EN

16.08.2023, 09:08 Wersja do druku

Mamy problem, czyli jak pogodzić dwie żony?

„Mayday” Raya Cooneya w reż. Krystyny Jandy w Och-Teatrze w Warszawie.  Pisze Konrad Pruszyński na swoim blogu.

fot. Robert Jaworski / mat. teatru

„Mayday” Raya Cooneya to klasyka współczesnej komedii. Na wielu polskich scenach jest on grany nieprzerwanie od kilku czy kilkunastu lat. Nie inaczej jest w Och Teatrze, gdzie sztuka brytyjskiego dramaturga śmiga już od przeszło jedenastu!

Koncepcja spektaklu wyreżyserowanego przez Krystynę Jandę odpowiada temu, co znać możemy z innych realizacji tego tekstu. Charakterystyczny układ sceny Och Teatru nadaje jednak przedstawieniu szczególny wymiar. Scenografia podzielona jest wzdłużnie (i zdecydowanie umownie) na dwie przestrzenie mieszkalne (zarysowane odmienną kolorystyką). Widzowie regularnie obserwują akcję dziejącą się jednocześnie w obu lokalizacjach. Zdarza się, że jedna z postaci mija się drugą na wyciągnięcie ręki, będąc zarazem pod zupełnie innym, scenicznym adresem. Zniesienie wyraźnej granicy pomiędzy dwoma miejscami akcji dramatu świetnie koresponduje z głównym założeniem komediowym „Mayday”. Tak samo, jak główny bohater John Smith, wymyśla na poczekaniu całą masę wymówek, rzekomo wyjaśniających jego skomplikowaną sytuację życiową, a w rzeczywistości niesamowicie komplikujących sytuację sceniczną, tak wspomniane przenikanie się przestrzeni ma za zadanie zamącić percepcję odbiorcy, skonfundować go i zdezorientować, w celu wywołania jeszcze większego efektu komediowości.

Nie ma sensu mówić o szczegółach fabuły. Wielu z czytających może ją znać, a tym, którzy nie mieli jeszcze okazji obejrzeć „Mayday” w jakimkolwiek wydaniu, zdradzanie szczegółów mogłoby skutecznie popsuć zabawę. Zwrócił bym jednak uwagę na kilka najciekawszych momentów omawianej realizacji.

Na szczególne słowa uznania zasługuje wcielający się w postać Stanleya Gardnera Artur Barciś. Przyjaciel głównego bohatera zostaje przez niego wtłoczony w lawinę nieoczekiwanych zdarzeń, z których niemal zawsze udaje mu się wyjść obronną ręką. Barciś świetnie szafuje komediowymi zagrywkami. Jedną z najciekawszych wydaje się chłopska „stylizacja” językowa. Dobrze na ogólną charakterystykę postaci wpływają również liczne powtórzenia konkretnych sformułowań. Rodzaj fredrowskiego „mocium panie” w wydaniu Stanleya to rozwiązanie proste, ale skuteczne.

Trzeba powiedzieć, że cała męska obsada „Mayday” zrobiła dobre wrażenie. Pomiędzy aktorami czuć było pozytywną energię. Filuterny Stefan Friedmann w roli Bobby’ego – tradycyjnie trochę przerysowanego, ale tym razem ze smakiem i urokiem. Adam Krawczuk w roli wszędobylskiego inspektora Porterhouse’a  wydobył wszelkie komediowe niuanse swego bohatera. Podobnie z resztą jak Rafał Rutkowski, czyli sceniczny John Smith, który po pierwszym kwadransie przedstawienia w pełni się rozgrzał i dołożył sporo fizyczności do kreowanej przez siebie postaci.

Nieco do życzenia pozostawiały postaci kobiece. Nie od dziś wiadomo, że najlepsza komedia jest tragedią w życiu bohatera. O ile prezentowana akcja stanowiła realny dramat w życiu Johna Smitha, o tyle postawa i motywacje głównych bohaterek kobiecych (Monika Fronczek oraz Małgorzata Klara) nie zostały wystarczająco uzasadnione oraz wygrane. Czasem ich reakcje były zbyt pretekstowe i wyuczone, płacz był sztuczny,  a gniew docelowo bardziej efektowny niż efektywny. Nie zmienia to jednak faktu, że dzięki tempu akcji i komediowemu potencjałowi tekstu Cooneya, nie wpłynęło to na ogólny odbiór spektaklu.

346 to liczba dotychczas zagranych przedstawień. Myślę, że licznik szybko się nie zatrzyma. „Mayday” nieustannie pociąga widzów i to z perspektywy Och Teatru, jest najważniejsze.

Tytuł oryginalny

Mamy problem, czyli jak pogodzić dwie żony?

Źródło:

kpruszynski.blogspot.com
Link do źródła

Realizacje repertuarowe