EN

16.12.2024, 18:30 Wersja do druku

Zmieszany nicpoń

„Inne rozkosze” wg Jerzego Pilcha w reż. Jacka Głomba w Teatrze Narodowym w Warszawie pisze Szymon Białobrzeski w Teatrze Dla Wszystkich.

fot. Marta Ankiersztejn / Archiwum Artystyczne Teatru Narodowego

„Tak, aktualna kobieta Kohoutka spakowała cały swój dobytek i przyjechała, by wreszcie po siedemnastu tygodniach straszliwej męki krótkotrwałych spotkań zamieszkać z Kohoutkiem na zawsze”.

Już ten krótki fragment pokazuje konwencję przyświecającą opowiadaniu Pilcha. Kohoutek patrzy na nieoczekiwanie przybyłą kochankę jednocześnie jako na zwiastun udręki i obiekt pożądania. Frywolne lawirowanie między małżeńskim łożem, a schowaną w piwnicy kanapą, usprawiedliwia brakiem asertywności. Co nie znaczy, że nie boi się konsekwencji. Oczami wyobraźni widzi zbiorową egzekucję z rąk luterańskiej rodziny.

Ot, męska komedyjka o niezbadanej naturze ponętnych kobiet i słabej woli adorujących ich mężczyzn, tak? Tak, ale…

Wszystko okraszone jest ironiczny sznytem pisarza, który sprawia, że zarówno książka jak i spektakl są niezwykle przyjemne w odbiorze. Banalny szkielet historii mógłby zwiastować niesmaczną komedię o seksistowskim zabarwieniu (lekko przesiąkającym przez biały plakat). Tak się nie stało. Widać, że Jacek Głomb potraktował tekst źródłowy przede wszystkim jako zabawę i trzeba by było naprawdę dużo złej woli, żeby patrzeć na Inne rozkosze w kategoriach moralnych.

Ironia objawia się praktycznie w każdej składowej spektaklu. Przede wszystkim w aktorstwie – Oskar Hamerski niezwykle sprawnie przeskakuje między rolą nazbyt pewnego siebie narratora, sztucznie wykreowanej ofiary kobiecego świata i utrapionego kochanka, który – jak na złość – nie chce, a musi. Potrafi arogancko puentować swoje wybryki, żeby zaraz skulić się pod naciskiem pierwszej lepszej niewiasty, przez co łatwo się z nim sympatyzuje. Podobny charakter reprezentuje mentor Koh0utka Doktor Oyermah (Mariusza Benoita). Niezdarni absztyfikanci rewelacyjnie kontrastują z przesadnie konserwatywnym pastorem i ojcem głównego bohatera.

A co z kobietami? Te wydają się być jak gdyby kierowane przez oko Kohoutka. Bohater raz pokazuje je jako zlewająca się masę, innym razem jako rozkosz na dwóch nogach, ażeby na końcu pozwolić im na stanowcze wygłoszenie gorzkiego morału. Jest to podejście wpisane w klasyczną wojnę płci, w której miłosny zachwyt i fetyszystyczna redukcja współistnieją. Budują tym samym normę, która nie pozwala bohaterkom do końca rozwinąć skrzydeł, co nie oznacza, że nie sprawdza się komediowo. Należy oddać aktorkom, że mimo ograniczonych możliwości bardzo sprawnie mieszają indywidualność postaci ze zbiorowym charakterem, gotowym niszczyć i stwarzać Kohoutka na nowo.

Za niszczenie i stwarzanie w świecie Kohoutka odpowiedzialne są nie tylko kobiety, ale także język. To co u Pilcha poruszało wyobraźnię, zgrabnie przywodząc na myśl teksty Gombrowicza czy Fredry, tutaj zostaje wzmocnione wspaniałymi pomysłami inscenizacyjnymi. Bohaterowie na zmianę meandrują, okrążają, wchodzą, kładą się i wstają. Sceną jest szafa, stołek, stół, łóżko, drabina czy wanna, wpisane zresztą w niezwykle pomysłową scenografię. To ona buduje przestrzeń równie uniwersalną, co szczegółową i wielowymiarową. Dzięki pracy Małgorzaty Bulandy widz jest w stanie widzieć, co dzieje się w łazience, salonie, piwnicy i na dworze jednocześnie, bezkrytycznie wierząc w rozmieszczenie lokacji. Chapeau bas!

Werdykt jest więc jasny. Inne rozkosze paradoksalnie, zamiast tytułowej inności, oferują dobrze znane fetysze. Robią to jednak ze śmiałością i lekkością, przez którą ciężko nie uśmiechnąć się pod nosem. Kohoutek widziany przez obecną kulturę jako oprawca, erotoman i seksista, u Głomba pokazany jest jako zmieszany nicpoń. I jak mocno nie kręciłbym głową, myśląc o jego poczynaniach przez dłużej niż pięć sekund, to powiem szczerze – stęskniłem się za tym nicponiem.

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła