Trafiłam na audiobook ze wspomnieniami o znakomitym aktorze Aleksandrze Żabczyńskim i jego żonie Marii. Uczyłam się o nich na studiach. Miałam zaszczyt po zrobieniu dyplomu w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej spotkać ich w Teatrze Polskim zaangażowana przez Arnolda Szyfmana, twórcę i ówczesnego dyrektora - pisze Katarzyna Łaniewska w tygodniku Sieci.
Żabczyński to amant filmu polskiego, teatru dramatycznego i licznych rewii. W filmie "Zapomniana melodia" śpiewał: "Piosenka nie da zapomnieć ci, tęsknić już będziesz ogromnie, co dzień, co noc, piosenka wyciśnie ci łzy, piosenka zapłacze jak my". Występowała tam również aktorka, którą znałam z teatru Syrena - Helena Grossówna. Śpiewali razem, płynąc kajakiem: "Ach jak przyjemnie kołysać się wśród fal". Piosenki te zostały ze mną. Pięknie śpiewał, taki przystojny i elegancki. Ja jestem niestety "śpiewająca inaczej", tzn. fałszuję, ale wydobyłam sobie z siebie tyle talentu, by na pianinie mojego brata wystukać nuty piosenki.
Nie przypuszczałam, że moje losy się tak potoczą, że zostanę koleżanką Aleksandra Żabczyńskiego. Grałam z nim w paru sztukach, w "Lecie w Nohant" Iwaszkiewicza, w cudownej komedii Swinarskiego "Achilles i panny".
Po próbach pan Aleksander zapraszał nas, młode aktorki, do restauracji przy Foksal, gdzie był obrotowy barek. Można było wybierać dania. Czarując i uwodząc nas (w dobrym tego słowa znaczeniu), mówił: "Proszę wybierać". Z garderoby męskiej wiedziałyśmy, że kiepsko było u niego z pieniędzmi. Wybierałyśmy więc tanie dania -jajko w sosie chrzanowym lub sałatkę jarzy nową. Sama rozmowa z nim była prawdziwą ucztą. W czasie grania jednej ze sztuki odwrócił się do mnie i powiedział cicho: "Pastylka". Wiedziałam, że choruje na serce, zbiegłam ze sceny i pobiegłam do garderoby męskiej. Tam pan Janek rzucił mi pastylkę, zjechałam ze schodów, pan Aleksander włożył ją pod język, przedstawienie trwało. Mnóstwo takich historii pamiętam. Po politycznej odwilży w Polsce w Sali Kongresowej Żabczyński miał zaśpiewać "Czerwone maki". Orkiestra już gra, ale śpiewu brak. Pan Aleksander przy trzeciej nieudanej próbie oświadczył: "Przepraszam, ja nie mogę tego zaśpiewać. Ja to przeżyłem, tam jest krew moich kolegów". Był szlachetnym, cudownym człowiekiem.
Chciałabym wrócić do tych smutnych peerelowskich, ale jakże pięknych czasów w teatrze.