Opery. Nie powiem z którą, bo jej pruderyjni potomkowie zawlekliby mnie do sądu. Oj, pezetpeerowski dziadek byłby dziś dumny z bezpartyjnego, świetnie wykształconego, niezależnego i jakże utalentowanego wnuka.