EN

10.05.2024, 09:13 Wersja do druku

„A mury runą i pogrzebią stary świat…”?

„Folwark zwierzęcy” George’a Orwella w reż. Jana Klaty w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Pisze Małgorzata Jęczmyk-Głodkowska na blogu Z pierwszego rzędu.

fot. Przemysław Jendroska/mat. teatru

Wysoki mur z kamiennych bloków zamyka przestrzeń. Przed nim kilkanaście jednakowych szarych skrzynek, które posłużą jako siedzenia. podium dla mówców, kamienie do budowy wiatraka. Wielki kierat po prawej stronie proscenium. Światło – czasem intensywne, pomarańczowoczerwone, w wielu momentach przyciemnione, pogrążające dużą część sceny w mroku. Wreszcie na końcu jasne i zimne, oświetla wydarzenia rozgrywające się przy błyszczących, metalowych stołach, przywodzących na myśl prosektorium. Ascetyzm i umowność scenografii Justyny Łagowskiej koresponduje ze schematyzmem i umownością literackiej paraboli.

Adaptacji „Folwarku zwierzęcego” George’a Orwella podjął się Jan Klata – twórca kilkudziesięciu spektakli, ceniony i nagradzany za nowatorskie podejście do klasycznych tekstów, laureat m.in. Paszportu Polityki i Europejskiej Nagrody Teatralnej. Ostatnio głośno było o jego realizacji „Państwa/ Der Staat” według Platona, w której aktorzy posługują się – jak w oryginale – językiem starogreckim.

Nic więc dziwnego, że najnowsza premiera Teatru Śląskiego była jednym z najbardziej wyczekiwanych wydarzeń sezonu w regionie. Wielu zastanawiało się, jak tym razem odniesie się do tekstu naczelny buntownik polskiego teatru.
„A którzy czekali błyskawic i gromów”, mogą poczuć się zawiedzeni. Klata w Śląskim klasyki nie „sponiewierał”; zamiast tego zaprezentował zręczną i sumienną jej adaptację. I może właśnie w ten sposób zagrał na nosie oczekiwaniom wszystkich. Ostatecznie metafora świata zwierząt jako ludzkiego, znana już z bajek Ezopa i wielokrotnie przywoływana, by unaocznić przywary i ułomności człowieka, jest aż nadto wyrazista, zaś przekaz utworu Orwella na tyle mocny, że nie ma potrzeby obudowywania ich realizacyjnymi fajerwerkami.

Na scenę powoli wkraczają zwierzęta: konie, koza, owce, psy… Ustawiają się tyłem do widowni, w napiętym oczekiwaniu na to, co się wydarzy. Trzy świnie wprowadzają starego Majora. Doświadczony, mądry knur opowiada o swoim marzeniu – świecie, w którym zwierzęta będą pracowały na własny rachunek, wolne, równe, syte i szczęśliwe. Wierzy, że jego bracia i siostry w niedoli doczekają tej chwili. Muszą tylko pozbyć się największego wroga – człowieka.

Wkrótce nadarza się okazja. Zgnębione, wygłodzone zwierzęta wszczynają bunt i wypędzają swego oprawcę – pana Jonesa. Folwark jest wolny! Można rozpocząć wszystko od nowa, bez ludzi – okrutnych, bezlitosnych, którzy sami niczego nie produkują, a jedynym ich celem jest wyzysk. W naturalny sposób zarządzanie farmą przejmują świnie. Są inteligentne i najbardziej oczytane. Potrafią także – jak się wkrótce okazuje – manipulować i zarządzać strachem. Wizja idyllicznego raju oddala się coraz bardziej, a jej miejsce zajmuje propaganda, terror, wreszcie – kult jednostki.

fot. Przemysław Jendroska/mat. teatru

„Tu wszystko jest możliwe, zwierzęta są szczęśliwe…”?

Orwell dał bohaterom swego utworu mocne, zdecydowane kontury. Kreowanie wyrazistych sylwetek na scenie odbywa się dzięki kilku dopełniającym się elementom teatralnego tworzywa. Justyna Łagowska ubrała aktorów w kostiumy, które brakiem dosłowności wpisują się w koncepcję spektaklu. Robocze kombinezony, dżinsowe ogrodniczki, stylizowane na wojskowe uniformy, bluzy, domowe dresy – kolorem, fakturą lub krojem nawiązują do wyglądu poszczególnych grup zwierząt. Ich specyficzność oddaje też ruch sceniczny zaproponowany przez choreografa Maćka Prusaka, szczególnie ważny w licznych scenach zbiorowych. Istotną składową jest sugestywna, bardzo organiczna gra całego zespołu, sprawiająca wrażenie, jakby w aktorach przenikały się cechy ludzkie i zwierzęce.

