„Maria Stuart” Friedricha Schillera w reż. Grzegorza Wiśniewskiego w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem widza.
MARIA STUART Friedricha Schillera w przekładzie Jacka St. Burasa, reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego, oprawie plastycznej Mirka Kaczmarka jest propozycją ambitną, spójną, solidną. Mimo odległego od współczesności czasu akcji, miejsca, osób wnikliwie bada naturę władzy, ludzi, którzy mają odwagę po nią sięgnąć, mówi o jej cechach uniwersalnych. Powściągliwość środków wyrazu, minimalizm formalny, otwieranie spektaklu na różne interpretacje, wspaniałe aktorstwo, z wybitnymi rolami Danuty Stenki i Wiktorii Gorodeckiej, to jego mocne atuty. Interesuje mnie taki teatr, zachwyca.
Domykająca się albo rozsadzana od wewnątrz betonowa konstrukcja ścian scenografii, zabezpieczone meble, jakby były chronione przed razami, uszkodzeniem czy solidnie przygotowane do mających nastąpić zmian, wstrząsów, dewastacji tworzy nastrój sytuacji, lateksowe oślizłe suknie-czerwona, ognista Marii Stuart, czarna, dramatyczna królowej Elżbiety- są jak wizualizujące je osobowości w kontekście sytuacji życiowych, osadzone w surowym, prawie pustym, pozbawionym rodzajowości, życia otoczeniu. To rozszerzające się lub kondensujące pole walki o przetrwanie. O władzę. O słuszność. Nieśmiertelność. Pojawiające się rekwizyty mocno podkreślają reprezentujących władzę ludzi. Cudownie kolorowe, soczyste jabłko, zapach dymu z pasją palonego papierosa wyrażające witalność, ekspresję, żar temperamentu walczącej o tron, o życie Marii są bolesną opozycją dla martwej otuliny betonu, szkieletu psa, porwanego czarnego kostiumu zastygłej w stuporze niewzruszonej determinacji kontrolującej sytuację Elżbiety, która troszczy się nie o ludzi a o rośliny, bo to ociepla jej wizerunek. Liczą się tylko one, walczące ze sobą królowe. Co ciekawe, to wyraziste, mocne kobiety toczą zażartą grę o władzę a mężczyźni mają szansę jedynie sięgać po wpływy. Posłużono się nimi. Byli użytecznymi żołnierzami, których się, gdy trzeba, wykorzystuje, usuwa, poświęca. A jednak to ich nieudolność, pazerność, miłość, zdrady, słabość, fanatyzm religijny ostatecznie przypieczętowały los Marii, zaprowadziły na szafot, doprowadziły Elżbietę do politycznego coming outu.
Okazuje się, że polityka nie ma płci. Mężczyźni to satelity głównych graczy, łatwo wypadają w niebyt ze swych orbit. Danuta Stenka w roli królowej Elżbiety fenomenalnie ilustruje proces ujawniania swego samodzielnego, niezależnego, bezwzględnego rządzenia. W finale z królowej, z kobiety przekształca się w pozbawionego człowieczeństwa terminatora, cyborga, maszynę. Udowadnia, że tylko pozbawiona emocji, wszelkich uczuć, sentymentów postawa pozwoli jej na skuteczne rządzenie. Jest na to w pełni gotowa. Jej wściekłość wynika z rozczarowania, że nie wystarczy mieć czyste, dobre intencje, być łaskawym, kochającym, miłosiernym władcą. Skuteczna jest tylko siła, przemoc, eliminacja. Stracone złudzenia co do prawdziwej natury władzy bolą najbardziej. To nie jest tragedia człowieka, bo Elżbieta Stenki od początku jest tym, kim tak brutalnie przedstawia się na końcu spektaklu. Już w pierwszej scenie, która zaczęła się zanim widzowie usiedli na swoich miejscach, jakby nieobecna, wycofana, zimna, beznamiętnie ich obserwowała, nieruchomo siedząc w swoim fotelu-tronie, obok którego stał szkielet psa, martwy synonim wierności, przywiązania, miłości. Już wtedy była sobą; dojrzałym, pewnym siebie, swej siły, doskonale przygotowanym do swej roli bardzo inteligentnym, niebezpiecznym politykiem demiurgiem. Cały przebieg wydarzeń służył jej tylko za uzasadnienie przedstawienia się, kim tak naprawdę zawsze była. Na koniec, rozczarowana, zawiedziona, rozjuszona nie musiała już się maskować, grać, udawać, pytać o (niechcianą) radę. Potrafiła obrócić na swoją korzyć wszystko, co się działo wokół niej. Doprowadziła do tego, że to inni byli przekonani, że swoimi działaniami, postawą, słabością stworzyli ją tak okrutną, nieczułą, złą. Nie ona, oni byli winni.
