„grzybobranie / ZIMA NUKLEARNA” Piotra Mateusza Wacha w reż. autora w Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie. Pisze Kamil Pycia na blogu Teatralna Kicia.
Jeśli ktoś się kiedyś zastanawiał, gdzie można w Krakowie jednocześnie iść na grzyby i na ryby, to odpowiedź będzie zaskakująca: do AST. A wszystko dlatego, że akcja nowego przedstawienia „grzybobranie / ZIMA NUKLEARNA” rozgrywa się nad jeziorem, w którym na pewno są ryby, a grzyby mamy już w samym tytule.
Piotr Mateusz Wach w swoim spektaklu opowiada historię bardzo osobistą, przeprowadzając widzów przez proces wychodzenia z nałogu, ale pozwala im również w szerszym kontekście przyjrzeć się samemu mechanizmowi uzależnienia i współuzależnienia środowiskowego. Pierwszy akt skupia się na imprezie w domku nad jeziorem, gdzie odbywają się 30 urodziny Aliny. Bohaterka świętuje wejście w kolejną dekadę życia w towarzystwie znajomych oraz alkoholu i innych używek. Będzie nam dane obserwować coraz dotkliwsze upadanie na dno i popadanie w narkotyczne szaleństwo uczestników tej znakomitej imprezy. Mam nieodparte wrażenie, że każdy na jakimś etapie swojego życia uczestniczył w podobnym spotkaniu towarzyskim, kiedy w pewnym momencie wszyscy są już tak nafukani, że część gości szuka krasnoludów w ścianach, kolejni prowadzą w kuchni głębokie rozmowy na temat wyższości majonezu kieleckiego nad dekoracyjnym, i jest jeszcze zawsze jakiś typ liżący wykładzinę lub chcący się bić. Been there, done that.
Długi pierwszy akt najeżony autobiograficznymi sytuacjami rozstawia pionki na planszy, pokazuje nam, w jakim momencie życia był autor i jak bardzo środowisko, w którym przebywał, miało wpływ na jego uzależnienie. Nie ukrywam, że ta część spektaklu dostarczyła ogromnych fajerwerków wizualnych. Jest to naprawdę poziom, jakiego czasem nie jest się w stanie uświadczyć w teatrach repertuarowych. Wyborna muzyka Michała Smajdora w połączeniu z wizualizacjami wyświetlanymi na tyle sceny, balansującymi na pograniczu rzeczywistości, sennych wizji i wspomnień stworzyły niesamowity klimat. Jednak prawdziwą wisienką na torcie jest to, jak ten spektakl jest oświetlony – ogromne brawa za to dla Kuby Kotyni, który był odpowiedzialny także za wcześniej wspomniane niepokojące projekcje. Wielki talent.
Drugi akt przygotowany jest natomiast w zupełnie innej estetyce. Po wizualnych fajerwerkach nie ma już śladu; jest tylko samotny chłopak siedzący na krześle pośrodku pustej przestrzeni scenicznej. Opisuje nam swój proces wychodzenia z nałogu i to jak potwornie trudne jest to doświadczenie. Intersujący jest ten wizualny zabieg przedstawiania uzależniania i wychodzenia z niego. Bycie na haju zostało pokazane jako feeria barw, niekończąca się zabawa (może nie do końca zdrowa i na poziomie, ale wciąż fantastyczna) i towarzysząca jej głośna muzyka. Trzeźwienie to jedynie pusta przestrzeń, samotność, bycie sam na sam z tym, co z ciebie pozostało. Jak w tytule spektaklu- najpierw jest branie grzybów, a potem jedyne co w tobie jest, to zima nuklearna-przerażająca pustka.
W tej dobrze naoliwionej maszynie coś jednak zgrzyta i jest to tekst tego spektaklu. W momentach, kiedy daje się wciągnąć wirowi imprezy - wówczas jest żywy, świetnie napisany, wręcz porywający, jak na przykład w fenomenalnie przygotowanym i zagranym „monologu” nafukanej koleżanki, która mówi bez przerwy, nie dając dojść do słowa drugiej koleżance, opowiadając przy tym tak doskonałe kocopoły i tak dziwne historie z mchu i paproci, że człowiek ma wrażenie, że ta scena mogłaby się nigdy nie kończyć. A inny razem przechodzi w pretensjonalne i męczące tony, na przykład gdy jeden ze bohaterów cytuje „Hamleta”, wykrzykując „słowa, słowa, słowa” i rzucając komentarze w stylu „jesteśmy tylko słowami zapisanymi na kartce”, a wtedy nie da się tego słuchać bez bólu zębów. Miałem flashbacki z czasów gimnazjalnych, kiedy myślałem, że jestem taki głęboki i pisałam właśnie podobne mądrości. Możliwe, że był to jednak celowy zabieg i właśnie tak miał zadziałać- w takim przypadku zwracam honor.
Niemniej pomimo tych momentów potwornego krindżu aktorzy dźwigają spektakl z ogromna gracją. Na zawsze w moim sercu Maksymilian Piotrowski i Błażej Szymański. Fantastyczne role! Dodatkowo w drugim akcie – wygranym na zupełnie innej strunie – Szymański pokazuje, jak wszechstronnym jest aktorem i jak doskonale potrafi się odnaleźć w różnych kluczach i estetykach.
„grzybobranie / ZIMA NUKLEARNA” jest z pewnością ciekawym projektem, ale nic we mnie nie zmienił, zupełnie nic mi nie zrobił. Popadanie w nałogi, uzależnienia i próby wychodzenia z tego są w moim odczuciu kwestią mocno indywidualną i chyba nie czułem tego, co czuł autor. Można pić albo ćpać po to, żeby poczuć się lepiej w tłumie, albo właśnie po to, żeby od tego tłumu lub samego siebie uciec, żeby zaakceptować swoje biedne życie, albo nie myśleć o problemach pierwszego świata – każdy robi to z zupełnie innego powodu. Przez to zróżnicowanie nie byłem w stanie poczuć tego co autor, jednak ogromnie szanuję za zrealizowanie tej wizji z takim rozmachem. Jedynie przez tę zbyt dużą wsobność można się poczuć trochę zmęczonym, a nie do końca chyba taka była intencja. Mimo to warto zobaczyć, jak zdolny jest Wach. Czekam na jego kolejne projekty, bo widzę w „grzybobraniu…” to coś, co przy dobrym ukierunkowaniu może zaowocować w przyszłości czymś genialnym.
P.S Bardzo się bałem nachalnego dydaktyzmu, bo często spektakle o narkotykach i innych używkach takie są, ale tutaj tego nie było i za to też autorowi chwała.