Bezmyślne owce (Katarzyna Błaszczyńska, Alina Chechelska, Kateryna Vasiukova) poruszają się we wspólnym rytmie i wykrzykują kolejne wyuczone hasła. Agresywne psy (Aleksandra Bernatek, Paweł Kempa, Arkadiusz Machel, Dawid Ściupidro) węszą z nisko zwieszonymi łbami, jednocześnie „wyszczekując” w stronę „zdrajców i wrogów” bluzgi, których nie powstydziliby się stadionowi kibole. Skupiona na sobie klacz Mollie (Nina Batovska) porusza się w wystudiowany sposób i wdzięczy do widowni, jakby nieustannie pozowała do selfie. Niepokorna Kotka (Aleksandra Przybył) trzyma się z boku, sykiem przepędzając tych, którzy przeszkadzają jej w wygrzewaniu się na słońcu.

Najbardziej tragiczną postacią jest Bokser, którego przejmujący portret tworzy Grzegorz Przybył. Ciężki, coraz powolniejszy chód przy kieracie i przygarbiona sylwetka charakteryzują tego ślepo wierzącego w rewolucję konia pociągowego, z czasem pojmującego jeszcze mniej niż na początku, ale niezdolnego do krytycznej refleksji, odpowiadającego na wątpliwości hasłem „Będę pracował więcej”.

fot. Przemysław Jendroska/mat. teatru

Wrażenie robią zróżnicowane kreacje świń. Major, duchowy ojciec rewolucji, w interpretacji Romana Michalskiego jest zarówno ideologiem, jak i prorokiem, który widzi więcej niż inni. Stonowany Napoleon w wykonaniu Bartłomieja Błaszczyńskiego na początku pozostaje nieco w cieniu. Dopiero z czasem objawia się jego przewrotność i bezwzględność w dążeniu do zdobycia niepodzielnej władzy. Przeciwieństwem przywódcy jest inteligentny, ruchliwy, skuteczny w działaniu Chrumak (Michał Piotrowski), wierzący w rewolucyjne ideały. Kwikacz zagrany przez bezbłędnego Marcina Gawła to wszędobylski, niemający skrupułów mistrz manipulacji, który doskonale odnajduje się w każdych okolicznościach i potrafi czerpać z nich korzyści.

Nastrój przedstawienia podbija muzyka. Tęskna melodia hymnu zwierząt (przetworzony „Pygmy Love Song” Francisa Bebeya), zaintonowana przez Majora i podchwycona przez pozostałych mieszkańców farmy, przeplata się ze „znalezionymi dźwiękami” Matthew Herberta i elektronicznymi beatami Ottona von Schiracha. Tym mocniej uderza jedna ze scen, hipnotyzująco długa i rozgrywająca się w całkowitej ciszy.

Kolejne pokolenia przeglądają się w bajkach i odkrywają niby te same, a jednak od nowa czytane sensy. „Folwark zwierzęcy” w interpretacji Jana Klaty, w pierwszym akcie nieco „przegadany”, w drugim odzyskuje oddech i rytm, a dobre rozplanowanie dramaturgiczne pozwala wybrzmieć mocnym scenicznym znakom.

To satyra na rewolucję zjadającą własny ogon, przywódców-manipulantów i zaślepionych ideą wyznawców. Ponura alegoria degrengolady władzy. Wyznanie nie-wiary w kres reprodukowania zła. Oskarżenie współczesnych korporacji, które wymieniły polityczną nowomowę na slang korposzczurów. I jeszcze opowieść o systemowej przemocy człowieka wobec zwierząt.

Niemało, jak na jeden dwuipółgodzinny spektakl.

Tytuł oryginalny

„A mury runą i pogrzebią stary świat…”? – „Folwark Zwierzęcy” w Teatrze Śląskim

Źródło:

zpierwszegorzedu.pl
Link do źródła

Autor:

Małgorzata Jęczmyk-Głodkowska

Data publikacji oryginału:

05.05.2024