EN

17.02.2024, 12:51 Wersja do druku

„Złap mnie, jeśli potrafisz” czyli gloryfikacja młodego oszusta w Teatrze Muzycznym w Łodzi

„Złap mnie, jeśli potrafisz” w reż. Jakuba Szydłowskiego w Teatrze Muzycznym w Łodzi. Pisze Krzysztof Korwin-Piotrowski w portalu Orfeo.

fot. Justyna Tomczak

Ten spektakl nie jest umoralniający, wręcz przeciwnie: pokazuje z gruntu niemoralną osobę, która ma zyskać sympatię widzów. Prapremiera polska odbyła się 18 marca w Teatrze Muzycznym w Łodzi i zakończyła się wielką owacją. Reżyser Jakub Szydłowski miał sporo pomysłów, nawet chwilami za dużo.

Jeśli ktoś oczekuje od teatru przede wszystkim rozrywki na wysokim poziomie, może kupić bilet na komediowy musical „Złap mnie, jeśli potrafisz” i raczej nie będzie zawiedziony. Spektakl ogląda się bardzo dobrze, ponieważ akcja biegnie wartko. Nie należy tu oczekiwać mądrych rozmów o życiu, choć kilka razy zabrzmiała poważniejsza nuta (zwłaszcza w scenach świetnie rozgrywanych między ojcem i synem). Wielu drugoplanowych aktorów zostało ustawionych jak w farsie, więc zachowują się z nadekspresją, która może chwilami drażnić, ale taka jest konwencja.

Frank (znakomity Marcin Franc) jest głównym aktorem i narratorem. Na początku spektaklu widzimy moment złapania go w poczekalni na lotnisku. Następuje nagle „magiczne” zatrzymanie czasu i retrospekcja, wywołana przez Franka. Jest on więc trochę jak reżyser, mistrz ceremonii. Cały czas gra przed nami jakąś historię i próbuje nas oczarować. Większość ludzi daje się na to złapać.

Spektakl nawiązuje do kultowego filmu z 2002 roku pod tym samym tytułem (po angielsku „Catch Me If You Can”) w reżyserii mistrza Stevena Spielberga, z pięknymi zdjęciami Janusza Kamińskiego. W oszusta wcielił się brawurowo Leonardo DiCaprio, a Tom Hanks zagrał przekonująco agenta FBI. Świetny był też Christopher Walken, z kamienną twarzą grający ojca Franka. Chłopak chce, aby tata był z niego dumny i pragnie pomóc mu wyjść z finansowych kłopotów. Ojciec jednak ma swoją godność i nie chce przyjąć pieniędzy ani nowego Cadillaca. Mamy tu więc właściwie trzech męskich bohaterów i ich historie, które się z sobą zazębiają. Zostały pokazane realistycznie, z psychologiczną głębią, poprzeczka była więc ustawiona bardzo wysoko.

Kilka lat po kasowym sukcesie tego obrazu postanowiono zrobić musical, aby zarobić jeszcze więcej pieniędzy. W 2009 roku spektakl był grany w Seattle, a w 2011 roku trafił na Broadway. Miał nominacje do czterech nagród Tony, a jedną z nich otrzymał aktor Norbert Leo Butz, który znakomicie wcielił się w agenta FBI. Libretto napisał Terrence McNally (4 nagrody Tony za „Pocałunek Kobiety Pająka”, „Love! Valour! Compassion”, „Master Class” i „Ragtime” i specjalna nagroda Tony za całokształt osiągnięć artystycznych w teatrze, wręczona w 2019 roku). Widać sprawność w konstruowaniu scen, ale ta praca nie zachwyca tak, jak we wcześniejszych jego dokonaniach. Muzykę skomponował Marc Shaiman, współautor tekstów piosenek ze Scottem Wittmanem.

Shaiman stworzył dzieło życia – musical „Hairspray”, który otrzymał osiem nagród Tony. Shaiman zdobył Grammy, Emmy i był siedmiokrotnie nominowany do Oscara. W „Hairspray” również nawiązywał do stylów muzycznych lat 60-tych (muzyki tanecznej oraz rhythm and blues), ale wtedy stworzył arcydzieło, co trudno powtórzyć.

Pikanterii dodaje spektaklowi „Złap mnie, jeśli potrafisz” informacja o tym, że pierwowzorem głównego bohatera był prawdziwy oszust, który stał się medialną gwiazdą. Frank Abagnale Junior urodził się 27 kwietnia 1948 roku we wsi Bronxville w stanie Nowy Jork. Kiedy udawał doktora w szpitalu, spotkał Brendę Strong, w której się zakochał i chcieli się pobrać. Gdy w końcu został złapany, postanowiono wykorzystać jego niezwykły spryt i inteligencję, więc został ekspertem w FBI. Jako nieletni chłopak podrabiał czeki i latał samolotem po całym świecie, udając pilota PanAmerican. Już w szkole przez tydzień udawał nauczyciela języka francuskiego. Potem podawał się za prawnika, lekarza i wykładowcę uniwersyteckiego. Ta nieprawdopodobna historia robi wrażenie. Została opisana w autobiograficznej książce, wydanej w 1980 roku. Jak taki chłopak mógł ukraść miliony dolarów, kpiąc sobie z organów ścigania? Musical ogląda się jak miłą bajeczkę. Tutaj można posłuchać prawdziwej (choć ja bym do końca mu nie ufał) historii życia Abagnale’a.

Frank Abagnale Junior stał się postacią zmitologizowaną w kulturze popularnej. Trudno więc wcielić się w taką osobę. Z jednej strony może pojawić się dążenie do pokazania prawdy historycznej, a z drugiej – do stworzenia show. W musicalu historyczna otoczka jest widoczna zwłaszcza w dekoracjach, mających nawiązywać chwilami do lat 60-tych XX wieku (scenografia Mariusza Napierały i Zuzanny Kubicz). Kiedy więc akcja przenosi się na przykład do domu Franka, mamy jakieś stare meble i rekwizyty takie jak mały telewizor, dające widzowi sygnał, że akcja działa się dawno temu. Jednak w trakcie spektaklu okazuje się, że nie ma to specjalnego znaczenia, ponieważ ani reżyser, ani scenografowie nie zamierzają trzymać się sztywno jednego wyznacznika czasowego. Najważniejszy staje się show, który ma sprawić, aby widz ani przez chwilę się nie nudził. Rzeczywiście dużo się dzieje, chwilami aż za dużo, ale o tym za chwilę…

Bolączką łódzkiej sceny muzycznej jest jej wielkość i niedostosowanie do nowoczesnych widowisk. Zarówno wymiary sceny, jak i brak obrotówki – to poważne wyzwania dla scenografów. Może wreszcie uda się zdobyć środki na scenę obrotową? Trzeba przyznać, że zmiany dekoracji są wykonywane bardzo sprawnie przez ubranych na czarno pracowników technicznych, zwykle podczas grania muzyki, choć raz czy dwa zdarzyło się to w ciszy i wtedy mieliśmy tzw. dziurę w oczekiwaniu na nową aranżację przestrzeni.

Generalnie jednak przyznaję, że byłem pod dużym wrażeniem sprawności technicznej osób zmieniających dekoracje. Kolejnym elementem, który zdynamizował działania, było zbudowanie schodów i rozgrywanie niektórych scen na piętrze, z tyłu. Niektóre sytuacje przypominały triki z niemych filmów. Duże wrażenie zrobiła na przykład scena, kiedy Frank rozmawiał z jedną ze stewardess w hotelu, po czym nagle z obu stron wychodziły kolejne, i kolejne, idąc po schodach jak modelki na wybiegu. Zrobiło to na Franku i publiczności wrażenie. Wtedy postanowił, że będzie udawać pilota amerykańskich linii lotniczych.

Akcja w pierwszym akcie biegnie wartko, ciekawie się rozwija, kiedy poznajemy niesamowitą historię młodego, nieletniego Franka. Wcielił się w niego znakomicie Marcin Franc (jeden z aktorów w pewnym momencie „przejęzyczył się” i powiedział do niego: Franc zamiast Frank, co wywołało oczywiście śmiech na widowni). Znam tego bardzo uzdolnionego aktora od dawna. Kiedy byłem szefem artystycznym Gliwickiego Teatru Muzycznego, debiutował na naszej scenie w musicalu „Dźwięki muzyki” w reżyserii Marii Sartovej. Premiera odbyła się 9 lat temu, a Franc wcielił się w Rolfa Grubera, delikatnego chłopca, który był austriackim doręczycielem listów, zakochanym w Liesl von Trapp, jednak zdradził dziewczynę i jej rodzinę, zapisując się do partii nazistowskiej. Ta metamorfoza została bardzo dobrze przez niego pokazana. Brawurowo zagrał też Lucasa Beineke w gliwickiej inscenizacji musicalu „Rodzina Addamsów” w reżyserii Jacka Mikołajczyka.

