Krzysztof Matuszewski miał w sobie głód teatru, nie bał się wyzwań. Jego niespodziewana śmierć to wielka wyrwa dla całego środowiska – powiedział PAP dyrektor Teatru Wybrzeże Adam Orzechowski. Dodał, że Matuszewski był nie tylko wybitnym aktorem, ale również życzliwym kolegą.
O śmierci artysty teatr poinformował we wtorek.
- Krzysztof Matuszewski był jednym z wybitniejszych aktorów naszego teatru. Jego niespodziewana śmierć to wielka wyrwa dla całego środowiska, jesteśmy wstrząśnięci - powiedział PAP Adam Orzechowski.
Przypomniał, że Matuszewski dołączył do zespołu Teatru Wybrzeże w 1983 roku, po ukończeniu studiów w krakowskiej PWST. Przez przyjaciół nazywany był „Matuchą” lub „Matuszką”.
- Poznałem go, jeszcze zanim objąłem dyrekcję. Spotkaliśmy się w latach 90. W jednej z pierwszych sztuk, które tu reżyserowałem – „Moralności pani Dulskiej” – grał Zbyszka. Przez dekady stworzył wiele wybitnych kreacji. Był aktorem kompletnym - bardzo doświadczonym, sprawnym, charyzmatycznym, dla którego teatr był całym życiem. Wszystko, co robił, podporządkowane było tej pasji - dodał.
Przyznał, że śmierć Matuszewskiego była dla wszystkich ogromnym zaskoczeniem. Do końca był aktywnym członkiem zespołu gdańskiego teatru – pracował nad spektaklem „Memling, czyli historia końca świata” w reżyserii Agaty Dudy-Gracz, w którym miał zagrać świętego Piotra i kilka innych ról. Niestety, w wyniku wylewu zmarł, nie doczekawszy premiery.
- Odszedł w sile wieku. Był bardzo sprawnym mężczyzną, jeździł na rowerze, pływał. Miał przed sobą mnóstwo fantastycznych zadań do zrobienia - dodał Orzechowski.
Podkreślił, że dorobek Matuszewskiego to dziesiątki znakomitych ról. Występował m.in. w „Wyzwoleniu” w reżyserii Jana Klaty, „Życiu intymnym Jarosława” w inscenizacji Jakuba Kowalskiego, „Śmierci białej pończochy”, gdzie wcielił się w postać króla Jagiełły, czy w „Portrecie damy” Eweliny Marciniak.
W ostatnich latach publiczność mogła go oglądać w takich przedstawieniach, jak „Wspólny pokój”, „Puste miejsca”, „Lilla Weneda”, „Czego nie widać”, „Śmierć Iwana Iljicza”.
Orzechowski do najważniejszych kreacji Matuszewskiego zaliczył rolę przemocowego ojca w spektaklu „Farsa z Walworth” Endy Walsha, który miał premierę w 2007 roku. - To było wielkie zadanie i wspaniała kreacja - dodał dyrektor Teatru Wybrzeże.
Jak podkreślił, Matuszewski nie zamykał się w wygodnym cieple rutyny. Przeciwnie - z otwartością wchodził w nowe projekty i współpracował z nowym pokoleniem twórców.
- Krzysiek należał do artystów, dla których teatr był nie tylko zawodem, ale wybraną drogą życia. Nieustannie ciekawy nowych wyzwań, z energią wchodził w każdą rolę, niezależnie od wieku czy reżyserskiego stylu. Miał w sobie głód teatru. To cecha, którą dziś rzadko spotykamy. Nie zamykał się w tym, co już znał. Zawsze otwarty, zawsze gotów do wejścia w nowe – wspomina Orzechowski.
Dodał, że Matuszewski nie był tylko aktorem – był też mentorem i przyjacielem. Koledzy z zespołu wspominają go jako człowieka życzliwego, pogodnego, zawsze gotowego do rozmowy i pomocy.
- Chętnie dzielił się doświadczeniem. Potrafił rozmawiać ze wszystkimi, budować relacje międzypokoleniowe. Był jednym z tych, którzy łączą ludzi – podkreślił Orzechowski.
- Każde zadanie, którego Krzysiek się podejmował, było jak stworzone specjalnie dla niego i przez niego. Trudno będzie to wszystko wypełnić - dodał Orzechowski.
Krzysztof Matuszewski zmarł w wieku 65 lat. Artysta pochodził z Czeladzi. Poza aktorstwem pasjonował się m.in. stolarstwem, pływaniem, jazdą na rowerze i curlingiem.
 
 
       
                                                                                        