„Protest” wg Vaclava Havla w reż.Aldony Figury z Teatru Dramatycznego w Warszawie na 60. Kaliskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Tomasz Domagała na stronie DOMAGAŁAsięKULTURY.
W jednoaktówkach Vaclava Havla interesujące są dwa tropy: konstrukcja głównego bohatera, który jest dramatopisarzem oraz ukrycie obrazu opresji systemu w opowieści ludzkiej. Pierwszy z nich fascynuje, gdyż każe od razu postawić pytania o ukrycie się samego autora w postaci bohatera – dramaturga Ferdynanda Wańka, próbującego odnaleźć się w rolach ofiary systemu i opozycyjnego dysydenta. Drugi zaś wątek jest dojmujący przez to, że systemowa przemoc reżimu pokazywana jest nie tyle przez zdarzenia czy historyczne fakty, ile poprzez zmianę mentalności bohaterów. Przykładami takich postaci są Browarnik z Audiencji czy Staniek z Protestu. W trakcie ich rozmów z Ferdynandem Wańkiem stopniowo odsłania się przed nami bezmiar spustoszenia moralnego i duchowego, jakiego dokonała w ich myśleniu o świecie i samym sobie opresyjna władza, łamiąc ich kręgosłupy. Co może ważniejsze, następuje w końcu taki moment, w którym nie mamy wątpliwości, że ci bohaterowie są tego w pełni świadomi, lecz cofnąć się nie mają już szans, gdyż układ z jakąkolwiek władzą to podróż tylko w jedną stronę. Ich spotkania z Wańkiem nie są jednak takie niewinne dla niego samego. Występuje on bowiem z pozycji „tego czystego”, świętego dysydenta, dodatkowo wzmocnionego rolą dramatopisarza, czyli kogoś, kto przynajmniej z definicji – jako artysta – powinien być obiektywny. I tu, jak się wydaje, dochodzimy do istoty rzeczy: dla tych bohaterów jest on lustrem, w którym przez chwilę każdy z nich może zobaczyć swoją własną twarz. Przeglądają się w nim, jego zachowaniu, sprowadzającemu się do milczenia bądź kilku słów odmowy, doznając wstrząsu, który zyskuje wymiar tragiczny. Dzieje się tak dlatego, że bohaterowie – niczym Edyp – odkrywają nagle swój błąd oraz bezmiar nieszczęścia, które sprowadziła na nich jedna, z pozoru niewinna chwila słabości. To odkrycie przynosi im znane z tragedii rozpoznanie, a nam – katharsis. Oczywiście w momencie, gdy się na takie głębokie przeżycie przygotujemy. Idąc dalej tą drogą, wypada zadać pytanie: czy podobnie nie dzieje się w sztuce? Waniek bowiem występuje tu również jako dramatopisarz, którego dzieła prawdopodobnie oglądamy właśnie na scenie. W tym kontekście spotkanie Wańka z Browarnikiem można interpretować jako spotkanie autora ze swoim tragicznym bohaterem. Słowa Browarnika (raczej je streszczam, niż cytuję), że jest on nic nie znaczącym trybikiem w machinie historii, zaczynają wówczas brzmieć ironicznie. Bowiem to właśnie spotkanie z pisarzem sprawia, że za sprawą jego dramatów życie Browarnika zostanie na zawsze ocalone od zapomnienia, a on sam stanie się częścią mitu, wiele razy rytualnie powtarzanego na deskach teatru. Sztuka więc – jako taka oraz ta Havla – staje się więc lustrem. Nie tylko jednak dla Browarnika czy innych havlovskich postaci, ale przede wszystkim dla nas, widzów, którzy przecież nie raz, nie dwa w swoim życiu zostajemy zmuszeni przez okoliczności do odegrania tragicznych ról havlowskich, duchowo złamanych postaci.
Może dlatego gra Roberta Majewskiego – Wańka w spektaklu Aldony Figury – oszczędna, z zasady nieporadna, często na granicy slapstickowej konwencji, robi takie wrażenie. Obraz sceniczny jest bowiem jeszcze bardziej porażający, gdyż okazuje się, że uczciwość i prawość w obliczu reżimowej przemocy nie mają nic z wspólnego z szarżą, patosem i posągowością. Jej twarzą staje się normalny facet z brodą, przemieszczający się nieporadnie i śmiesznie po podłodze w za dużych, kojarzących się z muzealnymi (kto się urodził w pewnych latach, wie, o czym mówię) kapciach. Bo, jak mówi ewidentny dla mnie patron tego spektaklu Teatru Dramatycznego w Warszawie, Zbigniew Herbert, w wierszu Potęga smaku:
To wcale nie wymagało wielkiego charakteru/Nasza odmowa niezgoda i upór/Mieliśmy odrobinę koniecznej odwagi/Lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku/Tak smaku/W którym są włókna duszy i chrząstki sumienia (…)
Na koniec muszę przyznać, że pięknie się obserwowało te włókna duszy i chrząstki sumienia na twarzy Roberta Majewskiego w roli Wańka. Jasne wtedy się stawało, że nie zamierza on wypić piwa, które nawarzył sobie Browarnik i jemu podobni, bo piwo to jest po prostu niesmaczne. Z drugiej strony Waniek przecież do końca z szacunkiem traktował swojego współrozmówcę, wylewał jego piwo do wiadra, nie chcąc go obrazić i w ten sposób odebrać mu godności. Lepiej bowiem zrozumieć niż potępiać. I o tym jest też ten spektakl.