W grudniu, dokładnie w pierwszej dekadzie grudnia, a jeszcze dokładniej: w dzień św. Mikołaja, Stanisław Tym wyruszył w kolejny rejs. Tym razem już ostateczny. Pisze Jan Bończa-Szabłowski w „Rzeczpospolitej”, dodatku „Plus Minus”.
Meblował zbiorową wyobraźnię, kształtował poczucie humoru wielu pokoleń Polaków. Pomagał ludziom przetrwać trudne czasy PRL-u, rozgrywając mistrzowsko pojedynki z nijakością i głupotą, wężykiem podkreślał przykłady chamstwa. Walczył z nim raczej godnością osobistą niż siłą.
W wieczorze „Kawałek szczęścia" inaugurującym działalność Teatru Rampa w 1987 r. śpiewał: „kawałek szczęścia, kawałek gliku/i już jest dobrze i już po krzyku/nie wszystko dolar, nie wszystko funt, mieć trochę szczęścia/bo szczęście to grunt".
Łutem szczęścia dla niego stał się utworzony w okresie gomułkowskiej odwilży, słynący z odważnej satyry teatr STS. Tym trafił tam w 1960 r. Miał za sobą rozpoczęte studia z chemii na Politechnice Warszawskiej, przetwórstwa na SGGW, kilka miesięcy pobył w studium nauczycielskim. Miał też doświadczenie robotnika w dawnym Wedlu oraz bramkarza i szatniarza w klubie studenckim Stodoła. STS był rekompensatą za niezrealizowane marzenie o studiach aktorskich, do których zniechęcił go skutecznie Jan Świderski. STS dał też szansę Tymowi zaprezentować błyskotliwość jego umysłu. Zwrócił na siebie uwagę programem „Kochany panie Ionesco", dowodząc, że absurdy peerelowskiej rzeczywistości mogą spokojnie konkurować z tymi, które wymyślił w swych sztukach Francuz rumuńskiego pochodzenia. A do wyznawanej w STS zasady „Nam nie jest wszystko jedno" dodał maksymę, która z pewnością da mu nieśmiertelność: „Myślenie ma kolosalną przyszłość". Cytaty z „Rejsu", potem kultowego „Misia" czy „Rozmów kontrolowanych" weszły do historii naszego języka. Nawet nie czujemy, jak bardzo mówimy Tymem. Że w tym, co mówimy, często jest coś z Tyma. Był głosem sumienia wielu postaci świata kultury. To on, wiedząc, że światowy talent filmowy Andrzeja Wajdy nie idzie w parze z jego zdolnościami lingwistycznymi, poradził mu, by odbierając Oscara, po kilku zdaniach po angielsku powiedział „Teraz będę mówić po polsku, bo myślę i czuję po polsku".
Przez wiele lat był zaprzyjaźniony z redakcją „Rzeczpospolitej". To było między „Wprostem" a „Polityką". W czasie wakacji miał u nas autorską kolumnę, na której prócz tekstów zamieszczał rysunki. Jako rysownik przypominał mi trochę innego naszego przyjaciela, czyli Sławomira Mrożka. To znaczy obaj mogli mieć pretensję do Stwórcy, że nie dał im finezji kreski Leonarda da Vinci, ale myśli zawarte w ich prostym przekazie graficznym zapadały na długo w pamięci, bo zawsze trafiały w sedno.
Jedną z pamiątek współpracy Tyma z „Rzeczpospolitą" był opracowany przez niego Horoskop na Nowy Rok. Wzbudził on sporo zamieszania, ponieważ czytelnicy w większości potraktowali rzecz poważnie. I wtedy wybierając swój znak zodiaku, większość przeczytała o sobie same najgorsze rzeczy. Że są skąpi, głupi, chciwi, zawistni, małostkowi, pamiętliwi, że spod ich znaku pochodzą Hitler, Stalin, Beria, Mao Tse-tung itp., itd. Usatysfakcjonowani byli tylko ci, którzy mieli szczęście urodzić się pod znakiem Raka. Tym przypisał im dobroć, talent, urodę, inteligencję, otwartość na ludzi, chęć pomagania nawet tym, którzy tej pomocy nie oczekują. W gronie zodiakalnych Raków umieścił Leonarda da Vinci, Michała Anioła, Juliusza Cezara, Napoleona, Marię Curie-Skłodowską, Mikołaja Kopernika, Stanisława Moniuszkę i oczywiście Stanisława Tyma.
Kiedyś, przy okazji imienin Jana Kobuszewskiego zadzwonił do mnie, a dowiedziawszy się, że to także dzień moich imienin, powiedział krótko: „Życzę ci zdrowia, a resztę kombinuj". Aby przekonać się o ponadczasowości myśli Tyma, zacytuję na koniec fragment następującego skeczu: „Często zdarza się czytać przy różnego rodzaju okazjach, że na pewnych odcinkach doganiamy światową czołówkę, a nawet tu i ówdzie jesteśmy tuż tuż za. Dziś, gdy tyle dobrego mówi się wszędzie o nas - szczególnie u nas - nadszedł wreszcie czas, by powiedzieć sobie prawdę: My nikogo nie doganiamy. To po prostu oni przed nami uciekają. A uciekają, bo nas się boją, bo dobrze wiedzą, czym to będzie dla nich, jak my ich rzeczywiście dogonimy". Zacytowany tekst to nie współczesna satyra, tylko skecz, jaki Tym napisał na swoje 40. urodziny w 1977 r. Wielkieś uczynił nam pustki panie Stanisławie Tym zniknieniem swoim.