EN

18.12.2024, 17:21 Wersja do druku

Zimą jest lżej

„Jesień” wg powieści Ali Smith w reż. Katarzyny Minkowskiej w Teatrze Polskim w Podziemiu we Wrocławiu. Pisze Jarosław Klebaniuk w Teatrze Dla Wszystkich.

fot. Natalia Kabanow / mat. teatru

„Jesień” sprawia pewien problem. Trudno jednoznacznie podsumować to teatralne doświadczenie. Formalny nadmiar służy widowisku, ale przy świetnym, choć dosyć rozrzuconym tekście Ali Smith, utrudnia przekaz treści.

Jak na jedno przedstawienie, dzieje się tu za dużo. Aż trudno opisać wszystkie przeplatające się ze sobą wątki. Jednego tchu by zbrakło, by wymienić: formacyjne i nauczycielskie doświadczenia buntującej się przeciw rzeczywistości krytyczki sztuki (Justyna Janowska), jej przedziwna relacja z mężczyzną, który (postać, nie – aktor) mógłby być jej pradziadkiem (Tomasz Lulek), związek lesbijski matki głównej bohaterki (Halina Rasiakówna) i Zoe Spencer Barnes (Agnieszka Kwietniewska), wystąpienia antyimigranckie i proimigranckie, krytyka telewizyjnego show biznesu, kpina z biurokracji…

Pozornie osią narracyjną są rozmowy Elisabeth (przez „s”) i Daniela. Problem jednak w tym, że toczą się one od czasu do czasu, a bierność towarzysząca umieraniu nie sprzyja ożywionej komunikacji. Wspomnienia powinny pomóc zrozumieć, z czym mamy do czynienia między tym dwojgiem. Nie jest to ani erotyczna miłość, ani adopcyjna miłość (za mało czułości), ani przyjaźń (za mało szczerości). Ela uznała, że to raczej relacja mentora z kimś, kto szuka swojej drogi i daje się zainspirować. I faktycznie, wskazuje na to choćby powracający po dwudziestu latach kolaż pewnej popartowej artystki. Przedmiot opisu z pamięci (on) i wyobrażenia na tej podstawie (ona) staje się przedmiotem analizy i zarzewiem dyskusji na temat percepcji sztuki w kontekście życia twórcy (twórczyni!). Jednak relacja dziewczynki, później młodej kobiety ze starcem wydaje się asymetryczna. On dla niej znaczy o wiele więcej, niż ona dla niego. Tak to przynajmniej wyglądało z widowni.

Bogactwo i – chwilami – niejednoznaczność treści dopełniane jest przez rozbuchaną formę. Niby słuchamy dialogów, czasem tria(?)logów, ale zawsze wokół są inni ludzie: znudzeni lub zainteresowani, nadsłuchujący lub tylko tańczący. Niby mamy pierwszy plan, ale wciąż dzieje się coś z boku sceny i w tle. Chwilami nie wiadomo, w co oczy włożyć, o uszach już nie wspominając. Muzyka bowiem przytłacza, a niekiedy wręcz zagłusza to, co przez mikrofon mówią aktorzy (tak było choćby w pierwszej, „nagiej” scenie). A wszystko to w bogatej scenografii, z lustrami, monitorami i ekranami zwielokrotniającymi twarze, miny i ruchy. Ten nadmiar używanych środków wizualnych i akustycznych może podobać się osobom niskoreaktywnym, dla introwertyków jest jednak męczący. Z drugiej zaś strony nawet przystępując doń z dużym apetytem nie da się tego skonsumować za jednym razem. Nie dziwię się, że jedna z moich uczelnianych współpracownic (owszem, zachwycona spektaklem) po niedługim czasie wybrała się nań ponownie. Zapewne dooglądała i dosłuchała to, czego za pierwszym razem się nie udało.

„Jesieni” nie mogę przy tym nazwać – powyższe napisawszy – złym widowiskiem. Niektóre sceny, jak ta z człowiekiem-drzewem były po prostu piękne (to on/o uzasadnił/o tezę z tytułu recenzji). Dowcipne dialogi i puenty („I po hipotece”) przeplatają się z ożywczymi spostrzeżeniami („Na chwilę musimy zapomnieć, bo inaczej byśmy ani na chwilę nie zasnęli”, „Przez to kłamstwo wszyscy zostaniemy pomniejszeni”) czy feministycznymi manifestami („Chcę opowiedzieć historię, w której nie byłam ofiarą, ale aktywną uczestniczką. Można odmówić roli ofiary? Ja odmówiłam”). Niektóre społecznie zaangażowane fragmenty są niemal wykrzykiwane, a emfazy dodają im anafory („W całym kraju…”, „Ja mam dość…”, „Pamiętam…”). Popkulturowe cytaty w postaci aktorki wystylizowanej na Blondie (dyskutowaliśmy z Elą później, czy to specjalnie, czy przypadkowo) bywają czytelne, inne zapewne łatwiejsze są dla odbiorców mających bieżący kontakt w brytyjską kulturą i polityką.

Do aktorstwa w Piekarni, w tamten sobotni wieczór, nie można było mieć zastrzeżeń. Przyjemnie było zobaczyć choćby tych, których widujemy na deskach od kilkudziesięciu lat (ekspresywna Rasiakówna, refleksyjny Lulek), jednak największe wrażenie zrobił na nas Michał Opaliński – pełen specyficznego wdzięku, konsekwentny i wielokrotny (poczmistrz, poczmistrzyni, pielęgniarka, drzewo). Gdy bronił brytyjskich przepisów dotyczących wyrabiania paszportów, aż chciało się stanąć po stronie biurokratycznego systemu, który reprezentował, przeciwko roszczeniowej i niepokornej petentce z artystowskim zacięciem (wiemy, wiemy, nie takie stanowisko powinniśmy zająć). Gdy opowiadał dowcipy o krowach na drzewie, śmialiśmy się szczerze. Jak na seryjnie drugoplanowy występ, był on według nas wybitny.

„Jesień” sprawia pewien problem. Trudno jednoznacznie podsumować to teatralne doświadczenie. Z pewnością bardziej surowy, oszczędny, kameralny teatr pozwala twórcom zogniskować się na jednym problemie. Formalny nadmiar służy widowisku, ale przy świetnym, choć dosyć rozrzuconym tekście Ali Smith, utrudnia przekaz treści. Balansowanie między osobistymi relacjami, krytyką społeczną i antysystemowym buntem zapewne jest bliskie temu, co niekiedy dzieje się w tak zwanym życiu. Ale czy po (czyjeś) życie idziemy do teatru?

Jarosław Klebaniuk – Instytut Psychologii, Uniwersytet Wrocławski

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła