EN

16.04.2021, 12:34 Wersja do druku

…a potem przejeżdża pociąg

To ostatnie zdanie „Trylogii klimatycznej” Thomasa Köcka, młodego austriackiego dramaturga, którego sztuki zdobywają nie tylko niemieckie sceny. Pisze Tomasz Miłkowski w Dzienniku Trybuna.

fot. mat. ADiT

Na maj zapowiadana jest premiera pierwszej części „Trylogii”, „raj potop zbłąkana symfonia” w warszawskim Teatrze Studio w reżyserii Grzegorza Jaremko. Autor zadebiutował jako dramaturg zaledwie siedem lat temu, ale zdążył już zebrać wcale pokaźną kolekcję nagród: Osnabrücker Dramatikerpreiss (2014), Else-Lasker-Schüler-Dramatikerpreiss (2015), Kleist-Förderpreis (2016), Dramatokerpreis der Österreichischen Theateralianz (2016), Mülheimer Dramatikerpreiss (2018 i 2019). Nic dziwnego, że jego twórczość budzi coraz większe zainteresowanie.

Droga na scenę jego zdumiewającej precyzją diagnoz apokalipsy współczesnej cywilizacji została już przetarta, choć na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie dramaturgii niescenicznej, bardziej do czytania niż do grania. Jej pierwsza część trafiła na scenę we Frankfurcie nad Odrą kilka lat temu. Niespełna rok temu, 3 września 2020 roku miała miejsce premiera całej „Trylogii” w Thalia Theater w Hamburgu w reżyserii Christophera Rüpinga. W jego opinii „w każdej z trzech opowieści jest więcej światowych i współczesnych zmagań, niż można przeczytać w Hamlecie” („Hamburger Morgenpost”).

Również w Polsce od kilku już lat trwa swoiste przygotowanie gruntu do przyjęcia „Trylogii” Köcka. Jej forma różni się od większości tekstów pisanych dla teatru, choć wyraźnie nawiązuje do pisarstwa scenicznego Elfriede Jelinek. Jak trafnie zapowiada Teatr Studio, „w imponującej swoim rozmachem „Trylogii klimatycznej” Thomas Köck łączy dramat rodzinny ze sztuką historyczną, a thriller polityczny z tomikiem poezji”.

Pierwszą część „Trylogii” zaprezentowała kilka lat temu – jako czytanie performatywne – Karolina Kirsz w Teatrze Żydowskim (2017), a potem podjęła się opieki nad czytaniem drugiej części w Teatrze Ateneum. Łukasz Lewandowski prowadził czytanie także drugiej części w Białymstoku. Wszystkim tym przedsięwzięciom patronowała agencja ADiT i Austriackie Forum Kultury. Pod koniec ubiegłego roku „Trylogia klimatyczna” ukazała się nakładem ADiT w porywającym przekładzie Jacka Kaduczaka.

Wywodzący się z Górnej Austrii dramaturg pisze właściwie poematy sceniczne. Takie są kolejne części jego „Trylogii: „raj potop zbłąkana symfonia:, „raj głód” i „raj zabawa”. Łączy w nich sprzeczne żywioły liryki, epiki i dramaturgii, uciekając się do poetyckiego skrótu. Z niespotykaną swobodą podejmuje wędrówki między epokami i regionami świata. Pisze o sprawach najpoważniejszych, o szansach przetrwania człowieka w świecie, który od wieków pustoszy. Nie traci przy tym poczucia humoru i dystansu. Ani na moment nie zapomina, że jego terenem działania jest ulegający pisarskim kaprysom tekst, że świat przedstawiony jest kreacją, a ze światem zewnętrznym pozostaje w chwiejnej równowadze.

Autor „Trylogii klimatycznej” przyznaje, że jego zamiarem było nie tylko zgłębienie dramatu ludzkiej cywilizacji zmierzającej ku samozagładzie, ale także zbadanie granic możliwości współczesnego teatru, a ściślej współczesnego tekstu teatralnego. „Miałem ochotę (cytuję Köcka za Jackiem Kaduczakiem) walnąć wielkim teatralnym projektem, by sprawdzić, do czego właściwie zdolny jest tekst teatralny. Kiedyś teatr był właśnie taki, ale nastąpiło znużenie formą literacką zwaną tekstem teatralnym. Jednocześnie chciałem zwrócić tej formie możliwość literackiego opisu świata. Także dlatego, że jestem przekonany, iż teksty dramatyczne dają dużo więcej swobody niż na przykład tekst prozatorski”.

Tak oto w samym jądrze teatru postdramatycznego pojawił się kontrrewolucjonista. I walnął swoim projektem powrotu do literatury.

Zajrzyjmy do tekstu „Trylogii klimatycznej”, do części pierwszej, „raj potop zbłąkana symfonia”.

