EN

10.12.2022, 09:54 Wersja do druku

Zło, którym się karmię. O „Łaskawych”, premierze Teatru Śląskiego, rozmawiają Skrzydelski z Morozem

fot. Przemysław Jendroska / mat. teatru

Moroz: Maja Kleczewska mnie zadziwia. Raz wystawia przedstawienia tak słabe, że mam ochotę wyjść w ich trakcie albo w przerwie, innym razem z kolei zachwycam się do tego stopnia, że mógłbym w teatrze pozostać jeszcze kilka godzin.

Skrzydelski: Coś w tym jest. Odczuwam to podobnie, tyle że chyba nigdy nie chciałem wyjść. Ale być może dysponuję przynajmniej częściowym wytłumaczeniem tego zjawiska.

Moroz: To znaczy?

Skrzydelski: Sądzę, że w jakiejś mierze zależy to od tego, czy Maja Kleczewska robi teatr, w którym daje się ponieść ideowym albo ideologicznym zacietrzewieniom (nawet jeśli czasem są one efektywnie i zarazem efektownie maskowane), czy też teatr, w którym stara się przede wszystkim przeczytać literaturę i znaleźć dla niej odpowiednią skalę. Zresztą podobnie wygląda ta sytuacja z Krystianem Lupą, guru Kleczewskiej.

Moroz: Czyli krakowskie „Dziady” z końcówką żeńską należą do tej pierwszej kategorii.

Skrzydelski: Najwyraźniej. Ale nie tylko one. Przypominam ci, że tuż przed wakacjami obejrzeliśmy „Ulissesa” w poznańskim Teatrze Polskim i problem był zbliżony. Kleczewska nie była w stanie wyjaśnić, do czego jest jej potrzebny Joyce, jednak na pewno wiedziała, że korzystając ze strumienia świadomości, może sobie popłynąć w każdą stronę i opowiedzieć choćby o współczesnej stolicy Wielkopolski oraz jej wielkomiejskości, czyli zakłamaniu. A ja bym powiedział, że skończyło się na przegadaniu.

Moroz: Ale już „Twarzą w twarz” wg Bergmana z warszawskiego Powszechnego i bydgoskiego Polskiego mieści się w kategorii drugiej. To przedstawienie miało w sobie intensywność niemal równą tej, którą odnajdziemy w najnowszej realizacji Kleczewskiej.


Całość rozmowy - w Magazynie e-teatru

Źródło:

Materiał własny