To dopiero sztuka polityki: odwrócić perspektywę, stworzyć uwiarygodniającą własne decyzje narrację, przekonać wszystkich, że ścięcie Marii, wykorzystanie chaosu spowodowanego odkryciem spisku jest jedynym słusznym rozwiązaniem!!! Elżbieta nie ewoluowała, nie uczyła się, nie potrzebowała nikogo do tego, by móc sprawować władzę. Poznajemy ją w momencie, gdy ma pełną samoświadomość siebie, swej pozycji, siły, możliwości. Politycznego talentu. Zarządza emocjami, kontroluje ambicje, decyduje sama. Stara się tylko, by poprzez innych wyrażało się i uzasadniało to o czym ona wie doskonale znacznie wcześniej. Sztuka rządzenia nie polega na brutalnym otwartym narzucaniu swojej woli, choć tak w istocie jest, ale by wszystkim się wydawało, że to oni są autorami, przyczyną i skutkiem zdarzeń. Również tego nieludzkiego oblicza władzy, która wygrywa wszystko.
Maria Stuart Wiktorii Gorodeckiej, królowa Szkocji, jest żywiołem, kobietą, matką, królową działającą instynktownie, według przewidywalnych schematów. Ma apetyt na życie, jest barwnym, pełnym pasji, ciepła ptakiem, jednak skazanym na oczywistą porażkę. Walczy o swoje życie do końca. Bezskutecznie. Bo jest słabsza, emocjonalna, mniej sprytna. Pozbawiona popleczników, bez szczęścia. W polityce nie wystarczy mieć racji. Nawet dysponując mocnymi kartami, trzeba umieć nimi wygrywać. Maria wypracowała wizerunek przyjaznego, rodzinnego, wiernego religii katolickiej przywódcy. Samotna, chłodna, introwertyczna Elżbieta w tym względzie z nią przegrywa i w końcu decyduje się na brutalne działanie. Jest typem pragmatycznego polityka, pokerowego gracza, który konsekwentnie buduje przestrzeń dla swej wszechwładnej tyranii.
Grzegorz Wiśniewski wyreżyserował spektakl ważny, przejrzysty, logiczny. A przy tym intensywny, emocjonalny, poruszający. Pozwalający przyjrzeć się mentalności, racjom, intrygom polityków, tym istotniejsze, że z dominującej perspektywy kobiet. Zaproponował obraz demaskujący niejednoznaczne oblicze władzy, która dla swej sprawczości, musi porzucić wszelkie uczucia, wątpliwości, sentymenty. Przeprowadził dowód na to, że sukces polityka okupiony jest zawsze zdradą czułej natury ludzkiej, zagłuszeniem ambicją nadziei na szczęście, w ekstremalnym wcieleniu unicestwieniem w sobie do cna człowieczeństwa. W dążeniu do zwycięstwa Elżbieta okazała się lepiej przygotowana, mocniej zdeterminowana, o wiele zdolniejsza. Groźna, bezwzględna, podstępna, grając pierwsze skrzypce, pozostaje w niemym cieniu, jak niewidzialny stwórca, niewinny tyran, z wyższej konieczności cnót moralnych zdrajca. Scena początkowa jest końcową. W pewnym sensie każdą. Pozbawiony życia robot na zimno, w mrożących krew w żyłach warunkach, przenika wszystko i tym życiem metodycznie skutecznie zarządza.
Ale to imię i nazwisko królowej Szkocji jest tytułem dramatu. Śmierć jest końcem jej życia, politycznej kariery ale starego porządku w nowym wcieleniu przerażającym początkiem. Przedzieranie się przez kłamstwo, pozór, kamuflaż do istoty rzeczy, jej prawdy czy supportowanie słabszego, przegranego, pokonanego jest w sztuce, każdej sztuce zarówno interesujące, jak i wzruszające. Cóż z tego, że Maria przegrywa gdy pozostaje w nas, widzach, jej unieważniający śmierć apetyt na życie. Z jej wiarą na życie wieczne.