EN

25.10.2023, 10:06 Wersja do druku

Znana prawda o Europie

„The Best European Show” Marko Bratuša w reż. Harisa Pašovicia w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu. Pisze Paweł Kluszczyński w Nowej Sile Krytycznej.

fot. Michał Grocholski

Nie od dziś wiadomo, że polityka Unii Europejskiej opiera się na głoszeniu sloganów o równości, ekologii, jedności niezależnie od granic państw. Rzeczywistość zaś nierzadko odkrywa prawdę. Pod fasadą pięknych słów kryje się chęć pomnażania zysków, ksenofobia, korupcja i faworyzowanie liderów – niezależnie, czy mowa o politykach na szczeblu unijnym, czy dyrektorach firm, pretendujących do tytułu filantropa. O tym też opowiada spektakl „The Best European Show” w reżyserii Haris Pašovicia, będący międzynarodową koprodukcją, polska prapremiera odbyła się w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu. Fakt podjęcia współpracy przez pięć teatrów z Europy to niestety jedyna jej zaleta.

Przedstawienie jest przewidywalne i nudne. Pierwszy akapit tej recenzji wystarczyłby za streszczenie. Co tu pisać o gadaninie, która nic nie wnosi do tego, co wiadome i nie prowadzi w żadnym kierunku? Połączenie różnych temperamentów, ekspresji, doświadczeń życiowych mogło być cudowną paletą barw. Szkoda, że potencjał zespołów z Włoch, Kosowa, Malty, Słowenii i Polski został zmarnowany. Jedyną atrakcją wieczoru jest scenografia Krystiana Szymczaka. Jesteśmy w teatrze, gdzie obraduje komisja artystyczna mająca wyłonić najlepszy spektakl w Europie. Kolorowe kwiaty to pozostałość dekoracji po weselu. Inspiracją był brukselski teatr, wynajmujący przestrzeń na takie wydarzenia.

Konkurs miał być oparty na zasadach podobnych do procedur Eurowizji, rozmowy jury zresztą często zahaczają o ten muzyczny konkurs. Stąd też zapewne podobne dylematy: dlaczego kraje leżące poza terytorium Europy biorą udział w rywalizacji, dlaczego te a nie inne… Przewodniczący Unii Europejskiej, pomysłodawca i organizator konkursu (gra go Davide Gagliardini), używa pięknych słów, jednak jego ekspresja i wpływ na obrady jest pasywno-agresywny. Nie mają one dla niego większego sensu, wynik jest z góry założony.

W kuluarach dochodzi do zamieszek wśród publiczności, która chce unieważnienia wyborów. Widownia, zmęczona miałkością i niskim poziomem przedstawień, żąda zmiany formuły konkursu, nie chce celebracji kolejnego tytułu, który nic nie wnosi do debaty na ważne dla nich kwestie.

Siedząc na opolskiej widowni, miałem cichą nadzieję, że jakiś strajk przerwie i ten spektakl. Mimo wysiłków aktorów, jest on równie przeciętny jak te startujące w fikcyjnych szrankach. Ciekawym by było oddanie głosu widowni, a tak odnosi się wrażenie, że „The Best European Show” zaprzecza głoszonym w nim tezom.

Myślenie autora (Sean Buhagiar) o bohaterach i reżysera o obsadzie jest schematyczne: aktorka z Włoch najsłabiej posługuje się językiem angielskim, aktor homoseksualny gra geja, polski juror jest alkoholikiem, zaś pochodzący z Bałkanów homofobem i macho… Przecież nie każdy czarnoskóry aktor pochodzi z Francji, a feministka nie musi mieć bolesnej przeszłości. Gdzie tu miejsce na wykorzystanie kreatywnego potencjału aktorów?

Głosowanie za pozostawieniem w konkursie lub odrzuceniem spektaklu to powtarzająca się scenka, aktorzy do muzyki rodem z teleturnieju ustawiają się w równym rzędzie i podnoszą lub opuszczają kciuk. Nic bardziej przewidywalnego nie mogło chyba reżyserowi przyjść do głowy. Obraz europejskiego teatru, jaki powstaje w świadomości widza po zobaczeniu „The Best European Show”, to bełkot, usiłujący współgrać z odbiorcami, jednak nie ma szans do nich trafić. Temat – organizacja konkursu – sam w sobie jest ciekawy. Ale już opolski spektakl – nie. Znamienne, że dziś fascynuje ludzi możliwość organizacji ślubu w teatrze a nie wizyta na spektaklu.

Źródło:

Materiał własny