fot. Justyna Tomczak

W Teatrze Muzycznym w Łodzi Franc wcielał się w Jezusa w „Jesus Christ Superstar” i Chrisa w „Miss Saigon”. Jako absolwent Akademii Muzycznej (specjalność: musical) i Akademii Teatralnej w Warszawie (aktorstwo dramatyczne) posiada umiejętności i doświadczenie, które stawiają go obecnie na jednym z najwyższych miejsc w Polsce wśród młodych aktorów musicalowych. Doskonale się stało, że został wybrany do zagrania Franka. Brawurowo wciela się w tę postać, aż można uwierzyć, że nią jest. Zabawa przemienia się chwilami w poważne rozmowy. Szczególne wrażenie robią spotkania z ojcem (bardzo dobrze zagranym przez Janusza Krucińskiego) w restauracji oraz w drink barze, kiedy syn zobaczył przegranego życiowo alkoholika, ściganego przez urząd skarbowy i opuszczonego przez żonę Paulę (Annę Gigiel, której postać jest ustawiona bardziej farsowo, z charakterystycznym francuskim „r”). Te męskie rozmowy są wspaniałe, jak w najlepszym teatrze dramatycznym.

Również duże wrażenie robi scena, gdy Frank tuż przed ślubem musi uciekać przed FBI i – pakując się w pośpiechu – mówi ukochanej Brendzie Strong (znakomitej Annie Federowicz), kim naprawdę jest. Dramatycznie brzmi też rozmowa telefoniczna Franka z komisarzem FBI Carlem Hanrattym (świetnym Krzysztofem Cybińskim). Chłopak chciałby zmienić swoje życie, ponieważ po raz pierwszy naprawdę się zakochał, ale przeszłości nie da się przecież wymazać. Drugi akt ma więc kilka dramatycznych zwrotów akcji, co z kolei zaburza proporcje w porównaniu z aktem pierwszym, w którym tempo jest szalone jak na rollercoasterze.

Gdy chłopak poznaje rodziców Brendy z Nowego Orleanu, jej ojciec – prawnik Roger Strong (przekonujący Piotr Płuska) próbuje odkryć, kim naprawdę jest kandydat na męża. Ich qui pro quo jest zabawne. Gdy Frank zaczyna gubić się w swoich kłamstwach, ale nie chce dać za wygraną – jest w tym uroczy. Natomiast aktorka wcielająca się w Carol Strong (Aleksandra Janiszewska), lepiąca podczas rozmowy ciasto na chleb, gra jak w szmirowatej operecie, co zupełnie nie pasuje i rozbija tę scenę. Wcale nie jest w tym zabawna, tylko staje się groteskowa. Nadmiar jest gorszy od niedosytu.

Nadmiar można dostrzec również w scenie, która rozgrywa się w szpitalu. Na schodach jakiś doktor, na oczach innych, uprawia seks z pielęgniarką. Lekarze zostali pokazani jako rozerotyzowani pijacy, a pielęgniarki – prawie jak prostytutki, które na stołach rozkładają nogi. Nie wiem, czy było to potrzebne, aby pójść tak daleko. Pokazanie pijaka na scenie zawsze wywołuje rechot części publiczności, ale w tym spektaklu także poszło za daleko i zrobił się z tego kabaret. Chwilami więc albo reżyser traci kontrolę, albo prowadzeni przez niego aktorzy.

Bardzo dobrą postać stworzył wspomniany już Krzysztof Cybiński. Jest w zachowaniu niejednowymiarowy. Goni oszusta i nigdy się tym nie zmęczy, co przywołuje na myśl Javerta z musicalu „Nędznicy”, choć niestety ten scenariusz nie pozwala na głębsze przeżycie. Im lepiej poznaje Franka, tym bardziej się nim fascynuje. Ważny rys w budowaniu roli to informacja, że Carl Hanratty nie ma rodziny i nawet w święta jest sam. Żona rozwiodła się z nim i w ten sposób utracił też córkę. W pewnym momencie zaczyna więc widzieć we Franku swojego syna. Śmierć ojca jest dla Franka ogromnym ciosem i traci grunt pod nogami, więc potrzebuje pomocy i opieki. Chyba wtedy dopiero rozumie, że nie jest dorosły i samodzielny, że nie chciałby być oszustem przez całe życie.

Aktorzy dobrani do pierwszej obsady – to artyści, którzy występują obecnie na najważniejszych scenach muzycznych w Polsce. Nie zauważyłem więc u nikogo z nich problemów wokalnych, ponieważ wszyscy są profesjonalistami w swojej dziedzinie. Największe wrażenie zrobiły na mnie dwie piosenki – monologi głównych bohaterów. Na pierwszym miejscu stawiam song Brendy („Fly, Fly Away”), która wierzyła we wszystkie bajki Franka i nagle przekonała się, że nie jest prawnikiem ani lekarzem, że nosi inne nazwisko, a jego walizki są wypełnione ukradzionymi dolarami. Wtedy w jednym momencie z zakochanej po uszy naiwnej dziewczyny staje się kobietą, której marzenia spadły na ziemię i rozbiły się jak samolot.

Ciarki przechodzą po plecach, gdy słyszymy wspaniały utwór, a wykonanie jest wręcz perfekcyjne, wyciskające łzy. Bardzo pomaga w tym znakomity przekład Daniela Wyszogrodzkiego. Później Frank w poruszającym do głębi songu rozlicza się ze swoim dotychczasowym życiem i wreszcie, tracąc ukochaną dziewczynę, przekonuje się, że kończy się jego bajka. Po dwóch godzinach gagów i wielu banalnych, nieszczerych scen mamy wreszcie prawdziwe przeżycia.

Warto pochwalić cały zespół wokalno-taneczny, przygotowany świetnie przez doświadczonych choreografów musicalowych Jarosława Stańka i Katarzynę Zielonkę (którzy są tak zajęci, że nie zostają do premiery – nie byli również w Teatrze Syrena na prapremierze „Czarnego Szekspira” Jacka Mikołajczyka). Bardzo sprawnie grała orkiestra przygotowana przez Jakuba Lubowicza. Przez cały spektakl bałem się tylko, aby nikt z artystów nie wpadł do orkiestronu, który na scenie jest tak zabudowany, że została tylko niewielka dziura jak otwarta zapadnia. Dopracowane są urozmaicone kostiumy, zaprojektowane przez Zuzannę Markiewicz. Warto pochwalić reżyserię światła Marcina Nogasa. Mniejsze wrażenie zrobiły na mnie animacje Zachariasza Jędrzejczyka i Veraniki Siamianavej.

Grażyna Posmykiewicz zarządza Teatrem Muzycznym w Łodzi od 25 lat (od września 1998 jako zastępca dyrektora, a następnie od 2006 – dyrektor naczelny). Z pewnością zależy jej na pełnej widowni i tak się dzieje. Ten teatr da się lubić. Zastępca dyrektora do spraw artystycznych Jakub Szydłowski potrafi reżyserować spektakle, które podobają się licznej widowni. Czasem stosuje w tym celu pomysły, które mogą kojarzyć się z gagami, farsą, rewią, kabaretem, ale zwykle nie przekracza granicy dobrego smaku. Wyreżyserował kilkanaście spektakli w Warszawie, Białymstoku, Łodzi i Szczecinie. Ma ogromne doświadczenie jako aktor musicalowy, co z pewnością pomaga w pracy reżyserskiej. Niesamowitą energią i poczuciem humoru zaraża zespół artystyczny i publiczność.         

Film „Catch Me, If You Can” w reżyserii Stevena Spielberga trzymał w napięciu i nie był komedyjką. Chwilami przypominał solidny dramat z wątkiem kryminalnym. Były w nim zabawne i zaskakujące sceny, na przykład upojna noc ze stewardessą, gdy najpierw widzieliśmy spadające z blatu talerze z jedzeniem, a później dwoje młodych ludzi w łóżku po seksie. Albo zniknięcie Franka w toalecie samolotu po odkręceniu sedesu i spektakularna ucieczka po wylądowaniu maszyny na lotnisku. A jednak już początek filmu, pokazujący upokorzonego więźnia w bardzo ciężkich warunkach, przypominał bardziej dramat wojenny niż komedię.

Natomiast musical „Złap mnie, jeśli potrafisz” banalizuje tę historię i stoi na półce dobrych średniaków jak komedie klasy B. Na Broadwayu był grany od marca do września 2011 roku. Następnie wystawiono go w: Południowej Korei (2012), Japonii (2015), Australii (2016) i Nowej Zelandii (od 17 do 25 lutego 2023 roku). Od 4 marca do 17 kwietnia 2022 roku był grany w Arena Stage w Waszyngtonie i reklamowany jako „high-flying musical roller coaster”. Planowana jest również premiera w Niemczech (Magdeburg od 16 czerwca do 9 lipca 2023 roku).

Historyjka została w Teatrze Muzycznym w Łodzi bardzo sprawnie opowiedziana i aspiruje do klasy A. Na szczęście świetni aktorzy grający główne role robili wszystko, aby się obronić i odnieśli zwycięstwo. Muzyka będąca w dużej mierze pastiszem, przywołującym lata 60-te, wpada w ucho, aż chwilami chciałoby się tańczyć. Szydłowskiemu udało się wycisnąć z tego materiału atrakcyjny produkt artystyczny, który zapewni pełną widownię i zadowolenie publiczności spragnionej rozrywki w teatrze.

Tytuł oryginalny

„Złap mnie, jeśli potrafisz” czyli gloryfikacja młodego oszusta w Teatrze Muzycznym w Łodzi

Źródło:

orfeo.com.pl
Link do źródła

Autor:

Krzysztof Korwin-Piotrowski

Data publikacji oryginału:

26.03.2023