„Wspaniały aktor i kolega – życzliwy, dobry, mądry i uczciwy. To była wielka przyjemność, być z nim na scenie” – powiedziała PAP aktorka Lucyna Malec. „Człowiek pełen wdzięku i skromności” – ocenił reżyser Kazimierz Kutz. 14 lutego 2010 r. zmarł Jerzy Turek.
Karierę zaczął nietypowo, bo w Fabryce Samochodów Osobowych (FSO) na warszawskim Żeraniu. Razem z Wojciechem Pokorą brał udział w montowaniu pierwszego modelu samochodu M20 Warszawa. Obaj nie wiązali swojej przyszłości z aktorstwem, planowali iść do wojska.
"Trzeba było po szkole podstawowej gdzieś pójść. Najpierw było Technikum Mechaniczne" – mówił Turek w rozmowie z "Gazetą Współczesną" "Pracowaliśmy na trzy zmiany, ale nam ciągle było mało. Chcieliśmy pójść do szkoły oficerskiej, ponieważ wtedy był nabór w Zegrzu. Nawet wypełniliśmy deklaracje" - dodał. W rezultacie tych starań Jerzy Turek wojskowy mundur zakładał kilkakrotnie - raz chwytając niemieckiego generała, innym razem zdobywając Berlin. Wszystko to jednak działo się na ekranie.
Urodził się 17 stycznia 1934 r. w podwęgrowskiej wsi Tchórzowa (Mazowieckie). Kiedy miał pięć lat wybuchła wojna, podczas której doświadczył biedy i głodu. "W domu była nas czwórka, siostra i dwóch braci" – opowiadał. "Nikt nam niczego nie dawał, musieliśmy na wszystko zapracować" – podkreślił. Zaszczepiony w dzieciństwie etos pracy i szacunek do niej, towarzyszyły mu przez resztę życia.
Kiedy miał 11 lat rodzina Turków przeniosła się do podwarszawskiej Kobyłki, gdzie Jerzy skończył szkołę podstawową, a następnie mechaniczną. Później podjął pracę w FSO. Tam razem z Wojciechem Pokorą udzielali się w amatorskim teatrze, działającym pod patronatem Teatru Powszechnego. Po kilku przedstawieniach jeden z aktorów doradził młodym mechanikom, by zdawali do szkoły teatralnej. Kiedy pewien majster zobaczył, że razem z Pokorą wypełniają deklaracje wstąpienia do wojska, wyrwał im je mówiąc, iż kiedyś będą mu za to wdzięczni.
Prosto z fabryki poszli więc na egzaminy do szkoły teatralnej. Zdali. Nie mieli jednak matury, więc Aleksander Zelwerowicz, skierował nowych podopiecznych do Liceum Techniki Teatralnej. "To był nasz najpiękniejszy okres. Tam zaraziłem się teatrem na dobre" – wspominał Turek w "Gazecie Współczesnej".
Studia skończył w 1958 r. Cztery lata później ożenił się z poznaną jeszcze przed maturą Bolesławą, którą nazywał Lesią. W 1964 r. został ojcem bliźniaków – Piotra i Pawła.
Tuż po ukończeniu szkoły, 6 grudnia 1958 r. w Teatrze Ziemi Opolskiej, zaliczył swój debiut teatralny. Była nim rola Teodora Rousseau w sztuce "Lato w Nohant". Rok później wrócił do Warszawy, wiążąc się na dwa sezony z Teatrem Syrena, następnie od 1961 r. z Teatrem Polskim, gdzie grał m. in. w sztuce Jarosława Abramowa "Derby w pałacu" w reż. Ludwika René i w "Wędce Feniksany" Lope de Vegi w reż. Jerzego Grzegorzewskiego. W 1969 r. przeszedł do Teatru Narodowego (1969-74 i 1982-85). W latach 1974-82 występował w Teatrze Rozmaitości, następnie w Dramatycznym. W 1986 r. związał się z Teatrem Kwadrat, w którym występował aż do śmierci.
