"Życie jest snem" Pedra Calderóna de la Barki w reż. Pawła Świątka w Teatrze Imka w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Pierwsza scena spektaklu była… intrygująca, później uznałem, że mam do czynienia z pastiszem czy też może żartem z Calderona, w sumie – można i tak, ale dość szybko okazało się, że - niestety nie, że to na serio.
Jak wiemy akcję tego dramatu raczył autor umieścić w Polsce, dlaczego jednak nowe (skądinąd dobrze brzmiące i faktycznie współczesne tłumaczenie) Tomasza Jękota posłużyło za scenariusz nieledwie programu publicystycznego „Co z tą Polską”? Co robiły na scenie portrety Margaret Thatcher czy Nelsona Mandeli? Dlaczego IMKA oszczędza na oświetleniowcach i aktorzy grają przy świecach? Tak, świecach. (Miałem przed oczyma rozmaite bardzo przykre sceny, każda z nich rozpoczynała się od zapalenia się kostiumu). Część spektaklu jest grana w foyer, to zabieg niezbędny logistycznie, bo w czasie absencji widzów pojawia się na fotelach gigantyczna niebieska folia z białymi i czerwonymi statkami.
Dawno nie widziałem w teatrze tak dużej powierzchniowo metafory...
Smutno było patrzeć na zostawionych samym sobie aktorów, którzy może poza Łukaszem Wójcikiem robili wrażenie niespecjalnie wiedzących, co mają na tej scenie robić i w ogóle - po co się na niej znaleźli. Klucz wyboru muzyki do spektaklu był dla mnie również zagadką, summa summarum - wyszedłem z teatru dojmująco zdezorientowany.