40. Warszawskie Spotkania Teatralne. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.
Przyszłość człowieka zależy od kultury” – słowa Jana Pawła II wypowiedziane 2 czerwca 1980 r. w Paryżu podczas przemówienia w siedzibie UNESCO dziś wybrzmiewają z niezwykłą aktualnością. Od tamtego czasu minęło 40 lat. Dlaczego o tym wspominam? Bo po obejrzeniu tegorocznych Warszawskich Spotkań Teatralnych (WST), czterdziestej już edycji tego festiwalu, widzę, jak proroczy charakter miało stwierdzenie Papieża. A wziąwszy pod uwagę to, co oglądamy dziś na scenach w Polsce (i nie tylko), niepokój o przyszłość człowieka staje się całkowicie uzasadniony.
Do bólu tendencyjnie
W repertuarze 40. Warszawskich Spotkań Teatralnych w nurcie głównym pokazano sześć spektakli, były to: „Fedra” Jeana Racine’a w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego (Teatr Wybrzeże w Gdańsku), „Kupiec wenecki” Williama Shakespeare’a w reżyserii Szymona Kaczmarka (Nowy Teatr im. Witkacego w Słupsku), „Transfugium” na podstawie opowiadania Olgi Tokarczuk w adaptacji i reżyserii Krzysztofa Rekowskiego (Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu), „Kobiety objaśniają mi świat” w reżyserii Iwony Kempy (również autorka scenariusza wespół z Anną Bas) z Teatru Nowego Proxima w Krakowie, „Historia przemocy” według opowiadania Edouarda Louisa w reżyserii Eweliny Marciniak (Teatr im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie), „Panny z Wilka” według opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza w adaptacji i reżyserii Agnieszki Glińskiej (Narodowy Stary Teatr w Krakowie) i „Kurt Gerron. Führer daje miasto Żydom” Jolanty Janiczak w reżyserii Wiktora Rubina (Teatr Śląski w Katowicach).
Jak widać, zabrakło polskiej, narodowej, wielkiej klasyki. Są wprawdzie dwie pozycje z zagranicznej klasyki, czyli „Fedra” i „Kupiec wenecki”, ale zrobione współcześnie. Właściwie obecnie teatr, jeśli już sięga po dramat klasyczny, to realizuje go ponowocześnie.
Chciałoby się zapytać, dlaczego te, a nie inne przedstawienia zostały wybrane na jubileuszowe WST. Dobór spektakli jest wyraźnie tendencyjny, wszystkie łączy ideologia feministyczna, zgodnie z mottem festiwalu będącym zarazem tytułem jednego ze spektakli: „Kobiety objaśniają mi świat”. Łączy te przedstawienia także parę innych elementów, w tym wszechobecne akcenty homoseksualne. A jedno z tych przedstawień – „Historia przemocy” – w całości babrze się w tej tematyce, nie stroniąc nawet od obrzydliwych scen na granicy porno. A żeby było jeszcze bardziej perwersyjnie, rzecz dzieje się w Wigilię Bożego Narodzenia. Główny bohater przedstawienia, homoseksualista (który jest niejako porte-parole samego autora, wszak opowiadanie młodego Francuza – Edouarda Louisa – jest jego autobiografią), rezygnuje z wyjazdu na święta do domu rodzinnego i wybiera klub gejowski w Paryżu. Ten perwersyjny ekshibicjonizm Edouarda Louisa we Francji spotkał się z euforią, nagrodami itp. Tak więc aby zrobić karierę literacką, wystarczy być homoseksualistą. A żeby zrobić karierę teatralną – wystarczy realizować na scenie tematy i sytuacje, dla których odpowiednim miejscem jest nie scena teatralna, lecz domy publiczne.
Oswajanie z anomaliami
Zainfekowanie ideologiczne wdziera się do teatrów drzwiami i oknami. Wydawałoby się, że wielkiego dramatu Racine’a, czyli „Fedry”, z wyrazistą i dobrą rolą (choć chrypiącym głosem) Katarzyny Figury, nie da się zainfekować. A jednak. Reżyser spektaklu Grzegorz Wiśniewski nie odpuścił. Idąc za postępem, zamienił płeć postaci powiernicy Fedry, Enony, która u Racine’a jest kobietą, a u Wiśniewskiego – indywiduum z przysłowiową brodą na wysokich damskich obcasach. Trudno określić płeć, bo ta niby-kobieta mówi, używając w odniesieniu do siebie zaimka męskiego: byłem, widziałem, przyszedłem.
W kuriozalnym, lesbijskim, niezwykle wulgarnym, bluźnierczym, pornograficznym przedstawieniu „Kobiety objaśniają mi świat” Iwony Kempy, tak naładowanym ideologią feministyczną, że aż scena pęka, nie mogło zabraknąć akcentu o księdzu pedofilu. Ten spektakl uwłacza kobietom i wyraźnie propaguje aborcję.
Nie zabrakło też tematyki pokazującej wyższość zwierzęcia nad człowiekiem. W „Transfugium” według opowiadania Olgi Tokarczuk w reżyserii Krzysztofa Rekowskiego główna bohaterka nie chce już być człowiekiem – pragnie zostać zwierzęciem, najchętniej wilkiem, poddaje się więc procesowi uśmiercenia w sobie człowieka. Finałowa scena, w której para wilków, wyjąc, powiada: „Albo nas zabijają, albo chcą się bratać. Tę biedaczkę musimy przyjąć do stada, bo zimy nie przetrwa. I znów nas nikt nie pytał o zdanie”. To, proszę Państwa, wcale nie jest do śmiechu, bo sprawa transgresji, przekraczania granic między człowiekiem i zwierzęciem, zrównanie gatunkowe – staje się coraz silniej obecne w sztuce. Nie tak dawno pisałam, iż teatr próbuje obalić antropocentryzm w myśl tzw. równości gatunkowej. Trwa proces oswajania nas z tą anomalią.
Czy można powiedzieć, że pokazany w Warszawie zestaw przedstawień jest obecnie reprezentatywny dla obrazu życia teatralnego w Polsce? Prawdą jest, niestety, że teatr wyraźnie podporządkował się lewicowej ideologii i stał się jej narzędziem. I to widać na scenach teatralnych Warszawy, innych dużych miast, a nawet na tzw. prowincji. Barbarzyństwo rozlewa się niemal na wszystkie sceny teatralne. Bo też jest na to przyzwolenie, nie tylko władz państwowych i samorządowych, ale wręcz przyzwolenie społeczne. Dzisiejsza publiczność teatralna to w większości ludzie młodzi. Starsi widzowie już dawno odeszli, zrezygnowali z oglądania tzw. śmieciowych spektakli. To była wytrawna publiczność, wymagająca. Dzisiejszy teatr – pozbawiony myśli intelektualnej, duchowości i artyzmu, a także niezwykle ważnej triady: piękna, dobra, prawdy, będącej przecież fundamentem sztuki – to nie jest teatr dla tzw. wyrobionej publiczności, która ma w pamięci teatr prawdziwy.