"Jurek był postacią nietuzinkową, wspaniałym aktorem i kolegą. Człowiekiem niezwykle prawym, zarówno w pracy, jak i życiu. To była wielka przyjemność, być z nim na scenie. Móc się od niego uczyć, słuchać rad. Zapisał się wielkimi zgłoskami w historii polskiego filmu i teatru" – powiedziała PAP Lucyna Malec, aktorka związana ze stołecznym "Kwadratem" od 1989 r. "Myślę, że ważniejszą rzeczą, która zostanie we wspomnieniach jego bliskich, będzie nie tylko to, jakim był aktorem, ale przede wszystkim, jakim był człowiekiem - życzliwym, dobrym, mądrym i uczciwym" – dodała.
Paweł Małaszyński podkreślił, że Jerzy Turek "to był tytan pracy". "Z drugiej strony człowiek – encyklopedia. Encyklopedia teatru i znawca tego, co było kiedyś, tego, co kochałem i nadal kocham" - opowiadał aktor, cytowany w wydanej w 2016 r. książce Romana Dziewońskiego "Jerzy Turek (Polska)". "Jako kolega z teatru przekazał mi bardzo wiele mądrości zawodowych, ale i życiowych, osobistych, które cały czas noszę w sercu" – dodał.
Na dużym ekranie po raz pierwszy Jerzy Turek pojawił się w "Eroice" (1957) w reżyserii Andrzeja Munka. Pełnokrwisty debiut filmowy zaliczył jednak rok później. Był nim film Kazimierza Kutza "Krzyż Walecznych" (1958), w którym Turek wcielił się w postać Franka Sochy. "Najwięcej zawdzięczam Kazimierzowi Kutzowi. On mnie właściwie nauczył, co to jest kamera, kino. Na planie Krzyża Walecznych byłem tylko przerażonym pionkiem przesuwanym jego ręką" – mówił Maciejowi Maniewskiemu w wywiadzie dla "Filmu".
Kutz jednak był innego zdania, doceniając sposób, w jaki młody aktor wykreował swoją postać. "Jerzy Turek zagrał w moim debiucie filmowym Krzyż Walecznych olśniewającą rolę. Jego postać to było odkrycie" - ocenił. "Tak autentyczną postać w tej prostej filmowej opowieści mógł stworzyć właśnie Jurek, człowiek pełen wdzięku i skromności" – podkreślił reżyser w rozmowie z "Rzeczpospolitą".
W 1961 r. Turek zagrał w kolejnym filmie wojennym, którym był "Kwiecień" w reżyserii Witolda Lesiewicza. Dwa lata później ponownie założył mundur, tym razem jako szeregowy Wacław Orzeszko w komedii Tadeusza Chmielewskiego "Gdzie jest generał…" (1963). Na planie partnerowała mu Elżbieta Czyżewska, jedna z czołowych wówczas aktorek. Filmowy Orzeszko to pechowiec, który przez przypadek chwyta niemieckiego generała - w tej roli wystąpił Stanisław Milski (1897-1972).
"Mówił o sobie, że jest człowiekiem teatru, który przypadkowo zabłądził do kina. Paradoksalnie, to właśnie filmowi i telewizji zawdzięcza uznanie publiczności, która każdego wieczoru szczelnie wypełniała sale teatralne Syreny, Teatru Polskiego czy Kwadratu" – napisał Łukasz Maciejewski na łamach "Magazynu Filmowego SFP".
Jerzy Turek wystąpił w ponad stu filmach i serialach telewizyjnych. W jednym z największych przebojów PRL, serialu "Czterej pancerni i pies" (1966-70) jako jeden z braci Szawełło - wraz z Mieczysławem Czechowiczem - zdobywał Berlin. W 1967 r. wykreował postać szlachcica Pogorzelskiego, herbu Krzywda, w "Ja gorę!", reżyserowanym przez Janusza Majewskiego, krótkometrażowym filmie telewizyjnym z serii "Opowieści niezwykłe".