Oto Ziemię zalewa istny potop śmieci, rzeczy zbędnych, ale wciąż i wciąż produkowanych. Klimat nie pozwala już żyć. Po ludziach błąkają się jeszcze wspomnienia, ale pozostały jedynie dwie post-mojry turlające się w swoich kapsułach klimatycznych. Taki jest pejzaż apokaliptycznego finału, od którego zaczyna swoją „zbłąkaną symfonię” Thomas Köck: na scenie mogą walać się porzucone instrumenty muzyczne – muzyka bowiem odgrywa tu ważną rolę, a muzyczne rytmy, dysponowane na początku kolejnych obrazów określają ich charakter. Autor sugeruje, że jego „raj potop” może (a nawet powinien) być tańczony. A chodzi w tej sztuce o „niewidzialną rękę rynku/ pojedynkującą się z niewidzialną ręką autora”. Innymi słowy Köck zapowiada ostateczną klęskę liberalnej polityki i nie znającego hamulców kapitału, który doprowadza do wyeksploatowania naturalnych zasobów i unicestwienia życia. Opowiada o tym autor wierszami-chórami i zbliżeniami z lotu ptaka na charakterystyczne epizody tej niszczycielskiej i autodestrukcyjnej działalności.

Zgodnie z wolą autora cofamy się w przeszłość, mając w pamięci, czym to się skończy. Köck prowadzi nas do europejskiej rodziny w roku 1993. Ojciec żyje złudzeniem samodzielności, po uwolnieniu z pęt gospodarki planowej i zamierza rozwijać swój warsztat samochodowy wbrew przestrogom trzeźwo myślącej Matki: „boli ją ten cały nowy duch kapitalizmu wyłażący z ojca który nagle zmienił się w wolnego jak ptak mechanika!”. Dialog między nimi odbywa się w osobliwy sposób. Mówią w trzeciej osobie, a właściwie nie mówią, tylko krzyczą, ba!, nawet ryczą, skoro na początku obrazu autor nakazuje „parlando forte” i po każdym segmencie kwestii stawia na wszelki wypadek wykrzyknik. Tymczasem chór sławi nadciągający „wolny rynek” i „swobodę”.

Lotem błyskawicy przenosi nas autor do Amazonii w roku 1890, gdzie kwitnie brytyjsko-niemiecka faktoria handlująca kauczukiem. Owładnięty misją młody architekt Feliks Nachtingal wędruje przez Amazonię i zamierza postawić tu operę, znak wysokiej kultury. Nonszalanccy handlarze planują rabunkową politykę wobec planety: „zmienimy ją powoli tak żeby się nie zorientowała a kiedy się zorientuje nie miała już siły żeby się obronić”. Dlatego z operą im po drodze.

Chór się wzdraga: „brzydzi mnie to gówno zawsze z wolnym rynkiem”. Teraz następuje sążnisty monolog Córki, tancerki, pracującej na śmieciówkach, której „całe życie było dorywcze”. Szuka stabilizacji, namawia Matkę do sprzedaży domu, Ojciec już nie wygrzebie się ze złudzeń i długów. W Brazylii Nachtingal traci złudzenia, ziemię zalewa potop. Ojca w domu opieki zalewają wspomnienia, a „potem fale potopu znikną/ i nic już nie nastąpi”, komentuje chór. Na koniec Köck roztacza przed nami wspomnienia z przyszłości: pozostały tylko ruiny sceny teatralnej, wisząca mgła „nad ruinami przemysłu tekstowego”. Mojry napominają się, że wiedziały, iż katastrofa nadchodzi, ale nie wierzyły. Tymczasem „człowiek już zniknął”. Autorowi nie pozostaje nic innego tylko dopowiedzieć szelmowsko: „na razie to tyle/ bardzo dziękuję”.

Tak to wygląda w telegraficznym skrócie, a to tylko część pierwsza tej galopującej apokalipsy. W części drugiej dotknie korespondentki wojennej i bogu ducha winnego emigranta, który zawadzać będzie sąsiadom. Scenę wypełnią obrazy przemocy i zniszczenia konfrontowane z katalogami mody i nowoczesnych salonów meblowych. Zaczyna się, jak pisze Köck, „nawałnica obrazów”, a „wspomnienia to najgorsze obrazy”. Tak więc „piętrzy się pornografia katastrof w globalnym potopie obrazów”. W części trzeciej („raj zabawa zachód łabędzi śpiew”) metaforą histerii rynku staje się pędzący pociąg, który nie zatrzymuje się na żadnych stacjach, uwięziwszy swoich coraz bardziej przerażonych pasażerów. Chór śpiewa: „myślę, że można całe życie/ uciekać przed samym sobą”. Jeden z podróżnych zauważy przez okna pociągu „życie całkowicie źle przejechane”. Kontrapunktem tej podróży bez celu jest inna podróż-ucieczka chińskich robotników, którzy z dalekiego miasta Henan trafiają do Włoch, aby tam zaznać tej samej niewoli. Nie uwolnią się od „smrodu fabryki”. Może „człowiek to błąd natury”? Może już jesteśmy w piekle? Nawet Konduktor nie wie, dokąd zmierzamy, „bo kiedyś chcieliśmy/ dokądś dotrzeć”. Wszystko tronie we mgle wspomnień, „a potem przejeżdża pociąg”.

Jak to wszystko pokazać na scenie? Jak przełożyć na obrazy, żeby nie utracić misternej konstrukcji apokalipsy Köcka. Oto pytania.

TRYLOGIA KLIMATYCZNA Thomasa Köcka, tłum. Jacek Kaduczak, Agencja Dramatu i Teatru AdiT, Warszawa 2020.

Tytuł oryginalny

…a potem przejeżdża pociąg

Źródło:

„Dziennik Trybuna” nr 75