„Wspólnota mieszkaniowa” w reż. Leny Frankiewicz we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Pisze Ewa Mecner na blogu Artystyczne Spojrzenie.
Muszę przyznać, że już dawno tak się w teatrze nie śmiałam, w dodatku ze świadomością, że to co oglądam na scenie to nie wytwór fantazji, ale sama czysta prawda, znakomicie wyreżyserowana przez Lenę Frankiewicz. Można by było z tej autobiograficznej historii, napisanej przez czeskiego dramaturga Jiříego Havelkę, zrobić kryminał, thriller, dreszczowiec, a nawet dramat sądowy. Wszak temat kłótni o sporne miejsce był już wielokrotnie wykorzystywany przez literaturę, a w Polsce mistrzowsko i komediowo opisany przez Aleksandra hrabiego Fredrę w "Zemście", której podtytuł brzmi przecież "Spór o mur".
Jednak Jiří Havelka, który na własnej skórze doświadczył zmagań ze wspólnotą mieszkaniową w jednej z praskich kamienic i poległ na całej linii, opuszczając traumatyczne siedlisko, potrafił znakomicie wykorzystać swoje przeżycia i stworzyć komedię. A czeska komedia śmieszy i wzrusza, pokazując wszystkie odcienie ludzkich charakterów w obliczu prawdziwego lub urojonego konfliktu, który ulega niesamowitemu rozdmuchaniu. Zwyczajne zdawałoby się zebranie wspólnoty mieszkaniowej zamienia się w biurokratyczno-obyczajową walkę na śmierć i życie (towarzyszy temu pompatyczna muzyka Mozarta); przy czym wychodzą na jaw brzydkie tajemnice z przeszłości."Nie! Nie i nie! Bo nie!", słyszymy upartego i przemądrzałego Pana Kubáta, który twierdzi, że nigdy nie zgodzi się na sprzedaż rzekomo wspólnego strychu, aby sfinansować remont instalacji gazowej i zamontowanie windy (na to nie zgadza się również Pani Procházková z parteru, bo przecież ona windy nie potrzebuje). Pan Nitranský (Mariusz Bąkowski), jako gej, jest podejrzewany o zakusy na przejęcie strychu celem organizowania tam orgii. Pani Procházková, wynajmująca lokal czarnym młodzieńcom z Ghany, musi się tłumaczyć z nadmiernego zużycia wody, zaś towarzyszący jej podejrzany Pan Novák (Marek Koziarczyk) jest posiadaczem licznych firemek (gdy po raz kolejny słyszymy słowa "Mam taką firemkę..." publiczność dosłownie zwija się ze śmiechu, zwłaszcza że firemki mnożą się bez końca). Pojawiają się tu także jedyni ugodowi sąsiedzi - bliźniacy dwujajowi, którzy chcieliby mieć ostatnie słowo w tym sporze i mieliby gdyby... Ale to już trzeba zobaczyć na własne oczy na Dużej Scenie Wrocławskiego Teatru Współczesnego.
"Wspólnota mieszkaniowa" na podstawie sztuki Jiříego Havelki w reżyserii Leny Frankiewicz, najnowsza premiera we Wrocławskim Teatrze Współczesnym, to tak ogromna dawka skondensowanego humoru, że śmiejemy się właściwie przez cały spektakl, choć to co oglądamy na scenie, znamy przecież dobrze z naszej smutnej codzienności, zamienionej przez autora w ironiczny set zwariowanych kłótni, sporów, a nawet rękoczynów, w całkowicie absurdalnych okolicznościach. Na scenie Wrocławskiego Teatru Współczesnego plejada znakomitych aktorów i aktorek serwuje nam zestaw fantastycznych ról zagranych z humorem i lekkością. Właściwie każda rola jest tu znakomicie i bardzo precyzyjnie zbudowana.Mikołaj Gogol pisał gorzko: "Z czego się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie!", i to jest sedno tej jakże prawdziwej historii, w której każdy ma swoją rację i równocześnie, paradoksalnie, każdy jej nie ma. Zacietrzewiona Horváthová (Irena Rybicka), upierdliwy Pan Kubát (Maciej Tomaszewski), pijany Pan Švec (Tadeusz Ratuszniak), doprowadzona do ostateczności Pani Zahrádková (Anna Kieca), niemal rodząca na scenie Pani Bernášková (Lina Wosik) i pozostali. Straszni i śmieszni, zawistni i zazdrośni, domagający się uznania swojej ważności i bezpodstawnie oskarżycielscy, pyskaci i kłótliwi. Jak my. Popisujący się znajomością ustaw i pokazujący się od najgorszej strony, w obliczu realnych problemów (poród!) niespodziewanie jednoczący się. Humor czeski, ale polski obraz mentalności w czasach postkomunistycznych. Świetny spektakl.