Oddał swój głos osiołkowi Kłapouchemu w muzycznych bajkach "Kubuś Puchatek" i "Chatka Puchatka" wydanych przez "Polskie Nagrania" (1986).
Był Zygmuntem Bączykiem - "Kurka wodna!" - z Sulęcic w "Nie lubię poniedziałku" (1971) Tadeusza Chmielewskiego, milicjantem Franiem w "Nie ma mocnych "(1974) Sylwestra Chęcińskiego, trenerem Wacławem Jarząbkiem - "Łubu dubu!" - w "Misiu" (1980) Stanisława Barei. "Głupi Stasiek, wymyślił jakiegoś idiotę śpiewającego do szafy" – powiedział Turek Małgorzacie Piwowar z "Rzeczpospolitej". "Ale prawdą jest, że w życiu takich ludzi spotyka się mnóstwo" – dodał. Jarząbkiem był też w "Rozmowach kontrolowanych" (1991) Sylwestra Chęcińskiego i "Rysiu" (2007) Stanisława Tyma.
W pamięci widzów został również ojcem Kasi Solskiej w komediach Romana Załuskiego "Kogel-mogel" (1988) i "Galimatias, czyli kogel-mogel II" (1989). W serialu "Złotopolscy" (1997-2010), tworzył postać sympatycznego listonosza Józefa Garlińskiego. "Lubiło się na Jerzego Turka patrzeć. Miał w sobie zawsze taki człowieczy rys, który w połączeniu z charakterystyczną vis comica potrafił dać na ekranie fantastyczny efekt" – pisał Paweł Piotrowicz z Onetu.
"Nie ulegał żadnym kawałom, które koledzy robili na scenie, ale raz zdarzyło się go ugotować. W spektaklu "Król" Jurek grał człowieka, o którym nie mówiło się źle, lecz było wiadomo, że jest z plebsu. Padały takie kwestie: - To wracaj pan tam, do tego swojego …., w domyśle – gnoju. A Janek Kobuszewski rąbnął mu po prostu: - Ach, ty chamie z Kobyłki! A przecież Kobyłka to dom Jurka. Kolegów poniosło, a Jurek nie dał rady… Rzucił ręcznik i zaczął się straszliwie śmiać" – wspominał cytowany w książce "Jerzy Turek (Polska)" Paweł Wawrzecki.
Do zawodu podchodził bardzo poważnie, zawsze będąc odpowiednio przygotowanym. Pracując nad postacią, kładł duży nacisk na pierwsze czytanie swojej roli. "Uważam, że to pierwsze czytanie jest najważniejsze. U mnie stanowi ono bazę, na której buduję rolę. Wielokrotne czytanie i zapominanie o pierwszym czytaniu w moim przypadku zawsze kończyło się źle" – opowiadał w "Gazecie Olsztyńskiej".
"Zawsze staram się być w miarę prawdziwy, w miarę wnikliwie wejść w postać, zastanowić się nad relacjami między postaciami. O tym, w jakich rolach występuje aktor decydują bardziej jego warunki psychiczne i zewnętrzne, niż jego wola" – wyjaśnił w rozmowie z Krzysztofem Lubczyńskim.
"Na pewno był aktorem charakterystycznym. Jeżeli próbowano obsadzać Turka wbrew jego predyspozycjom – jak Hanuszkiewicz w roli Józefa K. w Procesie Kafki – przegrywał aktorsko" – ocenił Łukasz Maciejewski.
Życie Jerzego Turka naznaczone było również trudnymi okresami i dramatycznymi wydarzeniami. W 1977 r. przeżył osobistą tragedię. Zmarł Paweł, jeden z jego synów. Ta śmierć głęboko go dotknęła. "Z takim garbem już się do śmierci chodzi" – mówił po latach.
Na skutek politycznych zawirowań, zmagał się również z ciężkim okresem zawodowej posuchy. "Po stanie wojennym cisza zapadła niemal na 10 lat. Rozpadł się zespół teatru Rozmaitości (ten zespół, do którego ja należałem), przeszedłem do Narodowego, który się spalił… I żadnych propozycji. Znikąd" – wspominał w rozmowie z Maciejem Maniewskim. "Dochodziły nawet do mnie opinie, że Turek się skończył, że to już przebrzmiała pieśń. Życiowy optymizm nie pozwolił mi załamywać rąk" – kontynuował. "Wreszcie przypomniał sobie o mnie Roman Załuski. Zagrałem w Koglu-moglu i Galimatiasie. Dalej już się jakoś potoczyło. Nie najgorzej" – podsumował aktor.
Był zapalonym wędkarzem. Znaczyło to dla niego coś więcej, niż tylko łowienie ryb. "Nie traktuję wędkowania jako sportu. To dla mnie przede wszystkim relaks, kontakt z przyrodą, spokój" - wyjaśnił. "Uciekam na swoją łódkę od zgiełku, w jakim żyję na co dzień, od pracy. Każdy człowiek potrzebuje mieć od czasu do czasu kilka chwil tylko dla siebie" – opowiadał w rozmowie z Andrzejem Wyderskim.
"Jerzego poznałem dzięki Wiktorowi Zborowskiemu, Andrzejowi Grabarczykowi i Pawłowi Wawrzeckiemu" – powiedział PAP Robert Czebotar. "Był to człowiek o dużej kulturze osobistej. Nasze spotkania zawsze okraszone były jego fenomenalnym poczuciem humoru. Hołdował starym zasadom. Zarówno w wędkarstwie, jak i w życiu. Przedstawiciel tzw. starej, dobrej szkoły" – dodał.
Czebotar podkreślił wysokie umiejętności wędkarskie Jerzego Turka. "W 2000 r. wygrał zawody o puchar Wędkarskiego Świata – ogólnopolskie zawody zawodowców, na które zapraszano również wędkujących aktorów. Startowali w nich mistrzowie Polski, uczestnicy mistrzostw Europy i świata. Poziom był bardzo wysoki, a Jerzy wygrał te zawody" – przypomniał.
Jerzego Turka pamięta się dziś głównie z jego licznym, głównie drugoplanowych i epizodycznych, ról filmowych. Występy na scenie cenił jednak wyżej, niż te przed kamerą. "Film to lipa, tam nawet amator może zagrać, jak jest dobry reżyser" – mawiał.
"Zagrać 200 przedstawień na scenie tak samo – to jest profesjonalizm. Zrozumiałem to jeszcze, kiedy uczęszczałem do Liceum Techniki Teatralnej, w którym wykładało mnóstwo świetnych ludzi związanych z tą dziedziną sztuki – od pracowników technicznych do znawców literatury dramatycznej" – ocenił w rozmowie z "Rzeczpospolitą".
Jerzy Turek zmarł 14 lutego 2010 roku. Został pochowany w Kobyłce koło Warszawy. Prezydent Lech Kaczyński odznaczył go pośmiertnie Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.
"Był już za życia kultową postacią. Delikatny, wrażliwy. Na tym polegała Jego siła. Każdy wspaniały satyryk, tak jak On, jest cichym i spokojnym obserwatorem życia" - wspominała Emilia Krakowska.
"Znaliśmy się jeszcze z czasów szkoły zawodowej. Byliśmy przyjaciółmi całe życie, razem zdawaliśmy do szkoły teatralnej. On wędrował po teatrach, ja też. Był moim serdecznym przyjacielem do ostatniej chwili" - powiedział Wojciech Pokora w rozmowie z "Super Expressem".